Człowiek to śmiertelne zagrożenie. Wystarczy mu sprężynowiec i paczka zapałek. Wystarczy, że wytnie niewielki otwór i poczeka, aż uchodzący gaz zmiesza się z powietrzem na tyle, by wytworzyć mieszaninę piorunującą... Niemcy chyba pomyśleli dokładnie to samo, bo aż poderwali się z miejsc.
- Ruhe! - Fred osadził ich jednym rozkazem. - Musimy go złapać, i to natychmiast. Ake, siądziesz za sterami. Drzwi na wszelki wypadek zablokuj - jak wrócimy, będziemy pukali cztery razy, żebyś wiedział, że to my.
- On może być uzbrojony - zauważyłem.
Kiwnął głową. Podszedł do szafki i wyjął z niej tekturowe pudełko. Pistolety.
- Mamy strzelać w środku? - zaniepokoił się Udo. - Gazy prochowe...
- To wiatrówki - wyjaśnił. - Zabić nie zabiją, ale zadadzą mu bobu. A jakby co... - Wyjął z szafy jeszcze dwa solidnie wyglądające łomy. - Idziemy!
Ruszyliśmy szybkim krokiem przez pomost. Sądziłem, że pójdziemy od razu na ster, lecz przy rozgałęzieniu Fred się zatrzymał.
- Paweł i Udo, zostaniecie tutaj - powiedział. - Drań miał sporo czasu, mógł się wycofać i przejść do którejś z gondoli silnikowych.
Zrozumiałem natychmiast. My zablokujemy węzeł komunikacyjny, a oni na spokojnie wszystko sprawdzą...
- Tak jest! - zasalutowałem.
Poszli. Po chwili trzasnęły drzwi na końcu. Oczekiwaliśmy w napięciu na odgłosy walki czy tupot butów uciekającego wroga. Co chwila patrzyliśmy też na kładki prowadzące w bok, do gondoli. Wszędzie panowały jednak cisza i spokój.
Po chwili skrzypnęły zawiasy. Wracali.
- Rufa sprawdzona, pusto - powiedział kapitan. - Stójcie tu dalej.
Zbadali oba pomieszczenia silnikowe, lewe i prawe. Potem cofnęliśmy się do węzła pionowego. Dowódca z nawigatorem wdrapali się na górną platformę bojową. Tam też nikogo nie zastali. Pasażer jakby zapadł się pod ziemię.
- A zatem został do sprawdzenia dół - mruknął Udo, gdy wrócili. - Między skrzyniami ładowni są czujniki ruchu i kamery przeciw szczurom, ale...
- ...ale, jak widać, gówno warte. Kota nie wyłapały, a człowiek ma niższą temperaturę - mruknął Fred. - Zablokuj drabinkę na górę, my we trzech przeczeszemy pomieszczenie.
Po kilku minutach maszerowałem już wąskim przejściem pomiędzy spiętrzonymi na dachu gondoli skrzyniami ułożonymi w dwu długich rzędach po obu stronach belki kilu. Oświetlałem po kolei wąskie przejścia pomiędzy nimi. W dłoni mocno ściskałem łom, byłem gotów w razie czego natychmiast odeprzeć atak. Przeszliśmy z jednego końca na drugi. Bez skutku.
Pozostała do zbadania główna gondola. Siadłem koło luku, a oni we trójkę zeszli na dół. Słyszałem, jak buszują tam, trzaskając drzwiami. I znowu bez skutku. Wrócili po kwadransie zniechęceni i rozczarowani.
- Wymknął nam się jakoś - mruknął Fred. - Tylko gdzie mógł się schować?
- Może polazł po kratownicy czaszy? - podsunąłem - Jeśli wpełzł między pokrycie a balonety, nigdy go nie znajdziemy.
- Teoretycznie jest to chyba możliwe - odparł Udo. - jednak musiałby być nieźle wysportowany... I zmoknie, tam jest dość wilgotno.
- Tak czy siak, od tej chwili musimy mieć oczy szeroko otwarte - powiedział kapitan. - Każdy dostanie komplet kluczy, pomieszczenia na rufie i boczne trzeba pozamykać.
*
Wieczór zastał nas jakieś sto kilometrów od linii wybrzeża. Sterowiec zszedł najniżej jak się dało, fale prawie muskały dno gondoli. Silniki zostały wyłączone - uruchamialiśmy je tylko od czasu do czasu, by wykonać drobne korekty położenia, kiedy wiatr nas znosił. Nastrój w nawigacyjnej panował nieszczególny. Kapitan siedział posępny i przeglądał mapy, wybierając trasę. Nawigator z werkmistrzem grali po cichu w karty. Ja nie miałem nic do roboty. Powlokłem się na dół. Uwaliłem się w swojej kajucie na łóżku i odpaliłem laptopa.
