— Duszołap wykonała większość roboty. Miała na podorędziu zaklęcie, które sprawia, że wszystko unosi się w powietrzu. Związaliśmy ich razem liną, a potem ciągnęliśmy jak sznur serdelków. Właściwie to ona ciągnęła. Ja byłem z drugiego końca. Mieliśmy kłopoty z przepchaniem ich przez zakręty. Ale znacznie łatwiej poszło, niż gdybyśmy musieli targać ich po jednym.
Pokiwałam głową. Znałam inne przypadki, gdy Duszołap używała tego samego zaklęcia. Wyglądało na bardzo przydatne. Moglibyśmy na przykład użyć go tu i teraz, aby wyprostować tron mego przyszłego kumpla, Shivetyi.
Ciekawe. Pewnego razu Murgen wspomniał, że imię to oznacza „Nieśmiertelny", aczkolwiek ostatnio podano mi znaczenie: „Niezłomny Strażnik". Wraz z całkowicie nowym zestawem mitów stworzenia i czego tam jeszcze.
Poczułam w sobie potrzebę rzucenia się naprzód i natychmiastowego ruszenia w dół, po schodach. Wróciłam jednak, żeby porozmawiać z pozostałymi. Większość bandy zajęta była próbami odwrócenia tronu Shivetyi na prawą stronę mocą samych słów, użytych do rozmowy o przedsięwzięciu. Suvrin poinformował mnie:
— To sposób, żeby nie marznąć. — Oraz nieco rozładować napięcie. Słyszałam liczne narzekania kwestionujące inteligencję dowódcy, któremu zachciało się zabawiać z czymś takim jak ta wielka potworna istota na tym obrzydliwym tronie.
Zebrałam wszystkich zainteresowanych.
— Łabędź zna drogę na dół, do jaskiń. Jego pamięć z każdą chwilą jest coraz lepsza. — Goblin i Jednooki omal nie popękali z dumy. Nie dałam im szansy, żeby mogli sobie przy wszystkich złożyć gratulacje. — Idziemy na zwiady. Chcę, żeby pozostali rozbili tu obóz. Przede wszystkim jednak macie ustalić, jak się jutro podzielimy, by większość mogła ruszyć przez równinę w bezpieczne miejsce. — Sprawę tę wałkowaliśmy bezustannie: jak mamy podzielić oddział, zostawiając minimalną liczbę ludzi z maksymalną ilością zapasów, by wydobyli Uwięzionych, podczas gdy reszta powędruje dalej, ku — miałam nadzieję — bardziej sprzyjającym klimatom.
W myśl opinii Doja, całkiem zresztą racjonalnej, powinniśmy zupełnie zignorować Uwięzionych, póki nie przekroczymy równiny, nie zdobędziemy przyczółka w Krainie Nieznanych Cieni i nie będziemy w stanie zorganizować lepiej przygotowanej i wyposażonej ekspedycji. Jednak żadne z nas nie miało pojęcia, co też napotkamy po drugiej stronie przejścia, nazbyt wielu zaś zwyczajnie nie potrafiło porzucić naszych braci właśnie teraz, gdy byliśmy już tak blisko.
Powinnam wydobyć z Murgena więcej informacji, kiedy jeszcze dysponowaliśmy jakąś swobodą działania. Pozostały czas bezwzględnie ograniczał możliwości wyboru.
Kiedy Doj powtórzył swą propozycję, Sahra zareagowała tak gorąco, że ołów gotów byłby się stopić. Pomysł wskrzeszenia męża mógł napawać ją niepokojem, nigdy jednak nie pozwoli odsuwać go na późniejszy okres rozwiązania kryzysu.
Łabędź pochylił się nad moim ramieniem i wyszeptał:
— Jeśli chcesz stać tu i czekać, aż ci wszyscy ludzie dojdą ze sobą do ładu w jakiejkolwiek kwestii, to wiedz, że zanim to nastąpi, będziemy już bardzo starzy i wygłodniali.
Miał rację. Zdecydowaną.
83
Nim jeszcze dotarliśmy do schodów, uznałam, że codzienną porcję gimnastyki mam już za sobą. Powoli zaczynały do mnie docierać rozmiary tej komnaty w sercu fortecy. Sylwetki moich ludzi zmalały w oddali. Zauważyłam:
— Musi mieć przynajmniej milę średnicy.
— Dokładnie prawie tyle. Kilka jardów mniej, wedle Duszołap. Nie mam pojęcia dlaczego. Żałuję, że nie wzięliśmy pochodni. Ostatnim razem, gdy tu byłem i nie było tyle pyłu, widziałem na posadzce jakieś wzory, ale Protektorka nie pozwoliła mi marnować czasu na przyglądanie się im.
