GLEN COOK
WODA ŚPI
ÓSMA KRONIKA CZARNEJ KOMPANII TRZECIA KSIĘGA LŚNIĄCEGO KAMIENIA
Przełożył Jan Karłowski
DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAŃ 2000
1
W owym czasie Czarna Kompania nie istniała. Tak przynajmniej należało wnosić z treści publikowanych praw i dekretów. Ja jednak nie mogłam się z tym pogodzić.
Sztandar Kompanii, jej Kapitan i Porucznik, jej Chorąży oraz wszyscy żołnierze, którzy uczynili ją tak straszną w oczach wrogów, odeszli, zostali pogrzebani żywcem w sercu rozległej kamiennej pustyni.
— Lśniący kamień — szeptano na ulicach i w zaułkach Taglios. Natomiast komunikaty najwyższych władz głosiły:
— Odeszli do Khatovaru — ale dopiero wówczas, kiedy zdecydowano wreszcie przerwać zmowę milczenia i nadać wiadomym wydarzeniom znamię rzekomego triumfu. Bowiem Radisha, albo Protektorka, albo jeszcze ktoś inny, wpadła na pomysł, iż lepiej będzie, gdy ludzie uwierzą, że Czarna Kompania podążyła ku swemu przeznaczeniu.
Jednak wszyscy na tyle starzy, aby pamiętać Kompanię, wiedzieli lepiej. Tylko pięćdziesięciu ludzi udało się na tę równinę lśniącego kamienia. Połowa z nich nie należała do Kompanii. Jedynie dwoje z tych pięćdziesięciu powróciło, aby szerzyć kłamstwa o tym, co się stało. A trzeci, który mógł zaświadczyć o prawdzie, został zabity w Wojnach Kiaulunańskich, daleko od stolicy. Jednak kłamstwa Duszołap i Wierzby Łabędzia nie zdołały zwieść nikogo. Ludzie zwyczajnie udają, że w nie wierzą, ponieważ tak jest bezpieczniej.
A mogliby przecież zapytać, dlaczego Mogaba potrzebował aż pięciu lat na pokonanie nieistniejącego wroga i czemu tysiącami młodych żywotów zapłacić musiano za podporządkowanie terytoriów Kiaulune władzy Radishy i rządom wypaczonych prawd Protektoratu. Mogliby zauważyć, że ludzie mieniący się żołnierzami Czarnej Kompanii przez całe lata po fakcie bronili
się jeszcze w fortecy Przeoczenia, póki wreszcie Protektorki, Duszołap, do tego stopnia nie rozdrażniło ich nieprzejednanie, że zaangażowała swe najlepsze czary w trwającą dwa lata operację, po której z potężnej warowni został tylko biały pył, biały gruz i stosy białych kości. Każdy mógłby zadać te pytania. Zamiast tego jednak ludzie woleli milczeć. Bali się. Nie bez powodu się bali.
Imperium Tagliańskie pod władzą Protektoratu jest państwem strachu.
W trakcie tych lat niewzruszonego oporu pewien bezimienny bohater zasłużył sobie na wieczystą nienawiść Duszołap, dokonując aktu sabotażu Bramy Cienia, jedynej drogi wiodącej na lśniącą równinę. Duszołap była najpotężniejszym z żyjących magów. Mogła stać się Władczynią Cienia, której potęga przyćmi monstra pokonane przez Kompanię podczas pierwszych wojen w służbie Taglios. Skoro jednak Brama Cienia została zapieczętowana, nie była w stanie wezwać zabójczych cieni bardziej potężnych od tych kilku, jakie podporządkowała sobie jeszcze wówczas, gdy samotnie knuła zagładę Kompanii.
W rzeczywistości Duszołap umiałaby otworzyć Bramę Cienia, jednak nie miała pojęcia, w jaki sposób zamknąć ją na powrót. Zaś przez raz otwartą wszystkie żyjące istoty prześlizgnęłyby się na zewnątrz i zaczęły rozszarpywać świat.
Oznaczało to, że Duszołap, nie znając wielu tajemnic, stoi przed wyborem: wszystko albo bardzo niewiele. Koniec świata albo poprzestanie na tym, co ma.
Jak dotąd poprzestaje na tym, co ma. Lecz nie ustaje w badaniach i poszukiwaniach. Jest Protektorką. Imperium trzęsie się ze strachu przed nią. Nikt nie waży się zaprotestować przeciwko terrorowi, jaki zaprowadziła. Wszelako nawet ona wie, że ta epoka mrocznej jedności nie może trwać wiecznie.
