— Jesteś pewien?
— Jestem pewien.
— A ściągnąłeś go na dół?
— Oczywiście.
Odkaszlnęłam. Zdawałam sobie sprawę z jeszcze jednej nieobecności, którą wszak postanowiłam ignorować, póki nie znajdzie się dla niej jakieś racjonalne wyjaśnienie. Zaklęta pod postacią czarnej pantery, zmiennokształtna Liza Bowalk również pojechała na równinę jako jeniec Kompanii, teraz wszakże nie było jej ani wśród martwych na górze, ani wśród Uwięzionych na dole.
Liza Bowalk darzyła Czarną Kompanię nie dającą się wręcz opisać nienawiścią, zwłaszcza Jednookiego, którego winiła za uwięzienie w ciele kota. Musiałam więc zapytać:
— A co z panterą? Wierzba? Jej również nigdzie nie ma.
— Z jaką panterą? Ach. Pamiętam. Nie wiem. —Rozglądał się dookoła, jakby sądził, że zaraz gdzieś wypatrzy swego przyjaciela Mathera, ukrytego za stalagmitem. — Pamiętam, że musieliśmy ją zostawić na górze, ponieważ klatka nie chciała przejść przez pierwszy zakręt schodów. To znaczy, przeszłaby, gdybyśmy z Duszołap nie mieli pozostałych na głowie, ale równocześnie nie mogliśmy zajmować się i jednym, i drugim. A więc Duszołap zdecydowała zostawić klatkę na później. Nie mam jednak pojęcia, co się z nią później stało. Niewiele pamiętam z tego, co się działo od momentu, gdy zeszliśmy tu na dół. Może Jednooki mógłby mnie poczęstować kolejną dawką zaklęcia przywracającego pamięć. — Spoglądając w kierunku wejścia do jaskini, gładził pasma swoich włosów i nawijał na palce, zupełnie jak dziewczyna. — Pamiętam, że zostawiłem Cordy'ego dokładnie tutaj, odrobinę wyżej niż Klingę, gdzie, jak mi się wydawało, może być nieco wygodniej.
„Dokładnie tutaj" oznaczało miejsce na skraju grupy siedmiu zmarłych. Musiał być jakiś związek.
— Goblin, co jest grane? Budzimy tych ludzi czy nie? — Jakbym nie słyszała ani słowa z tego, co powiedział wcześniej.
Goblin zareagował grymasem, który zaraz zmienił się w jeden z jego szerokich, żabich uśmiechów.
— Już wyciągnąłem Murgena.
— Wyciągnąłeś na górę? Potrzebny mi tutaj, żeby odpowiadał na pytania.
— Mówię, że wydobyłem go ze staży, kretynko. Nigdzie dalej go nie ruszałem. Teraz pracuję nad Panią i Kapitanem. Tobo i Doj zaczęli się przymierzać do Thai Deja i Prahbrindranaha Draha.
Sama bym lepiej tego nie zrobiła. Obudzenie dwu ostatnich miało posłużyć wyłącznie celom politycznym. Mało prawdopodobne, by któremuś zależało szczególnie na chwale czy przetrwaniu Kompanii.
Poszłam do miejsca, gdzie leżał Murgen i chrapał. Jedyne zmiany, jakie zauważyłam we wnętrzu jaskini, sprowadzały się do panującego zamieszania i topniejących lodowych sieci. Przykucnęłam.
— Czy ktoś pomyślał, aby zabrać na dół koce? — Ja nie pomyślałam. Z pewnością zasłużyłam na miano osoby całkowicie niezorganizowanej, przynajmniej jeśli chodzi o planowanie operacji w czasie rzeczywistym. Nie pamiętałam ani o zapasowych ubraniach, ani kocach, ani żadnym innym sprzęcie. Tylko rozlew krwi i ogólny chaos potrafię zaplanować naprawdę świetnie.
Jednak gdzieś tu na dole powinny znajdować się komnaty pełne skarbów. Widziałam kilka przelotnie w moich snach. Być może da się w nich coś pożytecznego znaleźć — jeśli w ogóle do nich dotrzemy.
Zaburczało mi w brzuchu. Powoli robiłam się głodna. To mi przypomniało, że zapewne niedługo sytuacja stanie się rozpaczliwa.
Murgen otworzył oczy. Wyraźnie próbował zdobyć się na coś więcej, choćby nieznaczny grymas czy uśmiech dla Sahry, jednak okazało się to ponad siły. Spojrzał na mnie. Wyszeptał:
— Księgi. Weźcie... Córka... — Znowu zamknął powieki.
