Omal nie przegapiłam przejścia od starożytnych typów antropologicznych Nyueng Bao do ludzi Kompanii, ponieważ pierwsze ciała z czasów najnowszych należały do osobistej straży Nyueng Bao. Zatrzymałam się dopiero wówczas, gdy rozpoznałam człowieka o imieniu Pham Quang. Przez chwilę przyglądałam mu się uważnie.
Potem wycofałam się ostrożnie.
Jeśli się uważnie patrzyło, granica była nietrudna do zobaczenia. Moi bracia i ich sprzymierzeńcy mieli na sobie tyleż mniej lodu, ile potrafi zebrać się w ciągu wieków. Wokół nich zaczynały dopiero kształtować się kokony delikatnych pajęczyn, spowijających starsze ciała. Narastały one strasznie szybko, biorąc pod uwagę od jak dawna niektóre z tych ciał musiały pozostawać pogrzebane. Być może podczas swej wizyty Duszołap pofolgowała swemu poczuciu estetyki.
Między moimi braćmi dostrzegłam też kilka ciał tak starodawnych, że nie było ich widać spod lodowych kokonów. Obecności ciał w ich wnętrzu domyśliłam się po nieco przygiętych ku ziemi pozycjach, identycznych jak w przypadku Uwięzionych.
Nagle olśniło mnie. Być może obecność Jednookiego mimo wszystko na coś się przyda. Tutaj, na dole, Duszołap mogła poświęcić odrobinę czasu, aby zastawić jedną czy dwie pułapki, ot tak, powodowana kaprysem.
Generałowie Nar, Isi i Ochiba, siedzieli oparci o ścianę jaskini po przeciwnej stronie niż Pham Quang. Oczy Ochiby pozostawały otwarte. Gałki nie poruszały się, lecz również nie były skupione na mnie. Przykucnęłam, uważając jednak, żeby go nie dotknąć.
Brązowe tęczówki jego oczu pokrywała wilgoć. Na ich powierzchni nie znać było najdrobniejszego pyłku, nawet kryształka lodu. Otworzył je parę chwil temu.
Dreszcz przebiegł mi po plecach. Nawiedziło mnie bardzo dziwne przeczucie. Oto poczułam, jakbym spacerowała pośród umarłych. Według niektórych religii dalekiej północy, skąd przybył Łabędź, przywożąc ze sobą podróżnicze opowieści, Piekło było krainą lodu. Moja fantazja, karmiona przerażeniem, jakie wzbudziło we mnie położenie mych braci, bez większego trudu potrafiła dostrzec w tym miejscu kruchtę Piekła.
Podniosłam się ostrożnie i odsunęłam od Ochiby. W tym miejscu podłoże jaskini było nieomal zupełnie płaskie. Moi bracia nie siedzieli stłoczeni razem. Najwyraźniej rozproszono ich na przestrzeni następnych kilkuset stóp, a ze względu na zakręt jaskini nie byłam w stanie zobaczyć ich z miejsca, w którym się znajdowałam. Wśród nich majaczyły kolejne kokony przedwiecznych starców.
— Widzę Lancę! — oznajmiłam. Naprawdę cudownie. Teraz będziemy mogli podzielić się na dwa pododdziały, a każdy z nich zachowa możliwość wejścia na równinę.
Mój głos odbił się echem i zabrzmiał, jakby było nas wiele, a wszystkie mówiłybyśmy w tym samym czasie. Jak dotąd i Łabędź, i ja staraliśmy się mówić cicho. Echa wzniecane naszymi głosami nie były głośniejsze niźli widmowe szepty, aczkolwiek mamrotały właściwie bez ustanku.
— Nie dotykaj jej — powiedział Jednooki. — Co ty wyprawiasz, Dziewczynko? Nie masz pojęcia, z czym tu mamy do czynienia? — Jakimś sposobem udało mu się wyminąć Łabędzia i teraz zmierzał prosto w moją stronę. Był, cholera jasna, strasznie żywy jak na dwustuletnią ofiarę ataku. Ta sprawa najwyraźniej bardzo go podnieciła.
Wzbudziło to we mnie pewne podejrzenia. Ale nie miałam teraz czasu, by się domyślać, o co też może mu chodzić.
