Wybacz mi, o Panie Godzin. Bądź Litościwy. Okaż Łaskę. Zamknę granice mojej duszy, gdy tylko uwolnię mych braci.
W tej chwili Łabędź z pewnością nie miał zamiaru narażać mnie na niebezpieczeństwo. Ruszyłam w dół.
Odpowiedzialni za wykonanie roboty architekci, inżynierowie i kamieniarze bynajmniej nie dążyli do osiągnięcia geometrycznej perfekcji. Chociaż ta część klatki schodowej mniej więcej cały czas biegła równo w dół, to tu, to tam miała skłonność do odchylania się odrobinę od linii prostej. Stopnie nie miały również identycznej wysokości. Budowniczowie okazali się przynajmniej na tyle przewidujący, aby co kawałek umieścić podest. Miałam wrażenie, że kiedy znowu zaczniemy się wspinać, odległości między nimi będę mierzyć w milach.
— Jeśli obecność Jednookiego okaże się konieczna, będziemy musieli go nieść z powrotem. Inaczej nie przeżyje wspinaczki.
— Lepiej zacznij się zastanawiać, co zrobisz, kiedy dotrzemy na dół.
— Nie potrafię zdecydować, co zrobię, zanim nie zobaczę, z czym mamy do czynienia.
— Trzeba było wezwać waszego dżinna z lampy. On by ci powiedział.
— Nigdy nie mówił wiele o miejscu, w którym się teraz znajduje. Przynajmniej od czasu, kiedy sam tam trafił. Jakby coś mu nie pozwalało. Sama śniłam o nim kilka razy, ale nie mam pojęcia, jak precyzyjne są moje sny.
Łabędź jęknął.
— Naprawdę nie prosiłem się na tę włóczęgę.
— Będzie aż tak źle?
— Nie chodzi o schodzenie. Ale kiedy pójdziemy w drugą stronę, z pewnością zmienisz nastawienie.
— Nie wiem. Już się trochę zadyszałam.
— Wobec tego zwolnij. Kilka minut nie zrobi różnicy. Po tych wszystkich latach.
Miał rację, lecz równocześnie nie miał. Jeśli patrzeć ze stanowiska Uwięzionych, nie było pośpiechu. Ale z naszego punktu widzenia, przy kurczących się zapasach, czas mógł odegrać rolę decydującą.
Łabędź ciągnął dalej:
— Musisz zwolnić, Śpioszka. Naprawdę. Za chwilę zrobi się ostro.
Słusznie. Lecz równocześnie dramatycznie umniejszył całą sprawę.
Klatka schodowa skręciła lekko w prawo. Powoli zbliżała się do przepaści szczeliny, otwartej przez trzęsienie ziemi, które miało miejsce jeszcze za czasów Władców Cienia.
W tym miejscu ocalała jedynie połowa przestrzeni schodów. Wisiały w ścianie urwiska. A po mojej prawej ręce ziała przepaść. Głębia aż nazbyt dobrze oświetlona czerwonopomarańczowym światłem, którego źródłem musiał być sam kamień, ponieważ najwyraźniej dobiegało zewsząd równocześnie. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, chociaż miałam problemy z odemknięciem powiek dostatecznie szeroko, by coś przez nie zobaczyć. Skądś pełzły w górę smugi oparów. Powietrze zdawało się jeszcze cieplejsze. Zapytałam:
— Nie zmierzamy przypadkiem wprost do Piekła, co? — Niektórzy Yehdna wierzyli, że al-Shiel jest miejscem, gdzie dusze łotrów będą płonąć przez wieczność.
Łabędź zrozumiał.
— Nie do twojego Piekła. Ale przypuszczam, że dla zamkniętych w dole jest to Piekło nie gorsze od innych.
Zatrzymałam się na resztkach podestu. Tuż pode mną stopnie miały dwie stopy szerokości. Wychylając się nieznacznie, mogłam łatwo zauważyć, że klatka schodowa została skonstruowana wewnątrz większego szybu, o przekroju przynajmniej dwudziestu stóp. Wypełniono go następnie kamieniem ciemniejszym od tego, w którym go wydrążono. Może musiał być tak wielki, żeby dało się zaciągnąć na dół ciało Kiny. Zapytałam:
— Potrafisz sobie wyobrazić rozmiary tego projektu?
