— Dziwisz się? Wzięli swoje kramiki ze sobą. Powiedz tym facetom wszystko, co chcą wiedzieć. Powiedz im prawdę. Powiedz im, kim jesteśmy i o co nam chodzi. I co już zdążyliśmy zrobić ich kumplom, Długiemu oraz Wirującemu Cieniowi.
— Lepiej zdobyć trochę więcej informacji na ich temat, zanim staniemy się zupełnie słodziutcy. Mądrzej.
— Nie oczekuję od ciebie, byś łamał nawyki całego życia.
Doj lekko skinął głową, równocześnie uśmiechając się nieznacznie. Odwrócił się do starych ludzi i zaczął mówić. W trakcie przekonałam się, że mój Nyueng Bao znacznie się poprawił. Nie miałam żadnych kłopotów z wyłowieniem w tym monologu ani „Kamiennego Żołnierza", ani „Żołnierza Ciemności". Twarze tubylców co raz zwracały się w moją stronę, zdradzając rosnące zaskoczenie.
Sahra powiedziała:
— Oni są czymś w rodzaju mnichów. Czekają na przybycie Synów Umarłych. Na oczekiwaniu opiera się reguła ich zakonu. Nasi przodkowie mieli wrócić całe wieki temu, prowadząc ze sobą pomoc. Dawno już stracili nadzieję, że ktoś wreszcie przyjdzie.
— A zwłaszcza nie spodziewali się kobiet, co?
— To ich zdumiewa. A widok Łabędzia zadziwia ich jeszcze bardziej. Ich doświadczenia z białymi diabłami nie okazały się szczególnie budujące.
Dokładnie w tej samej chwili biała wrona musiała oczywiście zacząć kołować nad głowami, a po chwili wylądowała na mym ramieniu. A wielki czarny ogier z pomarszczonym i skurczonym jeźdźcem na grzbiecie też podszedł, chcąc we wszystko wsadzić swój nos. W miarę jak pogaduszki, w których wciąż przewijały się słowa: „Kamienny Żołnierz", „Żołnierz Ciemności" i „Niezłomny Strażnik", nabierały rozpędu, reszta oddziału gnana ciekawością podchodziła coraz bliżej. Zanim się zorientowałam, już zobaczyłam Tobo, Popłocha, Iqbala i Suruvhiję oraz ich przychówek, psa... i nagle w uszach rozbrzmiewały mi już tylko pytania, gdzie rozbijemy obóz i co mamy zrobić z Uwięzionymi...
— Słyszysz te pytania? — zapytałam Doja.
— Słyszę. Wydaje mi się, że możemy zająć całą dolinę. Przynajmniej na jakiś czas. Póki nie wyprawią posłańców do władz tego świata. W końcu i tak muszą do nas przybyć ważniejsi goście. Do tego czasu, przynajmniej na ile ich rozumiem, możemy sobie rozbić obóz, gdziekolwiek zechcemy. Ten dialekt jest nieco zwodniczy, lepiej więc uważać.
Kilkanaście par oczu należących do weteranów śledziło dolinę, poszukując stanowisk najlepiej nadających się do obrony. Nie trzeba było wielkiego wysiłku, aby je zidentyfikować. Były takie same jak te, które zapamiętaliśmy z Wojen Kiaulunańskich.
Nie mogłam się nie zastanawiać, czy wszystkie połączone ze sobą światy będą tak samo znajome jeśli chodzi o rzeźbę terenu.
Wskazałam wybrane miejsce. Nikt nie protestował. Popłoch i Singhowie pośpieszyli je obejrzeć z bliska, towarzyszyło im kilkunastu ludzi uzbrojonych po zęby. Żaden z pięciu starych mnichów nie zaprotestował. Wydawali się tylko zamyśleni i zdumieni.
Takim to sposobem Czarna Kompania, zamiast do legendarnego Khatovaru, dotarła do Krainy Nieznanych Cieni. Tam osiadła i zaczęła odzyskiwać siły. Tam też słowami zapełniałam karty kolejnych ksiąg, kiedy tylko nie dowodziłam ekspedycją wysłaną, by uwolnić resztę moich uwięzionych braci — a nawet diabelskiego psa, Merikę Monterę, którego należało powtórnie doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości, tym razem znacznie mniej łaskawej niźli tamta, co zaowocowała jego wygnaniem. Prawnuki jego byłych niewolników w ogóle się go nie obawiały.
