Sahra zaczynała powoli przypominać swoją matkę z czasów Jaicur. Oczywiście, nie była tak masywnie zbudowana. No i nie kołysała się, chodząc, co u tamtej stanowiło efekt dokuczających stawów. Ale jej piękno przemijało szybko. Doprawdy cud, że ta zazwyczaj szybko zanikająca cecha kobiet Nyueng Bao u niej utrzymała się tak długo. Słowem o tym nie wspomniała, aczkolwiek wyraźnie takie myśli nieraz przychodziły jej do głowy. Była przecież po swojemu próżna. Jednak miała po temu wszelkie podstawy.
Czas zaiste jest najbardziej niegodziwym ze wszystkich łotrów.
Murgen nie był zadowolony, że się go wzywa. Obawiałam się, że cierpi, czując niepokój dręczący Sahrę. Przemówił. A ja nie miałam najmniejszych kłopotów ze zrozumieniem go, choć jego głos był tylko eterycznym szeptem.
— Śniłem. Jest takie miejsce... — Jego irytacja powoli rozwiewała się. Zastąpiło ją najczystsze przerażenie. A ja wiedziałam, że śnił o miejscu szkieletów, które pojawia się w Kronikach spisanych jego ręką. — Biała wrona... — Rzeczywiście chyba mieliśmy problem, skoro wolał snuć się po sennych pejzażach Kiny, niźli zakosztować bodaj cienia prawdziwego życia.
Sahra poinformowała go:
— Jesteśmy gotowi do działania. Radisha zwołała niedawno zebranie Tajnej Rady. Zobacz, czym się zajmują. Upewnij się, czy Łabędź jest obecny. — Oblicze Murgena rozwiało się w mgle. Sahra popatrzyła za nim smutno. Goblin i Jednooki zaczęli pomstować na Chorążego, że tak szybko odszedł.
— Widziałam go — powiedziałam. — Świetnie. Słyszałam go również. Dokładnie w taki sposób, jak zawsze sobie wyobrażałam, że duch będzie mówił.
Goblin wyszczerzył się i odparł:
— To dlatego, że słyszałaś to, co spodziewałaś się usłyszeć. Wiesz dobrze, że tak naprawdę żaden dźwięk nie docierał do twoich uszu.
Jednooki skrzywił się. Nigdy nic nikomu nie wyjaśniał. Chyba że tłumaczył się przed Ky Gotą, kiedy przyłapała go na wślizgiwaniu się do domu pośród nocy. Wówczas potrafił stworzyć opowieść tak zawiłą jak sama historia Kompanii.
Sahra przemówiła głosem wyraźnie zdradzającym wysiłek ukrycia przepełniającej ją goryczy:
— Może wpuścić Tobo do środka? Wiemy już, że nie będzie żadnych wybuchów ani ognia, a wam udało się wypalić tylko dwie dziury w blacie stołu.
— Bezpodstawne zarzuty! — oznajmił Jednooki. — Stało się tak tylko dlatego, że ten oto Żabi Pysk... Całkowicie zignorowała jego słowa.
— Tobo może zapisywać, co Murgen ma nam do powiedzenia. Żeby Śpioszka wykorzystała to później. Już czas, byśmy stali się kimś innym. Wyślij posłańca, jeśli Murgen odkryje jakieś zagrożenie.
Taki był plan. Wówczas odnosiłam się doń z jeszcze mniejszym entuzjazmem niż teraz. Chciałam zostać i porozmawiać ze starym przyjacielem. Ale cała rzecz była znacznie poważniejsza niźli jakiekolwiek spotkanie po latach. Ważniejsza niż wiedza o losach Kubła.
6
Murgen przemykał po Pałacu niczym duch. Porównanie to wzbudziło w nim niejakie rozbawienie, ale tak naprawdę nic już nie potrafiło go rozśmieszyć. Półtorej dekady spędzone w grobie może doszczętnie pozbawić poczucia humoru.
Pałac, który zawsze przypominał spiętrzoną stertę kamieni, w niczym nie zmienił swego charakteru. Cóż, może na korytarzach było jeszcze więcej kurzu. A budynek coraz rozpaczliwiej potrzebował remontu. Wszystko przez Duszołap, która nie lubiła płatających się pod nogami tłumów ludzi. Większość wcześniej zatrudnionej, etatowej służby pałacowej została odprawiona, a na jej miejsce przyjmowano od czasu do czasu przypadkowych pracowników, którym płacono dniówki.
