Przed wojną bogów była równina. A przed równiną byli Nef. Równina, wielka maszyneria, której wyobraźnia w końcu wydała na świat Shivetyę, Niezłomnego Strażnika i sługę. Demon z kolei wyobraził sobie Washene, Washane i Washone, podobnych do Nef. Te wędrujące po snach duchy budowniczych były dla Shivetyi bogami. Istniały niezależnie od jego umysłu, ale zależne były od jego istnienia. Rozpłyną się w nicość, gdy on zniknie. A przecież nigdy nie chciały, by powoływano je do istnienia.
Dziwne. Znalazłam się między żywymi wcieleniami rozmaitych figur religii, w które przecież nie wierzyłam. Oto miałam przed oczyma fakty, których fałsz nakazywała mi uznać moja wiara. Jeśli zgodzę się na nie, czeka mnie wieczne potępienie.
Jakże okrutne sztuczki potrafi płatać nam Przeciwnik. Obdarzona zostałam inteligencją skłonną do poszukiwań, do odkrywania świata, zdobywania wiedzy. I obdarzona zostałam wiarą. A teraz weszłam w posiadanie informacji, które nie pozwalały pogodzić faktów z wiarą. Nie dysponowałam natomiast wątpliwą moralnie zręcznością kapłanów, pozwalającą im jednać ze sobą filozoficznie nieprzywiedlne kwestie.
Być może jednak nie okaże się to konieczne. Prawda i rzeczywistość na równinie zdawały się nabierać iście proteuszowego charakteru. Zbyt wiele było rozmaitych opowieści, w których występowali Kina, Shivetya oraz forteca w centrum równiny kamienia. Być może każda z opowieści była prawdziwa, każda jednak w innym czasie.
Przemyślenie te kwestii stanowiło zadanie na miarę kładzenia fundamentów teologii. A co, jeśli moje przekonania były całkowicie prawdziwe — ale jedynie w określonym czasie i tylko tam, gdzie sama się znajdowałam? Co wtedy? Jak to możliwe? Co stąd miałoby wynikać?
Mogłyby stąd wynikać doprawdy przykre chwile w życiu przyszłym — kara za osłabienie czujności strzegącej przed herezją. Kobieta może mieć wielkie trudności w dotarciu do Raju, ale z największą łatwością może zgotować sobie miejsce w Al-Shiel.
97
— To musiał być nieźle dający w tyłek koszmar — powiedział Wierzba Łabędź, który klęczał obok mnie i potrząsał za ramię, mimo iż już się obudziłam. — Nie tylko chrapałaś, ale jeszcze warczałaś, jęczałaś i próbowałaś rozmawiać ze sobą w trzech różnych językach.
— Jestem kobietą rozlicznych talentów. Każdy ci to powie. — W otępieniu pokręciłam głową. — Która godzina? Wciąż jest ciemno.
— Oto pokaz kolejnego talentu. Niczego nie da się ukryć przed naszą staruszką. Warknęłam:
— Kapłani i święte księgi mówią nam, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz, ja jednak czytałam wiele świętych ksiąg... włączywszy dzieła bałwochwalców... i ani razu nie znalazłam w nich świadectwa, by posiadał On poczucie humoru, a co dopiero był chętny żartować sobie, zanim na niebie roz-błyśnie choć rąbek tarczy słońca. Jesteś zupełnie chorym facetem, Wierzba Łabędź. Co się dzieje?
— Ostatniego wieczoru powiedziałaś, że powinniśmy wcześnie wyruszyć. Sahra doszła więc do wniosku, że przygotowania najlepiej rozpocząć, gdy tylko będzie dość światła, by cokolwiek zobaczyć. Abyśmy zeszli z równiny, mając przed sobą jeszcze sporo dnia.
— Sahra jest mądrą kobietą. Obudź mnie, kiedy przyjdzie pora ruszać.
— Wobec tego jest właśnie najlepszy moment, by wstawać. Uniosłam dłonie do oczu. Światła było akurat tyle, abym mogła je dostrzec.
