— Trzeba będzie lepiej poświecić i wtedy dopiero zdecydujemy, czy potrzebuje stemplowania. Odwróciłam się.
— Poroniony?
— Miałem górników w rodzinie.
— A wiec jesteś kimś najbardziej zbliżonym do zawodowca z całej gromadki.
Jednooki wskazał kciukiem Goblina.
— Ten tu karzełek też ma doświadczenie sapera. Pomagał podkopywać mury obronne Temberu. — Twarz przeciął mu paskudny uśmiech.
Goblin pisnął, jednoznacznie dając do zrozumienia, że „Tem-ber" nie jest epizodem jego życia, który wspominałby miło. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, abym natrafiła na wzmiankę o nim w Kronikach. Rozum podpowiadał więc, że wydarzenia te musiały mieć miejsce na długo przedtem, nim Konował został Kronikarzem, a to nastąpiło, kiedy był bardzo młody.
Dwaj bezpośredni poprzednicy Konowała, Młynarz Ladora i Kanwas Blizna, żywili taką niechęć do swych obowiązków, że o ich czasach niewiele wiadomo — prócz tego, co ich następcy zrekonstruowali na podstawie tradycji ustnej oraz ocalałych wspomnień. Właśnie podczas tej epoki Konował, Otto i Hagop zaciągnęli się do oddziału. Konował sam niewiele ma do powiedzenia na temat tych czasów.
— Mam więc stąd wnosić, że nie powinnam wierzyć święcie w zdolności inżynieryjne Goblina? Jednooki zakrakał niczym wrona.
— W roli inżyniera nasz mały kolega zachowuje się niczym drwal. Gdzie on idzie, wszystko pada pokotem.
Warknięcie Goblina było niczym ostrzegawczy odgłos wydany przez gardło brytana.
— Rozumiesz, ten tutaj chudy, mały, łysogłowy geniusz sprzedał Staremu pomysł, że można wślizgnąć się do fortecy Temberu tunelem wydrążonym pod jego murami. Głębokim tunelem. Ponieważ ziemia jest miękka. To miało być łatwe. — Jednooki krztusił się; mówiąc te słowa, nie potrafił opanować śmiechu. — I miał rację. Cała sprawa rzeczywiście była łatwa. Kiedy jego tunel dotarł do murów, fragment ściany się zapadł. A pozostali wtargnęli do środka przez szczelinę i wycięli Temberinosów w pień.
Goblin warknął:
— A jakieś pięć dni później ktoś sobie wreszcie przypomniał o górnikach.
— A innemu ktosiowi dopisało cholerne szczęście, że miał tak dobrego przyjaciela jak ja, któremu chciało się kopać. Stary chciał zwyczajnie postawić nagrobek.
Goblin jeszcze bardziej się rozzłościł.
— Wcale tak nie było. A prawda jest taka, że tunel nigdy by się nie zawalił, gdyby ten dwunogi przejrzały psi rzyg nie grał w jedną ze swoich głupich gierek. Widzisz, prawie zapomniałem. Nigdy nie odpłaciłem ci za tamto. Nigdy nie powinieneś wyciągać tej sprawy, ty ludzka suszona śliwko. Cholera! Prawie ci się udało uciec i umrzeć, zanim ci się odpłaciłem. Wiedziałem, że o nic dobrego ci nie chodzi. Ten atak miałeś celowo, co?
— Oczywiście że tak, pomyleńcu. Korzystam z każdej szansy, jaka się trafi, by umrzeć. Po to tylko, żebyś mnie więcej nie żgał w plecy. Chcesz spróbować tego samego? Uratowałem twoją dupę, a ty do mnie w ten sposób? Nie masz głupca nad starego głupca. Proszę bardzo, zaczynaj, ty łysa mała ropucho. Może w ciągu ostatnich paru lat zrobiłem się trochę wolniejszy, ale wciąż jestem o trzy kroki szybszy i dziesięć świateł pochodni bardziej błyskotliwy niż jakiś biały jak robak...
— Chłopcy! — warknęłam. — Dzieci! Mamy robotę do wykonania. — Kiedy byli młodzi i mieli dość energii, żeby kłócić się przez cały czas, musieli całą Kompanię doprowadzać do szaleństwa. — Od tej chwili wymazaniu ulegają rejestry wszystkiego, co wydarzyło się przed moimi narodzinami. Chodzi tylko o to, żebyście otworzyli mi tę dziurę, a ja potem przejdę na drugą stronę i zobaczę, co mamy dalej robić.