Gmach Pałacu wznosił się na szczycie sporego wzgórza. Każdy kolejny władca Taglios — pokolenie za pokoleniem — rozbudowywał go, nie dlatego, by zyskać więcej przestrzeni, ale by pozostać w pamięci potomnych i podtrzymywać tradycję. Taglianie żartowali, że za kolejne tysiąc lat nie będzie już miasta, tylko bezkresne mile kwadratowe Pałacu. W większości zrujnowanego.
Radisha Drah, oswoiwszy się z faktem, że jej brat Prahbrindrah Drah zaginął podczas wojen z Władcami Cienia, dodatkowo zaś zmobilizowana groźbą wzbudzenia gniewu Protektorki, ogłosiła się głową Państwa. Tradycjonaliści wspólnot wyznaniowych nie chcieli kobiety u władzy, jednakże dla nikogo nie było tajemnicą, iż ta właśnie kobieta od lat już faktycznie piastowała swoją funkcję. Zarzucane jej wady dawały się zasadniczo wytłumaczyć ambicjami jej krytyków. W zależności od tego, kto wygłaszał negatywną opinię, miała popełnić jeden z dwu wielkich błędów. Tudzież oba naraz. Pierwszym była zdrada Czarnej Kompanii, skoro przecież powszechnie było wiadomo, że nikt nigdy na takiej zdradzie nie zyskał. Drugim — szczególnie chętnie wypominanym przez wyższych kapłanów — sam fakt najęcia Czarnej Kompanii na służbę. W chwili obecnej zagrożenie, jakie stanowili niegdyś Władcy Cienia, ze szczętem wykorzenione przez Czarną Kompanię, nie stanowiło kontrargumentu merytorycznie atrakcyjnego.
Wraz z Radishą w komnacie spotkań Rady znajdowało się kilka z oczywistych względów niezadowolonych osób. Spojrzenie obserwatora automatycznie wędrowało najpierw ku Protektorce. Duszołap wyglądała dokładnie tak samo jak zawsze: szczupła, androgyniczna, a jednak zmysłowa, w czarnej skórze, czarnej masce, czarnym hełmie i czarnych skórzanych rękawicach. Siedziała za Radishą, nieco wysunięta w lewo, spowita kurtyną cienia. Choć nie podkreślała w żaden szczególny sposób swej obecności, jasne było, kto podejmuje ostateczne decyzje. Z każdą kolejną godziną, każdego dnia Radisha znajdowała nowe powody, by żałować, że pozwoliła akurat temu konkretnemu wielbłądowi wsadzić pysk do swego namiotu. Koszty uchylenia się od wywiązania się z nieszczęsnej obietnicy złożonej Czarnej Kompanii były już nie do zniesienia. Z pewnością dotrzymanie danego słowa nie byłoby tak bolesne. Cóż gorszego mogłoby się bowiem zdarzyć od cierpień, jakie musiała obecnie znosić, gdyby razem z bratem pomogła jednak Kapitanowi znaleźć drogę do Khatovaru?
Po obu jej stronach, przy pulpitach, zwróceni do siebie twarzami, w odległości piętnastu stóp stali skrybowie usiłujący dzielnie notować wszystko, co zostało powiedziane. Jedna grupa służyła Radishy. Drugą zatrudniała Duszołap. Od czasu do czasu, już po fakcie, wybuchały spory w kwestii treści decyzji podjętych podczas posiedzenia Tajnej Rady.
Obie kobiety miały naprzeciw siebie stół z blatem długim na dwanaście stóp i szerokim na cztery. Za tym ze wszech miar niedostatecznym szańcem zasiadali czterej mężczyźni. Wierzba Łabędź zajmował pozycję u lewego krańca. Jego wspaniałe niegdyś blond loki posiwiały i straciły połysk. Wyżej na głowie wyraźnie już się przerzedzały. Łabędź był obcokrajowcem. Łabędź był jednym kłębkiem nerwów. Łabędź miał robotę, której wcale nie chciał, ale z której nie potrafił zrezygnować. Łabędź jechał na grzbiecie tygrysa.
Wierzba Łabędź dowodził Szarymi. W oczach opinii publicznej. W rzeczywistości ledwie można go było określić mianem figuranta. Jeśli już zdarzało mu się otworzyć usta, wychodziły z nich słowa Duszołap. Jednak nienawiść ludu, której przedmiotem zasłużenie winna być Protektorka, skupiała się na Wierzbie Łabędziu.
Читать дальше