Chciałem przelać na papier ostatnie obserwacje, ale ze zdziwieniem odkryłem, że mi nie idzie. Słowa nie składały się w zdania, a gdy już jakieś skleciłem, okazywało się nie pasować do poprzedniego... Nie byłem w stanie przekazać czytelnikom niezwykłej magii tego lotu. Sterowiec w moim tekście jawił się jako zwykły balon, duży, ale pusty w środku. Nie potrafiłem nasycić opisu treścią. Zrezygnowany skasowałem kilka stron pliku. Wyłączyłem komputer i sięgnąłem po przewodnik turystyczny. Jeśli dobrze pójdzie, pojutrze będziemy w Tanganice. Pora coś doczytać, bo na razie wiedziałem tylko tyle, że gdzieś obok ma Ruandę i Burundi i że obecnie stanowi część Tanzanii.
Ocknąłem się nieoczekiwanie. Za oknem było już zupełnie ciemno. Usłyszałem upiorny wizg, a potem serię uderzeń o blachy gondoli. Gdzieś zabrzęczała pękająca szyba. Po podłodze ładowni, tuż nad moją głową, przebiegło kilka par stóp. Za przepierzeniem ktoś wykrzykiwał rozkazy po niemiecku. Stoczyłem się z łóżka, nakrywając głowę rękami. W jednej chwili zrozumiałem powagę sytuacji. Fred wpakował nas jak śliwkę w... no dobrze, w kompot. Kto strzelał? Pewnie Egipcjanie.
Leżałem dłuższą chwilę nieruchomo, bojąc się choćby poruszyć. Z czego do nas walili? Ani chybi działka pokładowe. Jeśli kula z kałasznikowa przebija centymetrowej grubości blachę stalową, to gondola zbudowana głównie z drewna i aluminium nie miała szans jej powstrzymać... Tylko na filmach drewniany blat stołu zatrzymuje pocisk.
Odetchnąłem głęboko. Uspokoiło się? Podpełzłem do okienka. Najpierw długo nasłuchiwałem, potem ostrożnie wyjrzałem. W nieprzeniknionej, egipskiej, nomen omen, ciemności zdołałem wypatrzyć, gdzie niebo styka się z ziemią. I nic poza tym. Ująłem drżącą dłonią słuchawkę telefonu.
- Ja? - usłyszałem głos Freda.
- Odlecieli? Poddajemy się? - Kto?
- Ci, co do nas strzelali... - zniecierpliwiłem się. - Strzelali?!
Usłyszałem w tle zdziwione głosy pozostałych Niemców.
- Zaczekaj w kajucie, Udo zaraz do ciebie zejdzie - powiedział dowódca. - Nie ruszaj się z gondoli.
Odłożył słuchawkę.
Wstałem i wyszedłem na korytarz. Zapaliłem światła. Zajrzałem do dwu pustych kabin, potem pchnąłem drzwi sterowni. Wszędzie panowały cisza i niczym niezmącony spokój. Żadnych dziur w ścianach, żadnych rozbitych okien. I ani żywego ducha. A przecież dopiero co słyszałem, jak ktoś krzyczał.
Zadudniły buty na schodkach. Przyszedł po mnie Wagner.
- Chodź do nawigacyjnej - rzucił. - Kapitan chce z tobą pogadać.
Powędrowaliśmy na górę. Gdy weszliśmy do pomieszczenia, dowódca zaznaczał akurat naszą pozycję na mapie. Rzuciłem okiem - sądząc z układu kropek w miejscach poprzednich odczytów, polecieliśmy nad morzem daleko na zachód, tam wdarliśmy się w głąb lądu, a teraz poruszaliśmy się dziwnym zygzakiem, zapewne starannie omijając oazy i ważniejsze koczowiska.
Na nasz widok przerwał kontemplację trasy.
- Usiądź - powiedział do mnie. - I powiedz, co słyszałeś.
Zrelacjonowałem pokrótce, jakie odgłosy wyrwały mnie z drzemki. Słuchali, nie przerywając, poważni, skupieni... Nawigator był dziwnie blady i nie potrafił opanować tiku nerwowego.
- No tak - mruknął Fred. - Zaczęło się od kota, chyba tylko ja go jeszcze nie widziałem. Potem była zagadkowa sylwetka, głosy po niemiecku, Ake słyszał rozmowę, prawdopodobnie po polsku, a teraz echo jakiejś bitwy...
- Duchy? - Spojrzałem na niego przerażonym wzrokiem.
- Może duchy, może rodzaj zapisu przeszłości, który dziwnym trafem utrwalił się w strukturze zeppelina...
Zacisnąłem zęby.
- Musimy się liczyć z tym, że grozi nam niebezpieczeństwo, którego rozmiarów, zasięgu i skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Читать дальше