Zajrzałam w oczy następnego spośród tych, których powieki były odemknięte — wysoki, kościsty, blady mężczyzna, który musiał być czarownikiem o imieniu Długi Cień. Był jeńcem Kompanii. Z ekspedycją wybrał się dlatego, że ani Konował, ani Pani nie ufali wystarczająco żadnemu z jego ewentualnych strażników, a zabić go nie było można ze względu na kondycję Bramy Cienia, której trwanie — z czego zdawali sobie sprawę — zależało od jego życia. I dobrze, że okazali się tak nieufni. Gdyby zostawili Władcę Cienia, tym samym dając mu swobodę knucia wszelakich niegodziwości, jakie mogła zrodzić jego wyobraźnia, świat nasz byłby zupełnie innym, znacznie straszniejszym miejscem. Zło Duszołap było kapryśne i zmienne. Złośliwość oraz szaleństwo Długiego Cienia — głębokie i nie znające wytchnienia.
I teraz właśnie owo szaleństwo wyglądało mu z oczu. Na liście w mej pamięci pojawił się haczyk przy jego imieniu, oznaczający, że jego właściciel z pewnością pozostanie tam, gdzie jest. Inni mogli mieć jakieś plany względem niego, ale teraz nie oni dowodzili. Jeśli uda nam się wymyśleć sposób wzmocnienia Bramy Cienia wiodącej do naszego świata, pewnie nawet stracimy go na miejscu.
Wędrowałam dalej, w milczeniu sortując ofiary, co chwilę zadziwiona tym, że tak wielu twarzy nie potrafię rozpoznać. Wielu ludzi zaciągnęło się w okresie, gdy pozostawałam z dala od głównego nurtu wydarzeń.
— O, cholera!
— Co? — Jednooki znajdował się już tylko parę kroków za mną i był coraz bliżej. Jego głos odbijał się dziwnie zgrzytliwym echem.
— To Astmatyk. Staza go nie objęła.
Jednooki chrząknął, najwyraźniej nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Stary Astmatyk pochodził z tego samego plemienia co Jednooki, aczkolwiek był przynajmniej sto lat młodszy od niego. Nigdy za sobą nie przepadali.
— I tak żył dłużej, niż powinien. — Astmatyk, kiedy wiele lat temu przyłączył się do Kompanii podczas jej marszu na południe, był już stary i umierał na suchoty. Ale jakoś dotarł do tego miejsca, mimo słabości i trudów, jakie musiał znosić.
— Tu są Świeca i Cięte. Oni również nie żyją. Oraz kilku Nyueng Bao i dwaj Shadar, których nie znam. Coś się stało. Razem czyni to siedmiu martwych ludzi, wszyscy na jednej kupie.
— Nic nie ruszaj, Dziewczynko! Nie dotykaj niczego, na co pierwej nie spojrzę.
Zamarłam bez ruchu. Nadszedł czas, by zdać się na jego umiejętności.
85
— Jeszcze ich nie znalazłam! — odwarknęłam Radishy i Sahrze. — Nie mam zamiaru dać ani kroku dalej, póki Jednooki powie, że samą swoją obecnością kogoś nie zabiję. — Wbrew wszelkim radom, będą pchać się tak daleko, jak im tylko na to pozwolić. Potrafiłam zrozumieć, że chcą zobaczyć swych mężów, braci i chłopaków, ale powinny mieć dość rozumu, by się powstrzymać, póki nie dowiemy się, co można, a czego nie można zrobić, nie ryzykując wyrządzenia żadnej krzywdy rzeczonym mężom, braciom i chłopakom.
Sahra obrzuciła mnie ostrym spojrzeniem, pełnym poczucia krzywdy.
— Przepraszam — oznajmiłam nieszczerze. — Daj spokój. Pomyśl. Sama widzisz, że w tym miejscu staza nie objęła wszystkich. Łabędź, jak daleko jeszcze trzeba zapuścić się tym tunelem? — Z miejsca, gdzie stałam, można było dostrzec osiem nieruchomych kształtów, żaden jednak nie nasuwał skojarzeń z Kapitanem, Panią, Murgenem, Thai Dejem, Cordym Matherem czy Klingą; dalsza część jaskini niknęła za zakrętem. — Jak dotąd nie mogę się jeszcze doliczyć mniej więcej jedenastu ludzi.
— Nie pamiętam — poskarżył się Łabędź. Basowe echa jego głosu zaczęły ścigać się po jaskini. Mój głos, operujący w górnych rejestrach, wywoływał znacznie gorsze efekty.
— Zaklęcie pamięci przestaje działać?
— Nie sądzę. Wydaje mi się po prostu, jakbym w tej sytuacji nigdy nie uczestniczył. Wciąż nie bardzo umiem zrekonstruować, co się tu na dole w ogóle zdarzyło.
Читать дальше