- Relacja jest z tysiąc dziewięćset trzydziestego. Był już wówczas doświadczonym marynarzem. Liczmy, że zaczął wcześnie... No niechby miał dwadzieścia pięć lat w chwili kolizji.
- Rocznik tysiąc dziewięćset piąty, a prawdopodobnie jeszcze wcześniejszy. Nie wydał
żadnych wspomnień, pamiętników?
- Sprawdźmy. - Wskazała gestem szafki katalogów.
Niestety, już po paru minutach nadzieja rozwiała się. Najwyraźniej relacja spisana przez przedwojennego dziennikarza była jedynym śladem po tajemniczym wilku morskim.
- To na nic - westchnęła.
- Wyglądasz na straszliwie zirytowaną...
- Biblioteki mnie frustrują.
- Co proszę? - zdziwił się.
- Czuję bezsilność. W tym budynku są miliony książek i zapewne dziesiątki tysięcy roczników różnych gazet. Wśród miliardów wydrukowanych słów z pewnością są te, których poszukujemy. Kłopot w tym, że nie potrafimy ich znaleźć.
- Masz rację - westchnął. - Tu jest wszystko. I zarazem nie możemy znaleźć klucza...
Pewnie jesteś zmęczona i głodna jak wilk?
- Ano jakoś nie było czasu nic przetrącić.
- To kończmy na dziś i jedźmy na kolację...
*
Stanisława Kruszewska nieczęsto przemeblowywała mieszkanie. Jednak co kilka lat budziła się rankiem i tocząc wokoło zamglonym jeszcze wzrokiem, stwierdzała, że układ mebli nazbyt jej się już opatrzył. Tak było i tej wiosny. W saloniku wystarczyło poprzestawiać sprzęty i przewiesić obrazy. Mniejszy pokój postanowiła przemeblować definitywnie, by nadać mu zupełnie inny charakter. Wystylizowała pomieszczenie na gabinet dawnego kupca.
Wstawiła dwie stare gdańskie szafy i rzeźbioną skrzynię, pod sufitem zawiesiła mosiężną lampę okrętową, ściany ozdobiła stuletnimi chromolitografiami przedstawiającymi okręty.
Pod oknem ustawiła elegancki sekretarzyk. Na półce nad kaloryferem położyła zaśniedziały kompas, cztery duże muszle i rzeźbiony kieł morsa. Sekstans zawiesiła nad drzwiami.
Podłogę pokrył kolonialny dywan tkany ze sznurków. Jeszcze tylko panoplium złożone z eskimoskich harpunów, syberyjskiego ościenia i dwu starych wioseł. W pomieszczeniu
przyjemnie powiało egzotyką i nastrojem dalekich podróży. Ale rozejrzawszy się, kobieta stwierdziła, że brakuje tu jeszcze jakiegoś detalu... Czegoś, co będzie jak ostatnie pociągnięcie pędzla... Potrzebuje zatem na przykład wysłużonego koła sterowego lub starej mapy morskiej.
Przez cały marzec i kwiecień przeglądała aukcje internetowe, włóczyła się po antykwariatach, ale nic jakoś nie wpadło jej w oko. Wiedziała, czuła przez skórę, że musi to być coś specjalnego, wyjątkowego. Coś, co od razu przyciągnie spojrzenie nielicznych gości wchodzących do pomieszczenia... Aż wreszcie wypatrzyła coś odpowiedniego...
*
Mieszkanko było dwupokojowe, ale kojarzyło się raczej z kawalerką. Posiadało mikroskopijny salonik i kiszkowatą sypialnię. Za wysokim przedwojennym oknem rozciągało się ponure blokowisko warszawskiego Targówka. Na ścianie większego pokoju rozpostarto zielono-czerwoną flagę wyspy oraz kilim z wyhaftowanym kogutem, na którym zawieszono dwa skrzyżowane marynarskie tasaki. Na regale za szybą stał skarb - siedem starych, zniszczonych książek wydrukowanych na wyspie...
Anna oczywiście mogła dostrzec więcej. Jeśli trochę się skupiła, widziała zamurowane drzwi po prawej i po lewej. Mieszkanie najwyraźniej wydzielono po wojnie, tnąc na kilka maciupeńkich klitek większy, wielopokojowy apartament. Widziała czerwonawe linie biegnących w ścianach miedzianych kabli oraz szare linie żelaznych rur i rurek, a także trzy złote pięciorublówki schowane w kopercie za regałem... Pajęcze sieci metali i powietrza...
Zamknęła oczy, by wyciszyć natłok informacji. Znów uchyliła powieki. Marcel uśmiechał się, nalewając jej herbaty do szklanki.
- Śpiew żelaza? - domyślił się.