— Zbierać się, ludzie. — Kiedy już spora część mego oddziału była na nogach, zebrałam wszystkich, aby im wyjaśnić, że każdemu, który został w fortecy, ofiarowano wiedzę przydatną w nadchodzących czasach. — Shivetya wydawał się bardzo zainteresowany naszym sukcesem. Próbował dać nam to, co jego zdaniem może się nam przydać. Niemniej, on myśli strasznie wolno, a nadto tkwi w swym demonicznym światopoglądzie i nie bardzo pojmuje, co znaczy jasne tłumaczenie. Najprawdopodobniej przekazał nam wiele takich rzeczy, z których zdamy sobie sprawę dopiero wówczas, gdy trzeba będzie o nich pomyśleć. Bądźcie więc dla nas cierpliwi. Przez jakiś czas możemy zachowywać się nieco dziwnie. Ja już mam problemy z przyzwyczajeniem się do mojej nowej osobowości. Gdziekolwiek spojrzę, widzę zupełnie nowe rzeczy. W tej chwili jednak najważniejsze, to wydostać się z równiny. Naszych zapasów dalej nie sposób określić innym słowem jak: ograniczone. Jak najszybciej musimy stać się samowystarczalni.
Twarze, które potrafiłam dostrzec w bladym świetle, zdradzały obawę o przyszłość. Pies gdzieś zawył. Niemowlę Iqbala załkało na chwilę, gdy Suruvhija odsunęła je od jednej piersi, by przystawić do drugiej. Moim zdaniem dziecko trzeba było przewinąć, ale przecież ja nie miałam żadnych podstaw do wygłaszania tego rodzaju opinii. Żadne z moich dzieci jak dotąd jeszcze nie przyszło na świat. A poza tym zrobiło się już trochę za późno, by o to zadbać.
Ludzie czekali, abym im powiedziała coś konkretnego. Bardziej skłonni do rozmyślań zastanawiali się z pewnością, jakich też nowych kłopotów należy się spodziewać po tym, jak dotarliśmy tak daleko. Łabędź mógł mieć rację. Być może w Krainie Nieznanych Cieni przypada właśnie pora żniw. A być może pora skalpowania obcych.
Sama też nie potrafiłam uporządkować myśli. Tak często musiałam stawiać czoło nieznanemu, że dostałam już odcisków od dławionego w sercu strachu. Wiedziałam aż za dobrze, że nic mi nie przyjdzie z niewczesnego zamartwiania się i uskarżania, skoro i tak nie miałam zielonego pojęcia, co nas czeka. Ale i tak się martwiłam. Mimo iż wedle nabytej podczas snu wiedzy zejście z równiny bynajmniej nie musi oznaczać natychmiastowej katastrofy.
Z początku chciałam wygłosić mowę podnoszącą na duchu, potem jednak zrezygnowałam z tego pomysłu. Nikomu na tym nie zależało. Nawet mnie samej.
— Wszyscy gotowi? A więc ruszamy.
Wymarsz zabrał mniej czasu, niż sądziłam. Większość moich braci w ogóle nie zatrzymała się, aby mnie wysłuchać do końca, przewidując, że oprócz starej bajeczki nie będę miała nic więcej do powiedzenia. Odeszli, by zająć się przygotowaniami do wymarszu. Zwróciłam się do Łabędzia:
— Sądzę, że opowieści zaczynające się od słów: „W owym czasie Kompania..." sprawdzają się znacznie lepiej po kolacji i całym dniu ciężkiej pracy.
— W moim wypadku na pewno. Jeszcze lepiej, kiedy mam pod ręką coś do picia. A już zupełnie potrafią mnie poruszyć, gdy mogę się położyć do łóżka.
Przez czas jakiś wędrowałam razem z Sahrą, próbując odświeżyć naszą przyjaźń i złagodzić narastające między nami napięcie. Ona jednak nie pozwoliła sobie nawet na odrobinę swobody. Nie minie przecież wiele czasu, nim będzie musiała po raz pierwszy od piętnastu lat spojrzeć w oczy swego męża. Nie miałam pojęcia, jak całą rzecz uczynić dla niej łatwiejszą.
Potem przez godzinę maszerowałam z Radishą. Ją również trawiła niepewność. Upłynęło jeszcze więcej czasu, od kiedy jej stosunki z bratem pozbawione zostały resztek osobistego charakteru. Jednakowoż zachowała poczucie rzeczywistości.
— Nie mam nic, co mógłby mi odebrać, nieprawdaż? Wszystko już straciłam. Najpierw na rzecz Protektorki, przez moją własną ślepotę. Potem ty porwałaś mnie z Taglios i ograbiłaś nawet z nadziei na odzyskanie należnego mi miejsca.
Читать дальше