— Spójrz na Bramę Cienia. Jest w lepszym stanie niż nasza. — Aczkolwiek wcale nie wyglądała, jakby ktoś o nią szczególnie dbał. Trzęsienia ziemi na nią też wywarły swój wpływ. — Nietrudno ustalić jej położenie. A już się bałam, że zanim za pomocą sznurów i kolorowej kredy wyznaczymy trasę bezpiecznie pozwalającą przez nią przejść, zaczniemy głodować.
Kilku ludzi przyniosło Jednookiego i usadziło między nami. Sylwetki odcinały się na tle nieba. Moje narzekania na nic się nie zdały. Z drugiej jednak strony, pod Bramą Cienia nie zmaterializowały się żadne chciwe krwi hordy, a więc być może ostatecznie przed nikim nie zdradzili naszej obecności.
— Jednooki. Wyczuwasz coś tam w dole?
Nie miałam pojęcia, czy w ogóle zechce odpowiedzieć. Wyglądał, jakby znowu spał. Policzek skłonił na pierś. Ludzie ustąpili mu miejsca, ponieważ w takich właśnie chwilach zwykł dokazywać w nieprzyjemny sposób swą laską. Jednak po kilku sekundach uniósł głowę, otworzył oczy i wymamrotał:
— Miejsce, gdzie będę mógł spocząć w spokoju. — Wiatr, który nieprzerwanie towarzyszył nam na równinie, omal nie porwał jego słów. — Miejsce, gdzie wszelkie zło umiera nie kończącą się śmiercią. Żadne paskudztwo nie kręci się tam w dole, Dziewczynko.
Uwaga Jednookiego podekscytowała wszystkich, którzy towarzyszyli mu podczas jednego z ostatnich występów. Dalsi ludzie swobodnie pokazywali się wszystkim, którzy chcieliby ich z dołu zobaczyć. Inni jeszcze wyraźnie uznali, że nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy od razu popędzili na dół wielką nieuporządkowaną hałastrą.
— Kendo! — zawołałam. — Poroniony! Niech każdy weźmie sześciu ludzi. Przejdźcie przez bramę. W pełnym rynsztunku, bambusy również. Poroniony, ty po prawej stronie drogi. Kendo, weźmiesz lewą. Będziecie nas osłaniać, kiedy wszyscy przekroczymy bramę. Rzeka, zostajesz w odwodzie. Wybierz dziesięciu ludzi i zaczekaj na obszarze Bramy Cienia. Jeśli nic się nie stanie, pozostaniesz tam jako tylna straż.
Wyszkolenie i wpojona dyscyplina wzięły górę. Najwyższe ich normy stanowią najsilniejszą broń Kompanii. Właściwie użyte, stają się również najbardziej śmiercionośną. Dyscyplinę próbujemy zaszczepiać rekrutom od pierwszych dni po zaciągnięciu, wraz ze zdrowym brakiem zaufania do całej reszty świata.
Po to, aby instynktownie wiedzieli, jak postępować w takiej sytuacji.
Zbocze dzielące skraj powierzchni równiny od Bramy Cienia wydawało się ciągnąć całymi milami. Schodząc po nim bez sztandaru, czułam się, jakbym była zupełnie naga. Musiał zastąpić mnie Tobo, który niósł złoty kilof. Powiedziałam jednak:
— Nie przyzwyczajaj się za bardzo do tej roboty, chłopcze. Być może, kiedy już obudzimy Kapitana i Porucznika, tylko to dla mnie zostanie. Albo nawet i nie, jeśli twój ojciec zechce objąć z powrotem wszystkie swe funkcje.
Kolejne próby dowiodły szybko, że aby zejść z równiny, niepotrzebny jest żaden klucz. Jednak podczas pokonywania bramy czuło się łaskotanie i mrowienie.
Pierwszą rzeczą, która uderzyła mnie na zewnątrz, była ostra mieszanina woni sosny i szałwi. Na równinie prawie nie czuło się zapachów. Potem zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest ciepło. Świat był znacznie gorętszy niźli równina. Tutaj była wczesna jesień... jak obiecano, Wierzba. Jak obiecano.
Kendo i Poroniony dalej szli na czele swych pododdziałów, osłaniając nasz pochód. Kolejni ludzie przechodzili przez bramę. Kazałam się usadzić na grzbiecie czarnego ogiera, aby mieć lepszy widok. Co oznaczało z kolei, że ktoś musiał nieść Jednookiego. Powiedziałam do Sahry:
— Obejrzyjmy te ruiny. — Chciałam dodać coś jeszcze na temat tego, że dostarczą pewniejszego schronienia, kiedy Kendo Rzeźnik coś krzyknął.