Woda śpi.
W swoich domach, w cienistych uliczkach, w dziesiątkach tysięcy świątyń miasta nawet na chwilę nie zamierają nerwowe szepty. „Rok Czaszek. Rok Czaszek". Jest to bowiem epoka, w której żadni bogowie nie umierają, a ci, którzy śpią, wiercą się nerwowo w swych snach.
W domach, w ciemnych zaułkach, na uprawnych polach i ryżowych poletkach, na pastwiskach, w lasach i wasalnych miastach, kiedy tylko kometa rozbłyśnie na niebie albo niezwykła o tej porze roku burza zniszczy zasiewy, w szczególności zaś, gdy ziemia się zatrzęsie, ludzie szepczą:
— Woda śpi.
I przepełnia ich lęk.
2
Mówią na mnie Śpioszka. Jako dziecko odsuwałam się od świata, uciekając przed przerażającą rzeczywistością mego dzieciństwa w marzenia na jawie oraz senne koszmary. Kiedy tylko nie zmuszano mnie do pracy, tam właśnie się chowałam. Tam znajdowałam pociechę i poczucie bezpieczeństwa. Tam nie mogło dosięgnąć mnie żadne zło. Nie znałam bezpieczniejszego miejsca, póki do Jaicur nie przybyła Czarna Kompania.
Moi bracia zarzucali mi, że przez cały czas śpię. W istocie zazdrościli mi umiejętności izolacji. Nic nie rozumieli. Umarli, nie zrozumiawszy. Ja przespałam wszystko. Nie obudziłam się w pełni, póki nie minęło kilka lat spędzonych w Kompanii.
Teraz ja prowadzę te Kroniki. Ktoś musi to robić, choć nigdy oficjalnie nie przekazano mi obowiązków Kronikarza, a oprócz mnie nikt tego nie potrafi.
Jest to precedens.
Kroniki należy kontynuować za wszelką cenę. Prawda musi zostać utrwalona, nawet jeśli los postanowi, że żaden człowiek nigdy nie przeczyta słowa z tego, co napiszę. Te księgi stanowią duszę Czarnej Kompanii. Z nich można się dowiedzieć, kim jesteśmy. To znaczy, kim byliśmy. Że trwamy i że żadna zdrada nigdy nie dobędzie z nas ostatniej krwi.
Nie ma nas już. Tak nam mówi Protektorka. Radisha przysięga, że to prawda. Mogaba, wielki generał o tysiącu mrocznych zasług, krzywi się na samą myśl o nas i plugawi naszą pamięć. W oczach ludzi na ulicach jesteśmy jedynie męczącym koszmarem przeszłości. Tylko Duszołap nie ogląda się wciąż przez ramię, aby zobaczyć, czy przypadkiem któregoś z nas nie ma za plecami.
Jesteśmy upartymi duchami. Nie spoczniemy. Nie przestaniemy ich nawiedzać. Od dawna już nie przedsięwzięliśmy żadnych działań, oni jednak wciąż nie przestają się bać. Poczucie winy każe im wciąż nas wspominać.
Zaiste, powinni się bać.
Każdego dnia na jakimś murze w Taglios pojawia się wiadomość, wypisana kredą, farbą albo nawet i zwierzęcą krwią. Nic więcej, tylko delikatne napomnienie: „Woda śpi".
Każde z nich wie, co to oznacza. Powtarzają sobie szeptem przesłanie, świadomi, że gdzieś tam jest wróg, który bardziej jeszcze nie zna spokoju niźli rwący strumień. Wróg, który któregoś dnia wynurzy się z otchłani swego grobu i przyjdzie po tych, co przyłożyli rękę do zdrady. Nie ma żadnej mocy, która mogłaby ich przed tym uchronić. Ostrzegano ich tysiące razy, a jednak w końcu ulegli pokusie. Teraz już żaden diabeł ich nie ocali.
Mogaba się boi.
Radisha się boi.
Wierzba Łabędź boi się tak bardzo, że ledwie potrafi normalnie funkcjonować, podobnie jak wcześniej czarodziej Kopeć, którego zresztą sam wciąż oskarżał o tchórzostwo i z którego się wyśmiewał. Łabędź zna Kompanię jeszcze z dawnych czasów, z północy, zanim dla kogokolwiek tutaj stała się czymś innym niźli odległym wspomnieniem minionej trwogi. Lata, które upłynęły, nijak nie pomogły Łabędziowi oswoić się ze swym strachem.
Читать дальше