- Powiedz, po co tak naprawdę jestem tu potrzebny?
- Pan Carl twierdził, że jesteś niezbędny do nawiązania kontaktu z poprzednią załogą. Nie wiem czemu, nie wyjaśnił nam wszystkiego.
- To, że ich widzimy, to sprawka Bartha? Po co... Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale zawrót głowy odebrał mi zdolność logicznego myślenia.
Gdy się obudziłem, dniało. Przyłożyłem dłoń do czoła: chłodne i wilgotne od potu. Byłem potwornie osłabiony, ale czułem się już o niebo lepiej. Podniosłem słuchawkę telefonu, jednak usłyszałem tylko szum. Coś nie dawało mi spokoju. Dłuższą chwilę leżałem, rozmyślając, co może być nie tak, i oczywiście w końcu zrozumiałem. Sterowiec był zupełnie cichy. Silniki umilkły.
Z ogromnym trudem zwlokłem się z łóżka. Drzwi były uchylone, podłoga korytarza lekko przekrzywiona. Widać balast się przesunął i aerostat stracił stabilność. Czepiając się ścian i walcząc z dziwną miękkością kolan, dowlokłem się do sterowni. Była pusta. Uniosłem słuchawkę, ale i tu łączność nie działała. Co mogło się stać?
Wyjrzałem na zewnątrz przez iluminator. Wisieliśmy nad pustynią na wysokości dwustu metrów. Log pokazał, że dryfujemy na południe znoszeni podmuchami słabego wiatru. Zeppelin poruszał się jakby samą siłą rozpędu z szybkością pięciu, momentami ośmiu kilometrów na godzinę.
Czułem się już dużo lepiej; ósma rano, w sam raz czas coś przekąsić... Wewnątrz głównego balonu nic się nie zmieniło. Tylko wentylatory z jakiegoś powodu nie pracowały, więc zaduch był silniejszy niż zazwyczaj. Czepiając się poręczy, drapałem się do pomostu technicznego i po chwili pchnąłem drzwi gondoli nawigacyjnej.
To, co zobaczyłem, zamurowało mnie. Pomieszczenie było puste. A przecież ktoś powinien siedzieć na dyżurze! Porzucony ster kiwał się smętnie. Kamery systemu monitoringu działały. Minęła dobra chwila, zanim połapałem się, jak to obsługiwać.
Na ekranie przeskakiwały kolejno obrazy z gondoli silnikowych, platformy strzeleckiej, szybów technicznych i komunikacyjnych, pomieszczeń steru. Nigdzie żywego ducha. Byłem na pokładzie zupełnie sam. A ładunek? Wydarzenia wczorajszego wieczoru dziwnie mi się plątały. Karabin. Znalazłem karabin. Udo mówił, że przewiercony. O nie. Zaraz wszystko wyjaśnię... Raz na zawsze.
Z łomem w ręce zlazłem po drabince do głównej ładowni. Ledwo dałem radę, serce waliło mi jak młot, w skroniach czułem paskudny ucisk, przed oczyma latały mroczki. Tajemnica była w zasięgu ręki. Co jest w skrzyniach? Karabiny? Czy jednak pomoc humanitarna?
Stanąłem na podłodze, nad moją głową wisiały balonety pełne gazu. Światło latarki nie wydobyło z ciemności ładunku. Wokoło rozciągała się idealna pustka. Pomoc humanitarna, czy może broń, znikła razem z załogą...
*
Nie wiem, gdzie jestem. Siedzę za sterami, jak zapewne kiedyś siedział mój pradziadek... Silników nie zdołałem odpalić, za to ustabilizowałem przechył maszyny. Wokół jak okiem sięgnąć ciągną się piaski. Egipt? Sudan? Nie wiem. GPS? Działa. Teraz atlas geograficzny... Jestem nieco na zachód od Jeziora Nasera po egipskiej stronie granicy. Co dalej? Usiłuję poskładać w głowie wypadki ostatnich dni. Załoga wyparowała. Ładunek też. Dokąd odeszli? Cofnęli się w czasie i polecieli do swojej kolonii dostarczyć jej pomoc, która wtedy nie dotarła? A może duchy zabrały ludzi i skrzynie? Nie, to paranoja. Więc może istnieje racjonalne wyjaśnienie? Może rzeczywiście zamiast pomocy humanitarnej wieźliśmy kilka tysięcy archaicznych karabinów. Karabinów, które w Europie można kupić za grosze, a które dla sudańskich powstańców są bezcenne? Zawsze lepiej iść na arabskie czołgi z pięciostrzałową pukawką sprzed wieku niż z dzidą czy maczetą...