— Ludzi dysponujących rzeszami niewolników nie onieśmielają wielkie projekty. O co chodzi?
— Mam lęk wysokości. Dalej będę potrzebowała mnóstwa modlitw i nieco otuchy. Chciałabym, żebyś poszedł pierwszy. I żebyś szedł wolno. I chcę, żebyś trzymał się blisko, bym mogła cię dotknąć. Wyznaję zasadę, że swoim lękom należy patrzeć prosto w oczy, ale jeśli zrobi mi się niedobrze i strach mnie zupełnie sparaliżuje, chcę móc iść dalej z zamkniętymi oczyma. — Byłam zdumiona spokojnym i racjonalnym brzmieniem własnego głosu.
— Rozumiem. Prawdziwy problem polega na tym, kto będzie patrzył zamiast mnie? Och! Nie panikuj, Śpioszka. Żartowałem! Dam sobie radę. Naprawdę.
Z pewnością nie była to najgorsza rzecz, z jaką miałam w życiu do czynienia. Ani razu nie ogarnęła mnie panika. Ale było to trudne. Nawet kiedy Łabędź przysiągł mi, że przepaść zabezpieczona jest niewidzialną barierą ochronną, a potem zademonstrował jej istnienie, zwierzę wewnątrz mnie chciało tylko wydostać się do miejsca, gdzie ziemia jest płaska i zielona, nad głową rozpościera się niebo i gdzie może nawet rośnie kilka drzew.
Łabędź zapewniał, że tracę niesamowite widoki, zwłaszcza z najniższego poziomu otwartej klatki, z którego wciąż jeszcze można było dostrzec otchłań — gdzie światło było jaśniejsze, a spienione mgły lizały stopy, skrywając prawdziwą głębię. Ani razu nie otworzyłam oczu, póki znowu nie znaleźliśmy się w przestrzeni ograniczonej ścianami.
Na samej górze zaczęłam liczyć schody, aby uzyskać pewne pojęcie, jak głęboko zejdziemy, niemniej straciłam rachubę, udając muchę pełzającą po ścianie. Moją uwagę w całości pochłonął własny strach. Ale wyglądało, że pokonaliśmy spory kawałek drogi zarówno w pionie, jak i w poziomie.
Niemalże natychmiast po tym, jak ta myśl przyszła mi do głowy, schody skręciły w lewo, a potem jeszcze raz w lewo. Pomarańczowo-czerwone światło zniknęło. Kilka ostrych zakrętów, a później całkowita ciemność, która schwyciła mnie za gardło zupełnie nowym rodzajem lęku. Ale nic mnie nie ukąsiło i nic nie przyszło zabrać mi duszy.
Wreszcie światło zapełgało znowu, rozjaśniając mrok tak powoli, że nie sposób było stwierdzić, kiedy pojawiło się po raz pierwszy. Przesycała je jakaś złota poświata, było jednak strasznie zimne. A wkrótce po tym, jak zdałam sobie sprawę z jego istnienia, zrozumiałam, że niedługo dojdziemy do celu.
Klatka schodowa wychodziła wprost na naturalną jaskinię. W swoim czasie była zamknięta, jednak trzęsienia ziemi zwaliły ściany, którymi ją odgrodzono.
— Jesteśmy prawie na miejscu. Uważaj, jak stawiasz stopę. Kamienie nie są tu szczególnie stabilne.
— Co to jest?
— Co?
— Ten dźwięk.
Nasłuchiwaliśmy. Po chwili Łabędź powiedział:
— Sądzę, że to wiatr. Kiedy byliśmy tu w dole, czasami można było wyczuć podmuch wiatru.
— Wiatr? Milę pod ziemią?
— Nie proś mnie, żebym ci to wyjaśnił. Po prostu jest. Chcesz dla odmiany iść pierwsza?
— Tak.
— Tak sobie właśnie pomyślałem, że będziesz chciała.
84
...złote jaskinie, gdzie obok drogi siedzieli starcy, zesztywniali w czasie, żywi, lecz niezdolni poruszyć choćby powieką. Ich obłęd ciął powietrze milionem pojedynkujących się brzytew. Niektórych pokrywały lśniące sieci lodu, jakby milion bajecznych jedwabników osnuł ich kokonami delikatnych niteczek zamarzającej wody. Zaczarowany las sopli zwisał ze stropu jaskini.
Читать дальше