Dwaj czarodzieje nie przestali warczeć na siebie, mruczeć pod nosem, grozić sobie nawzajem i podejmować drobnych prób sabotowania pracy drugiego, jednak ostatecznie zaprzęgli swe olbrzymie doświadczenie do poszerzania szczeliny.
82
Kiedy szczelina została poszerzona dość, aby można było przez nią przejść, rozpętał się krótki spór, kto ma z niej skorzystać pierwszy. Zapanowała powszechna zgoda: „nie ja". Ale kiedy wreszcie przykucnęłam, aby ruszyć pomiędzy cienie w nadziei, że chociaż zdołam zobaczyć, co mnie pożera, na kilka sekund przedtem, zanim zatrzasną się szczęki, kilku panów wykazało się nagle szlachetnością i rycerskością. Podejrzewam, że nie bez znaczenia był fakt, iż dwu spośród nich, mianowicie Łabędź i Suvrin, nie pochodziło z szeregów Kompanii.
Goblin jęknął:
— Dobrze. Dobrze. Teraz sprawiacie, że wychodzimy na jakieś świnie. Zejdźcie mi z drogi, wszyscy. — Ruszył naprzód.
W sumie przecież nawet nie musiał się schylać.
Ja natomiast odrobinę pochyliłam głowę, kiedy podążyłam w ślad za nim.
Nie potrzebowałam nikogo, kto byłby szlachetny i rycerski i kto poszedłby tam przede mną.
— Nie ma Boga ponad Boga — wymruczałam. — Ogromne i Tajemne są Jego Dzieła. — Weszłam już na pięć stóp w głąb i wpadłam na Goblina, który też zatrzymał się, aby popatrzeć. — Zakładam, że to jest ten golem-demon Shivetya.
— Albo jego wstrętny młodszy braciszek.
Murgen nie informował mnie na bieżąco o stanie golema. Z ostatniego raportu na jego temat wynikało, że znajdował się dokładnie o jedno trzęsienie ziemi od obsunięcia w bezdenną otchłań, wciąż przyszpilony do wielkiego drewnianego tronu licznymi srebrnymi sztyletami. Zauważyłam:
— Wychodzi na to, że tu również równina potrafi sama leczyć swe rany. — Pochyliłam się.
Zawrotna otchłań wciąż była na swoim miejscu. Łapiąc równowagę, musiałam na chwilę przymknąć oczy. Shivetya wciąż trwał ponad nią, jednak średnica szczeliny nie dorównywała opisom Murgena. Zabliźniające się krawędzie zdołały nawet nieco wyprostować drewniany tron. Shivetyi nie groziło już bezpośrednie niebezpieczeństwo obsunięcia. Teraz jego pozycja pozwalała domniemywać, że za kilka dziesięcioleci zaryje nosem w kamienie posadzki, a drewniany tron przygniecie go od góry.
Wierzba Łabędź przyłączył się do mnie. Od razu powiedział:
— Ta rzecz nie poruszyła się nawet na odrobinę od ostatniego razu.
Sprzeciwiłam się:
— Myślałam, że nic sobie nie potrafisz przypomnieć.
— Cokolwiek zrobili ci mali pierdziele, najwyraźniej działa. Potrafię rozpoznać rzeczy, kiedy na nie patrzę. Goblin zwrócił się do Łabędzia:
— Biorąc pod uwagę, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Shivetya zaczął hasać sobie swobodnie, jego bezruch wydaje się całkiem niezłym rozwiązaniem. Nie uważasz?
— Potrafiłbyś trwać bez ruchu przez piętnaście lat? Wtrąciłam się:
— On trwa w bezruchu znacznie dłużej, Łabędź. Jest przykuty do tego tronu na setki lat. Albo nawet na tysiące. Musiał zostać przyszpilony, zanim jeszcze uciekający przed Rhaydreynakiem Kłamcy przybyli tu po drodze do innych światów i ukryli gdzieś Księgi Umarłych. — Tą uwagą ściągnęłam na siebie kilka spojrzeń; szczególnie uważnym obdarzył mnie Mistrz Santaraksita. Nie podzieliłam się jeszcze z nimi opowieściami, którymi uraczył mnie Murgen. — W przeciwnym razie załatwiłby się z nimi na dobre. Wszystko bowiem wskazuje na to, że usadzono go tutaj, aby pilnował stworzeń z tego samego rodzaju co oni. Tak myślę.
Читать дальше