Obok Łabędzia zasiadali za stołem trzej poganiacze niewolników — wyżsi kapłani, którzy swą pozycję zawdzięczali łasce Protektorki. Wszystko to byli mali ludzie do wielkich zadań. Ich obecność na zebraniach Rady była sprawą czysto formalną. Nie brali udziału w żadnych dyskusjach, chociaż mogli wysłuchiwać poleceń. Ich funkcja sprowadzała się do wyrażania zgody i poparcia dla Duszołap, jeśli tej zdarzyło się przemówić. Co ważne, wszyscy trzej wywodzili się z kultów Gunni. Chociaż Protektorka wykorzystywała Szarych jako narzędzie swej woli, Shadar nie mieli głosu w Radzie. Podobnie jak Yehdna. Wierni wywodzący się spośród tej ostatniej mniejszości burzyli się nieomal bezustannie, ponieważ Duszołap uzurpowała sobie większość cech przynależnych jedynie ich bogu, Yehdna zaś byli beznadziejnie monoteistyczni i uparcie nie chcieli zrezygnować z żadnego spośród swych dogmatów.
W gruncie rzeczy, rozdygotany i nerwowy Łabędź był dobrym człowiekiem. Kiedy tylko mógł, ujmował się za Shadar.
W pomieszczeniu znajdowali się jeszcze dwaj mężczyźni, ważniejsi zdecydowanie od trzech wspomnianych. Siedzieli na wysokich stołkach za wysokimi pulpitami umieszczonymi z tyłu stołu i spoglądali na wszystkich z góry niczym dwa wychudzone stare sępy. Swoje stanowiska piastowali jeszcze przed nastaniem Duszołap, która jak dotąd nie znalazła odpowiedniego pretekstu, by się któregoś pozbyć, choć nierzadko ją irytowali.
Biurko po prawej stronie należało do Głównego Inspektora Archiwów, Chandry Gokhale. Trudno o bardziej mylący tytuł. Nie był on żadnym słynącym z sumienności urzędnikiem. Pod jego kontrolą pozostawały finanse i większość robót publicznych. Był stary, łysy, chudy jak wąż i dwakroć od niego bardziej podstępny. Swą pozycję zawdzięczał ojcu Radishy. Jego urząd należał do mniej ważnych, póki nie nadeszły wojny z Władcami Cienia. Wówczas wpływy jego biura i posiadana władza rozrosły się niepomiernie. A Chandra Gokhale nie wahał się ani chwili przed połknięciem nowego kęsa biurokratycznej władzy, jaki trafił mu w ręce. Był lojalnym zwolennikiem Radishy i zagorzałym wrogiem Czarnej Kompanii. Należał jednak do tego typu postaci, które w jednej chwili jak kameleon zmieniają poglądy, gdy tylko dostrzegą przed sobą nowe korzyści.
Człowiek zajmujący miejsce za biurkiem stojącym po lewej stronie wydawał się dużo bardziej złowrogi. Arjana Drupada był kapłanem kultu Rhavi-Lemna, ale próżno byłoby szukać w nim choć kropli braterskiej miłości. Nazwa jego oficjalnego tytułu brzmiała Purohita, co oznaczało, że w mniejszym lub większym stopniu pełnił funkcję Królewskiego Kapelana. W rzeczywistości reprezentował na dworze prawdziwy głos kapłaństwa. Kapłani wymusili na Radishy jego obecność w czasach, gdy czyniła rozpaczliwie koncesje, aby zdobyć wszelkie możliwe poparcie. Podobnie jak Gokhale, Drupada bardziej był zainteresowany posiadaniem władzy niźli działaniami mającymi na celu dobro Taglios. Chociaż trudno było uważać go jedynie za cynicznego manipulatora. Jego częste filipiki dawały się we znaki Protektorce bardziej niż bezustanne, a niejasne, protesty finansowe Głównego Inspektora. W jego wyglądzie od razu zwracała uwagę słynna, przypominająca zwichrowany stos siana, szopa siwych włosów, którym nigdy nie dane było zapoznać się z zaletami grzebienia.
Jedynie Gokhale i Drupada zdawali się nie zdawać sobie sprawy z tego, że ich dni są policzone. Protektorka Wszystkich Taglian bynajmniej ich nie kochała.