Pył faktycznie zalegał wszystko grubą warstwą. Na zewnątrz nie było go prawie wcale. Najwyraźniej równina nie tolerowała nic obcego, prócz ciał najeźdźców. Nawet tutaj nie znaleźliśmy jeszcze choć śladu po zwierzętach lub ekwipunku, który Uwięzieni zabrali na południe.
— Jak daleko jeszcze?
— Już prawie dotarliśmy. Rozglądaj się za uskokiem.
— Uskokiem?
— Schodkiem wiodącym na dół. Ma tylko osiemnaście cali, jednak możesz złamać nogę, jeśli nieuważnie na niego wejdziesz. Ostatnim razem skręciłem kostkę.
Znaleźliśmy uskok. Zanim zeszłam na dół, zatrzymałam się jeszcze, by obejrzeć się za siebie. Wszyscy geniusze zajmowali się zadaniami, jakie im przydzieliłam. Nieco bliżej zobaczyłam Sahrę, Radishę oraz kilkoro pozostałych, którzy nie otrzymali żadnych konkretnych poleceń i którzy najwyraźniej zdecydowali się pójść za mną. Przyznałam:
— Masz rację. To wygląda jak jakaś intarsja. Jeśli starczy czasu, może uda nam się bliżej temu przyjrzeć. — Obejrzałam krawędź kamienia. — Jest łagodnie zaokrąglona i wypolerowana.
— Ta część posadzki ma kształt koła. I wymiary równe nieomal dokładnie jednej osiemdziesiątej średnicy równiny. Wedle Duszołap. Wyniesiony fragment, na którym stoi tron demona, jest z kolei pomniejszonym osiemdziesięciokrotnie odpowiednikiem tej części posadzki.
— Przypuszczalnie musi być w tym jakiś sens. Czy ma to coś wspólnego z Uwięzionymi?
— O niczym takim nie wiem.
— Wobec tego będziemy się nad tym zastanawiać później.
— Schody zaczynają się tutaj.
Zaczynały się tuż pod ścianą. Pęknięcie posadzki naruszyło jej konstrukcję. Ściana, zawaliwszy się, częściowo zasypała szczelinę, potem, w miarę jak rozpadlina zasklepiała się, gruz powoli był z niej wypychany.
Początek schodów wyznaczał po prostu prostokątny otwór ziejący w posadzce. Potem stopnie wiodły w dół, mniej więcej równolegle do zewnętrznej ściany, z dala od szczeliny w podłodze, która w tym miejscu zabliźniła się zresztą nieomal całkowicie. Nie było poręczy.
Po dwudziestu schodkach dotarliśmy na podest liczący osiem stóp na osiem. Po prawej stronie dalsze zejście prowadziło w dół. Wyglądało jak niekończąca się droga do wnętrza ziemi. Słabe światło jakoś docierało do środka, wystarczająco, by widzieć, gdzie się stawia stopy.
Sahra i Radisha zbliżyły się do nas na tyle, bym mogła słyszeć, jak rozmawiają, nie potrafiłam jednak odróżnić poszczególnych słów. Obie kobiety najwyraźniej przerażała najbliższa przyszłość.
Rozumiałam, co czują. U zarania realizacji własnych ambicji sama byłam nerwowa. Przynajmniej odrobinę.
— Chcesz iść pierwsza? — zapytał Łabędź. Głosowi, jakim złożył swą propozycję, wyraźnie brakowało entuzjazmu.
— Są tu jakieś magiczne miny-pułapki, albo coś?
— Nie. Prawdopodobnie chciała coś założyć, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś któregoś dnia szedł tą drogą, albo zwyczajnie dla złośliwej uciechy, ale nie starczyło jej czasu. Zbyt dużo i zbyt długo się ociągała, tak naprawdę, to nie wierzyłem, że w ogóle uda nam się uciec. Pewien jestem, że by się nie udało, gdyby nie była tym, kim jest. Rzuciła czar, który odpędził cienie. Zresztą była tu już wcześniej. Miała praktykę.
— No przecież!
— Co?
— Nic. Właśnie sobie coś przypomniałam. — O ja głupia. Przez te wszystkie lata zastanawiałam się, jak Łabędź i Duszołap znaleźli czas, żeby pogrzebać Uwięzionych, unikając równocześnie pożarcia przez cienie, i przeoczyłam rzecz oczywistą, mianowicie fakt, że Duszołap była wielką czarownicą i już wcześniej nabyła doświadczenia w manipulowaniu cieniami. Możesz przegapić rzeczy oczywiste, jeśli nie zdajesz sobie sprawy, że nie otworzyłeś dostatecznie szeroko oczu swego umysłu.
Читать дальше