Spojrzałam w stronę, którą wskazywał. Trzeba było ostrego wzroku, by ich zobaczyć. Starcy powoli wspinający się pod górę mieli na sobie szaty niemal dokładnie tej samej barwy co powierzchnia drogi i ziemia za nimi. Było ich pięciu. Przygięci do ziemi, poruszali się niezwykle mozolnie.
— A jednak zdradziliśmy swoją obecność. I ktoś patrzył. Doj!
Marnowanie słów. Mistrz Miecza już kierował się w dół stoku. Tobo i Gota szli tuż za nim, co nieszczególnie poprawiło stan nerwów Sahry. Pobiegłam za nimi, schwyciłam chłopaka.
— Ty zostajesz.
— Ale, Śpioszka!
— Chcesz się kłócić z Popłochem i Iqbalem?
Nie miał ochoty na kłótnię z potężnie zbudowanymi Shadar.
A ja nie chciałam się kłócić z Trollicą. Pozwoliłam jej pójść. Tak czy siak, jej obecność może wywrzeć większe wrażenie niż Doja. On był tylko zwykłym staruszkiem z mieczem. Ona zaś paskudną staruchą o jadowitym jęzorze.
Poprawiłam przy pasie poszczerbiony, stary miecz. Z pewnością będzie musiał dokonać prawdziwych cudów, jeśli tamtym uda się pobić Wujka Doja. Potem sama ruszyłam w dół zbocza. Sahra szła obok mnie.
Starcy w brązach patrzyli na Doja i Gotę. Doj i Gota patrzyli na nich. Tych pięciu wyglądało jak ulepionych z tej samej gliny: przysadziści, krępi i niesamowicie wiekowi.
Jeden z tubylców powiedział wreszcie coś bardzo szybko, jego słowa zlewały się ze sobą. Rytm był dosyć niezwykły, jednak niektóre wyrazy brzmiały w odległy sposób znajomo. Podchwyciłam frazę: „Synowie Umarłych". Doj odpowiedział długą przemową w Nyueng Bao, włączając do niej wyrażenia: „Kraina Nieznanych Cieni" oraz „Wszelkie Zło Umiera Tam Nie kończącą się Śmiercią". Starcy wydawali się niezwykle skonsternowani jego wymową, najwyraźniej jednak potrafili bez trudu rozpoznać te wyrażenia, bowiem natychmiast zapanowało wśród nich wyraźne wzburzenie. Nie potrafiłam jednak powiedzieć, czy należy je rozumieć jako objaw dla nas korzystny, czy też przeciwnie.
Matka Gota zaczęła mamrotać jakąś inkanatację, która obejmowała między innymi „Wzywanie Ziemi i Niebios, Dnia i Nocy", co jeszcze bardziej podekscytowało tamtych.
Sahra powiedziała:
— Najwyraźniej język bardzo się zmienił od czasu, kiedy Synowie Umarłych opuścili te strony.
Starcy zaczęli teraz bezładnie gadać jeden przez drugiego, wszyscy chyba zadawali kolejne pytania, na które Doj jednak nie umiał odpowiedzieć.
Sahra ciągnęła dalej:
— Najwyraźniej martwią się bardzo o kogoś, kogo określają mianem „ten diabelski pies Merika Montera". Jak również o ucznia potwora, domniemanego przyszłego Wielkiego Mistrza. Najwyraźniej ich dwóch równocześnie wypędzono na wygnanie.
— Merika Montera to może być Długi Cień. Wiemy, że był czas, kiedy posługiwał się imieniem Maricha Manthara Dhum-raksha. To on wysłał emisariusza, Ashutosha Yakshę, aby ten żył wśród Nyueng Bao, co ostatecznie miało zaowocować zdobyciem tego Klucza, który przynieśliśmy ze sobą. Tego złotego kilofa.
Wujek Doj złajał mnie.
— Śpioszka, ci starzy ludzie nie mówią ani po tagliańsku, ani po dejagorańsku, niemniej mogą rozpoznać nasze wersje imion, których boją się i nienawidzą jak cholera. W tej chwili próbują wydusić ze mnie, co wiem na temat niejakiego Achoesa Tosiak--shaha. Brzmi to trochę, jakby chodziło o Długiego Cienia i Wirującego Cienia. Przed wygnaniem byli chyba ostatnimi z rasy obcych czarowników, którzy niewolili przodków tych tutaj ludzi... dzięki swym zdolnościom wzywania morderczych cieni z równiny.
Читать дальше