Co za problem dosypać czegoś naiwnemu Polaczkowi do jedzenia, dolecieć w góry, wypakować broń, a potem puścić zeppelina ze mną na pokładzie pełną mocą silników na północ. Może nie było żadnych upiorów, tylko przy okazji Niemcy zabrali kilku kumpli, nie informując mnie o tym? A kot był jak najbardziej żywy. Wymykał nam się, bo kamery podczerwieni były kiepskie. Tak czy siak, mam się nad czym zastanawiać do końca życia.
W pierwszym przypadku siedzę w gondoli maszyny nawiedzonej i opanowanej przez duchy. W drugim jestem kozłem ofiarnym na pokładzie zeppelina, który zawiózł setki pukawek na przykład do Darfuru. Czy potrzebne są lepsze dowody winy? Szmugiel broni dla chrześcijan. W muzułmańskim Egipcie zapewne grozi za to kara śmierci. Co robić? Dwie hipotezy, trudno powiedzieć, która prawdziwa, ale rozwiązanie w zasadzie jedno. Tylko najpierw spróbuję złapać tego futrzaka...
*
Stoję na szczycie wydmy. Wiatr nawet tutaj przynosi nieznośny żar. Pół kilometra dalej aluminiowa konstrukcja, rozpalona do białości, załamuje się powoli. Kota nie udało mi się odszukać. Nigdy już nie dowiem się, czy był prawdziwy. Udo nie kłamał. Wodór nie wybucha. Za to pali się jak złoto…
Wujaszek Igor
Huk wagonów toczących się gdzieś daleko po szynach poderwał dróżnika i zawiadowcę stacji wodnej na równe nogi. Obaj bez słowa rzucili karty. Dróżnik wybiegł ze swojej budki i dopadłszy korby, zaczął opuszczać szlaban. Rzucił spojrzenie w ciemność. Pociągu nie było jeszcze widać, ale zbliżał się - słyszał to wyraźnie. Zawiadowca wyszedł za nim.
- Co to ma znaczyć, do diabła? - krzyknął. - Przecież nie było sygnału. I brzęczyk milczy.
Mężczyźni słyszeli narastające dudnienie, jednak nadal nie widzieli pociągu. Parowóz szedł bez świateł? Bzdura. Kolejarz spojrzał na zegarek. Niebawem północ. Towarowy miał przejść dopiero o drugiej.
- Coś się widać zacięło - powiedział zawiadowca. - Pamiętam, jak w czterdziestym ósmym...
Nie dokończył, zamarł z otwartymi ustami. Odgłos nadbiegającego składu ucichł, ale jednocześnie obaj to zobaczyli: pociąg wypadł z ciemności, rzucając wokoło nierzeczywisty blask. Pędził wprost na nich, teraz w całkowitej ciszy. Acetylenowe reflektory lokomotywy płonęły jasnym błękitnym światłem. Na walczaku i kominie zawieszono dodatkowe lampki elektryczne.
Z przodu nad buforami spostrzegli wielki portret ozdobiony kirem. Lokomotywa wyrzuciła kłąb pary, lecz z gwizdka znowu nie dobiegł żaden dźwięk. Skład wyraźnie przyspieszył. Rzęsiście oświetlone wagony przebiegające koło budki zlały się w jedną smugę. Gdzieś pomiędzy nimi na moment mignęła platforma, na niej laweta z przeszkloną, pustą trumną. W chwili gdy tylny bufor minął przejazd, blask naraz zgasł i tylko gdzieś z daleka wiatr przyniósł huk kół oddalającego się pociągu.
Zawiadowca wolnym ruchem uniósł drżącą ze strachu rękę i przeżegnał się.
- Boże święty - szepnął. - A więc to prawda...
*
Piotrowski obudził się z krzykiem. Roztrzęsiony wymacał pod łóżkiem flaszkę z wódką i pociągnął długi łyk. Alkohol przytępiał zmysły, pozwalał opanować nerwowy dygot.
Znowu śniło mu się to samo: stary więzień w pasiaku wstaje z pryczy i gołymi rękami zaczyna wyłamywać kraty celi. Ubek patrzy na to i nie rozumie, dlaczego ten widok wpędza go w zwierzęce przerażenie...
Tego człowieka ujrzał kilka lat temu, w czasie szkolenia w Warszawie. Odwiedzali dziesiąty pawilon więzienia na Mokotowie, miejsce przetrzymywania szczególnie zaciekłych wrogów nowego porządku. Oprowadzający ich komendant pokazywał im, niczym na wycieczce w ZOO, co ciekawszych zwolenników kapitalizmu i imperializmu, przedwojennych oficerów, pogrobowców sanacji, bandytów ujętych w lasach, spadochroniarzy zrzuconych przez Amerykanów.
Читать дальше