Na wyraźne żądanie Pani uzyskałam dla niego odroczenie wykonania kary, aby pomógł w szkoleniu Tobo. Zawieszenie miało trwać tak długo, póki zadowalająco wywiązuje się ze swoich obowiązków i ani chwili dłużej. Starzy mnisi, równie małomówni jak ich kuzyn Doj, zgodzili się, że Tobo powinien otrzymać stosowne nauki, jednak nigdy mi nie zdradzili racji kierujących ich decyzją.
W którejś z minionych epok Krainę Nieznanych Cieni nawiedziła istna plaga wychudzonych, bladych indywiduów z rasy Długiego Cienia. Byli to najeźdźcy z innego świata. Nie przyprowadzili ze sobą swoich żon. Czas nie okazał się dla nich łaskawy.
I tak to było. Tak to było.
Żołnierze żyją. I zastanawiają się, dlaczego.
Jednooki przeżył jeszcze trzy lata, nękany kolejnymi atakami, po każdym powoli dochodząc do siebie. Rzadko kiedy jednak opuszczał dom, który wznieśliśmy dla niego i Goty. Zazwyczaj pracował uporczywie nad swoją czarną włócznią, podczas gdy Gota krzątała się po domostwie i zrzędziła. On jej odszczekiwał. Nawet na moment nie przestał się troszczyć o wykształcenie Tobo.
Po raz kolejny Tobo miał aż nadto rodziców wokół siebie, zarówno prawdziwych, jak i przybranych.
Uczył się u Jednookiego, uczył się u Pani, uczył się u Długiego Cienia i Mistrza Santaraksity, u Radishy i Prahbrindranaha Draha, a także u mistrzów przybranego świata. Studiował ciężko, dobrze i wytrwale, znacznie więcej, niźli miałby na to ochotę. Okazał się jednak bardzo utalentowany. Miał w sobie to, co zobaczyła w wizji jego prababka Hong Tray.
Wszyscy uwięzieni powrócili do nas, wyjąwszy tych, którzy stracili życie pod równiną, jednak nawet najlepsi z nich — Murgen, Pani, Kapitan — byli jacyś dziwni, głęboko odmienieni.
Naznaczeni. Ale nas również życie zmieniło nie na żarty. Toteż nawet ci z nas, których tamci zapamiętali, zdawali się w ich oczach prawie obcy.
Do głosu doszły nowe porządki.
Tak być musi.
Któregoś dnia znowu pokonamy równinę.
Woda śpi.
Jak na razie po prostu odpoczywam. I folguję potrzebie pisania, wspominając tych, co polegli, zastanawiając się, jakimi też dziwnymi drogami toczy się świat, próbując wydedukować, wedle jakich też osobliwych zamysłów Boga dobrzy muszą umierać młodo, podczas gdy niegodziwcom wiedzie się świetnie; prawi ludzie potrafią dopuszczać się największego zła, źli zaś ukazują niekiedy zupełnie niespodzianie oblicze pełne człowieczeństwa.
Żołnierze żyją. I zastanawiają się, dlaczego.
99
Wielki Generał wyruszył na południe przez Dandha Presh w kilka chwil po tym, jak Protektorka zostawiła go, by samej poruszać się szybciej. W konsekwencji dokładnie tydzień później spotkał Duszołap na południowym stoku przełęczy. Nieustannie mówiła do siebie rozgwarem głosów, przynajmniej kiedy była przytomna, natomiast bełkotała niewyraźnie wieloma językami podczas snu. Mogabie wydawało się, że na obliczu Córki Nocy pojawiło się podszyte ironią zadowolenie, na moment przedtem nim straciła przytomność z wyczerpania.
— Zabij ich — nalegał Mogaba w chwilach, kiedy udawało mu się porozmawiać z Duszołap na osobności i miał wrażenie, że ona go słucha. — Nic ci z nich nie przyjdzie, prócz kłopotów, i nic nie zyskasz, trzymając ich przy życiu.
— Może masz rację. — Głos Protektorki był teraz chytry. — Ale jeśli będę dostatecznie bystra, może uda mi się dzięki dziewczynie podłączyć do mocy Kiny w taki sposób, jak to zrobiła moja siostra.
— Jeśli istnieje choć jedna rzecz, jakiej nauczyłem się w życiu, rzecz warta przynoszonych przez nią niedoli i rozczarowań, to fakt, iż nie należy polegać na własnej bystrości. Teraz jesteś u szczytu potęgi. Zabij ich, póki jeszcze możesz. Zabij ich, nim znajdą sposób, by przechylić szalę wagi. Niepotrzebna ci żadna dodatkowa moc. Nie ma nikogo na tym świecie, kto mógłby rzucić ci wyzwanie.
Читать дальше