Ostatni członek Rady był akurat nieobecny, co wcale nie było rzeczą niezwykłą. Wielki Generał Mogaba wolał przebywać w polu, nękając tych, w których kazano mu upatrywać wrogów. Obrzydzeniem napawały go wewnętrzne walki w Pałacu.
jednak teraz uwagę wszystkich zaprzątało co innego. Zaszły pewne incydenty. Należało przesłuchać świadków. Protektorka była niezadowolona.
Wierzba Łabędź podniósł się z miejsca. Skinieniem dłoni przywołał sierżanta Szarych, który dotąd krył się w mroku za plecami dwóch starców.
- Oto Ghopal Singh. — Nikt nie zwrócił uwagi na niezwykłe imię. Zapewne jakiś konwertyta. Dziwniejsze rzeczy się zdarza-ty- — Jego oddział patroluje teren sąsiadujący z Pałacem od strony północnej. Dzisiejszego popołudnia ktoś z ludzi Singha odkrył młynek modlitewny na jednym z pomników pamięci obok północnego wejścia. Do ramion młynka przyczepionych było dwanaście kopii tej oto sutry.
Łabędź zrobił prawdziwe przedstawienie, tak obracając w dłoniach małą karteczkę, aby światło padało na pokrywające ją Pismo. Krój liter z pozoru przypominał styl eklezjalny. Jednak ostatecznie i tak nie udało mu się zamaskować własnej indolencji. Trzymał kartkę do góry nogami. Wszelako, referując treść tekstu, nie popełnił błędu. — "Rajadharma. Powinność Królów. Abyście to wiedzieli:
Władza królewska na zaufaniu polega. Król jest najwyżej wyniesionym, ale i najbardziej pokornym sługą ludu".
Łabędź nie rozpoznał cytatu. Tekst był tak stary, że niektórzy uczeni przypisywali jego autorstwo temu lub innemu Panu Światła, a czas powstania datowali na epokę, gdy bogowie nadawali prawa ojcom ludzkości. Jednak Radisha Drah znała go. Purohita również. Za murami Pałacu ktoś właśnie wzniósł strofujący palec.
Duszołap pojęła przesłanie. Jak również to, do kogo było adresowane.
— Tylko mnich Bhodi mógł wpaść na pomysł nękania tego domu. — Ten pacyfistyczny, moralistyczny kult był młody i wciąż miał niewielu wyznawców. Nadto ucierpiał w latach wojny niemalże równie dotkliwie, co zwolennicy Kiny. Adepci Bhodi wyrzekali się nawet samoobrony. — Chcę dostać człowieka, który to zrobił. — Wypowiedziała te słowa głosem swarliwego starca.
— Hm... — odparł Łabędź. Spieranie się z Protektorką nie było rzeczą rozsądną, jednak zadanie wykraczało poza kompetencje Szarych.
Jedną z najbardziej niepokojących cech Duszołap była jej pozorna umiejętność czytania w myślach. Tak naprawdę, rzecz jasna, nie potrafiła tego robić, nigdy jednak zbyt zdecydowanie nie dementowała podejrzeń. Znacznie wygodniej było pozwolić ludziom wierzyć w to, co zechcą. Zwróciła się do Łabędzia:
— Skoro jest Bhodi, doprowadzimy do tego, że sam się odda w nasze ręce. Nie trzeba będzie żadnego śledztwa.
— Hę?
— Jest takie drzewo, bardzo stare i szacowne, czasami nazywane Drzewem Bhodi. Rośnie w wiosce Semchi. Oświecony Bhodi zdobył sławę, próżnując w jego cieniu i dlatego wyznawcy Bhodi uważają je za swoją najcenniejszą relikwię. Powiedz im, że zrobię z ich świętości stos drewna na podpałkę, jeśli człowiek, który wyskrobał tę modlitwę, nie stawi się przede mną. I to zaraz. — Tym razem Duszołap użyła głosu drobiazgowej, mściwej staruchy.
Murgen odnotował sobie w pamięci sugestię dla Sahry — należy zrobić wszystko, by winny nie dotarł do Protektorki.
Profanacja miejsca czci przysporzy Duszołap tysiące dalszych wrogów.
Wierzba Łabędź chciał coś powiedzieć, ale Duszołap weszła mu w słowo.
— Nie dbam o to, czy oni mnie nienawidzą, Łabędź. Interesuje mnie tylko, żeby robili, co im każę robić i kiedy im każę. W każdym razie Bhodi i tak nie będą podnosili przeciwko mnie dłoni. To mogłoby poważnie zepsuć ich karmę.
Protektorka była bardzo cyniczna.
— Zajmij się tym, Łabędź. Łabędź westchnął.
Читать дальше