- Tak. Co robimy z informacją, którą znalazł Wiktor? - Puknęła palcem w katalog aukcyjny leżący na blacie.
- Sam nie wiem. Boję się, że to podpucha.
- A jeśli nie?
- Chyba musimy się liczyć z możliwością, że tamci zauważyli tę informację i wykorzystają sytuację, żeby zaatakować. W Europie zostało nas tylko czworo... Mimo wszelkich możliwych środków ostrożności minione dekady... - urwał i zacisnął wargi.
- Pójdę sama.
- Mowy nie ma! Pójdziemy wszyscy. A ja i Wiktor weźmiemy spluwy. Jeśli to pułapka, będziemy działać... Sama wiesz, są pewne rachunki do wyrównania.
- Wiem - ucięła. - Ale trzeba się poważnie liczyć z tym, że jeśli to pułapka, byle pistolecik
wam nie pomoże. Zwłaszcza gdy liczne przesłanki nakazują sądzić, że hipotetyczni „oni”
mają znacznie większą wprawę w mordowaniu.
Nie odpowiedział, ale czuła, że trafiła w sedno. Popatrzyła przez okno na zasypiającą Warszawę. Wysokościowce, sznury aut na ulicach mimo późnej pory. Wiecznie zagonieni ludzie, tak autochtoni, jak i pogardzane „słoiki”. Między blokami huk dalekiej arterii. Kraków był jednak cichszy i spokojniejszy. Ale i tam nie czuła się dobrze. Miasta zawsze ją męczyły.
- Na wyspie będzie inaczej - mruknęła. - Bez tłumów pędzących jak zacinane batem konie. Bez szaleńczej gonitwy za pieniądzem. Zbuduję sobie mały domek na skraju jakiegoś miasteczka i otworzę zakład fryzjerski. A wieczorami będę rysować, malować lub siadać na werandzie i grzejąc dłonie o kubek herbaty, patrzeć na wzburzone morze...
- Zakład fryzjerski? - zdziwił się. - Ty?
- A dlaczego nie? To umiem... Jeśli na wyspie nie będzie nowych złóż minerałów do odkrycia albo nikomu nie będzie potrzebna niedoszła pani inżynier, zajmę się strzyżeniem, czesaniem, modelowaniem, farbowaniem i co tam sobie miejscowe kobitki zażyczą.
- Twoja krew...
- Nie muszę być nikim ważnym. Chcę tylko wrócić do domu... Jest mi kompletnie obojętne, co będę robić, gdy już osiągniemy cel.
- Uda nam się - powiedział Marcel poważnie. - Musi się w końcu udać. Wyśpij się teraz, jutro świtem jedziemy do Krakowa. Mama i Wiktor mają bilety na pociąg.
- A my motorem? - upewniła się.
*
Aukcja starodruków, obrazów i innych dzieł sztuki zorganizowana została w niebrzydkiej sali restauracyjnej, wynajętej w jednym z krakowskich hoteli. Stanisława i Katarzyna przyszły pół godzinki przed czasem. Alchemiczka opłaciła wadium, pobrała tabliczkę z numerem. Następnie przespacerowały się wzdłuż ściany. Obejrzały gablotę z książkami.
Zlustrowały wystawione sztychy i obrazy.
- I pomyśleć, że sto lat temu większość tych bohomazów można było kupić za głupie kilkadziesiąt koron - mruczała starsza z dziewcząt, kręcąc głową jakby z potępieniem.
- Może trzeba zrobić sobie zapas bohomazów współczesnych i spokojnie poczekać ze dwieście lat, aż staną się szacownymi dziełami sztuki - zauważyła eks-agentka.
- Tyle razy wychodziłam z różnych opresji tylko z tym, co w głowie i co na grzbiecie -
westchnęła kuzynka. - Przywykłam do myśli, że nie da się zgromadzić skarbów... A teraz w dodatku... - urwała, a na jej twarzy odmalowała się dziwna troska.
- Może nigdy nie próbowałaś?
- Długo by o tym... No i najważniejsze. Czy przeżyję kolejne dwieście lat? Chyba nie da rady... Sama statystyka jest przeciw mnie. Wcześniej czy później powinie mi się noga -
powiedziała Stanisława z pozoru beztrosko, ale w jej głosie słychać było cień obawy.
Przeszły kilka kroków dalej. Tu prezentowano obrazy Kossaków. Dwa lub trzy przypadły im nawet do gustu, ale nie na tyle, by zapragnęły wejść w ich posiadanie. Zwłaszcza że cena odstraszała. Obejrzały jeszcze z bliska mapę, po którą przyszły. Tłum w sali powoli gęstniał.
Читать дальше