Goblin miał rację. Uwięzieni raczej nie będą żwawo podskakiwać i nie ruszą w tany.
Wiadomość od Murgena była jasna. Gdzieś tutaj były Księgi Umarłych. Należało się nimi zaopiekować, nim Córka Nocy otrzyma następną szansę ich skopiowania. A ja nie miałam najmniejszych wątpliwości, że tak będzie, mimo że dziewczyna pozostawała w rękach Duszołap. Kina jej przecież nie opuści.
— Zajmę się nimi. — Nie miałam wszakże zielonego pojęcia, jak niby to zrobić.
87
Operacja ratunkowa toczyła się gładko niczym dobrze naoliwiona machina oblężnicza, której brakuje tylko kilku mniej ważnych części. Goblin wysłał już Murgena i Konowała na powierzchnię w zrobionych naprędce noszach.
Konował nie odezwał się nawet słowem, nie podjął też żadnych innych wysiłków w celu porozumienia się, mimo iż był obudzony i świadomy. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę. Nie miałam pojęcia, co może się dziać w jego głowie. Pozostawało wierzyć, że jednak zachował zdrowe zmysły.
Zanim go wynieśli, Murgen zdołał jeszcze delikatnie uścisnąć moją dłoń. Potraktowałam to jako wyraz wdzięczności i próbę dodania otuchy.
Wcale mi się nie podobało, że jego stan uniemożliwia wspomożenie nas informacjami albo radą. Dotąd niewiele myślałam, co zrobię, gdy Uwięzieni już się zbudzą. Działałam, opierając się na założeniu, że chyba wolno mi będzie wrócić do moich Kronik — a gdyby Murgen sam chciał zostać Kronikarzem, może zatrzymam funkcję Chorążego.
Mimo iż próbowałam wysłać na górę ostrzeżenie, że wspinaczka w drugą stronę jest okropna, coraz więcej ludzi schodziło na dół.
Przekleństwa białej wrony chwilami zamieniały się w na poły zrozumiały bełkot, póki całkiem nie straciła głosu. Myślałam o Pani. Od dawna przebywała w ciele tego pierzastego szpiega i ani na moment nie zdradziła swojej tożsamości, nawet kiedy razem znalazłyśmy się w jednym mózgu, jednak teraz najwyraźniej traciła kontrolę. Samokontrolę. Zapewniałam ją nieustannie, że trafi na górę zaraz, gdy tylko znajdą się tragarze zdolni ją tam zanieść. Doj, Sahra i Gota przygotowywali do transportu Thai Deja. Pozwoliłam im wyruszyć. Potem przyjdzie kolej na Jednookiego, następnie Pani. Prahbrindranah Drah tym razem będzie ostatni.
Tobo zdawał się głęboko zafascynowany spotkaniem twarzą w twarz z ojcem, dotąd najwyraźniej chyba nie bardzo potrafił uwierzyć w jego namacalne istnienie. Okoliczności rozłączyły rodziców właściwie prawie zaraz po jego poczęciu.
Chłopak ruszył za resztą swojej rodziny. Zawołałam:
— Tobo, zostań tutaj. Masz robotę. Z ojcem zobaczysz się, kiedy już wyślemy na górę Panią i Księcia. Cześć, Suvrin. Co cię tu sprowadza?
— Ciekawość. Ciekawość Sri Santaraksity. Upierał się, że musi zobaczyć jaskinie. Doprowadzał mnie do szaleństwa, wciąż
wynajdując nowe odwołania do nich w legendach różnych religii. Nie wybaczyłby sobie, gdyby znalazł się tak blisko i nie zobaczył ich na własne oczy.
— Rozumiem. — Teraz zauważyłam już starego bibliotekarza. Szedł powoli wzdłuż szeregów starców, przyglądając się każdemu i mrucząc coś pod nosem. Prawie podskakiwał z podniecenia. Łabędź szedł za nim, uważając na każdy jego ruch. Bibliotekarz aż rwał się, by dotknąć, wręcz powąchać, każdy kawałek starożytnego metalu czy ubrania. Najwyraźniej nie potrafił pojąć, że ci starcy wciąż żyją, chociaż ich ciała tak łatwo mogą ulec zniszczeniu.
— Łabędź. Dawaj go tutaj. — Nie tak dawno przecież pragnęłam skorzystać z jego ekspertyzy. Cichszym głosem powiedziałam Suvrinowi: — Jeśli nie da rady sam iść, poniesiesz go na własnym grzbiecie. A ja będę szła zaraz za tobą, dodając ci energii ostrym grotem włóczni.
Читать дальше