Sahra nie widziała nic śmiesznego w sytuacji, w której znalazł się Tobo. Wrzasnęła na czarodziejów, aby coś zrobili. Omalże nie wyszła z siebie, co wyraźnie zdradzało napięcie, w jakim żyła ostatnimi czasy.
Doj poinformował ją:
— Nic mu nie grozi, Sahra. Po prostu na chwilę pozwolił sobie na utratę koncentracji. To się zdarza. To stanowi część nauki — musiał te lub podobne słowa powtarzać kilkakrotnie, zanim Sahra wreszcie uspokoiła się, a na jej twarz wypełzł grymas wyzywający i wstydliwy równocześnie. Goblin zwrócił się do Tobo:
— Minie trochę czasu, zanim z powrotem odzyskasz konieczny poziom koncentracji. — Za chwilę było już dosyć światła, żeby zobaczyć ściany ogromnej komnaty. Człowiek zręczny w jakiejś dziedzinie zawsze sprawia wrażenie, że wszystko przychodzi mu łatwo. Mały łysy czarodziej nie był wyjątkiem od tej reguły. Zwrócił się do Jednookiego: — Pomóż Łabędziowi zachować jasność myśli.
Uznałam, że wnętrze zapowiada przyjemną odmianę po noclegu w miejscu zdanym na kaprysy aury. Żałowałam tylko, że brak nam paliwa, by je porządnie ogrzać.
— Teraz gdzie? — zapytałam Łabędzia. Od jakiegoś czasu w myślach żałowałam, że nie udało mi się podczas snu znaleźć Murgena i wydobyć od niego wskazówek topograficznych.
Biała wrona zakrakała i poderwała się w powietrze, siedzący na grzbiecie konia Jednooki klął, ponieważ oberwał skrzydłami po twarzy.
Zaczynałam powoli rozumieć tego stwora.
— Niech ktoś zaobserwuje, dokąd ona poleci. Czy któryś z czarowników-geniuszy nie mógłby posłać za nią światła? — Tobo odzyskał już kontrolę nad swoimi ognikami i teraz działały jak należy, jednak pochłaniały całą jego uwagę. Miałam nadzieję, że wyrośnie z fazy „więcej-wiary-we-własne-siły-niż-rozumu", zanim spowoduje jakąś naprawdę poważną katastrofę.
Wujek Doj pełnym godności krokiem poszedł za wroną. Uznałam, że powinnam przyłożyć się do sprawy inaczej niż tylko poprzez wykrzykiwanie rozkazów, więc ruszyłam za nim. Kula zielonego światła, którego barwa z jakichś powodów kojarzyła mi się z trądem, nadpłynęła z tyłu nad moją głowę i rozgościła się w splątanej czuprynie. Skóra na głowie zaczęła mnie swędzić. Niewykluczone, że Jednooki w ten sposób wyraził swoją opinię na temat poziomu mojej higieny, którą faktycznie, przyznaję, ostatnimi czasy nieco zaniedbałam.
— To mnie nauczy zdejmować mój cholerny hełm — jęknęłam, Ale nie chcąc mu dawać satysfakcji i patrzeć na pełen samozadowolenia bezzębny uśmieszek, nie obejrzałam się za siebie.
Tak naprawdę nigdy nie nosiłam hełmu. Niech Bóg broni, dopiero byłoby mi zimno. Na głowie miałam tylko skórzaną wyściółkę pod hełm, która ledwie ratowała moje uszy przed ukąszeniami mrozu. Zima była jedną z tych rzeczy, których grupa planowania nie przewidziała.
Przeszłam szybko obok Doja, którego całkowicie zaskoczył widok moich włosów. Ale już po krótkiej chwili wyszczerzył się w uśmiechu tak szerokim, jakiego jeszcze u niego nie widziałam. Rzuciłam mu krwiożercze spojrzenie. Na nieszczęście, aby to zrobić, musiałam się odwrócić; wówczas przyłapałam Jednookiego oraz Goblina jak wymieniali ukradkowe uśmiechy i przyklepywali dłonie. Nawet Sahra nieznacznie odwróciła głowę, by skryć swe rozbawienie. W porządku. A więc zupełnie niespodziewanie stałam się księżniczką błaznów Kompanii, co? Zobaczymy. Ci dwaj jeszcze...
Nagle zdałam sobie sprawę, że w ten sposób zmusili mnie do zaakceptowania ich sposobu myślenia. Niedługo zacznę zastawiać na nich pułapki, żeby z góry uprzedzić wyrównanie rachunków.
Wrona zakrakała ochryple. Siedziała już na zimnej kamiennej posadzce. Przechadzała się w tę i we w tę, nagle bez reszty zniecierpliwiona. Szpony cicho zgrzytały na kamieniach. Opadłam na kolana. Pozwoliła mi podejść tak blisko, że niemal mogłam ją dotknąć, a potem w podskokach oddaliła się w ciemność.
Kiedy ludzie i zwierzęta weszli w ślad za nami do środka, wnieśli dodatkowe światła i mnóstwo hałasu. Każdy z nowo przybyłych chciał wiedzieć, co się dzieje.
Przykucnęłam i przytuliłam policzek do posadzki, a wtedy odległa poświata wydobyła z mroku sylwetkę wrony.
Zwróciłam się do Doja:
— Skądś tam dochodzi światło. Tędy Uwięzieni przedostali się do wewnętrznej fortecy. — Położyłam się na brzuchu. W ścianie kamienia łatwo można było dostrzec szczelinę tak ciemną, że zdawała się niewidzialna nawet przy tym świetle, którym dysponowaliśmy. Nie potrafiłam dostrzec, co jest po drugiej stronie.
Doj podszedł bliżej i też przytulił policzek do posadzki.
— Rzeczywiście. Zawołałam:
— Potrzebujemy tutaj więcej światła. I może jakieś narzędzia. Rzeka. Popłoch. Niech ci ludzie zaczną tu rozbijać coś w rodzaju obozu. I zastanówcie się, co można zrobić dla ochrony przed zimnem. — To będzie trudne. W zewnętrznych murach ziały liczne szczeliny.
Goblin i Jednooki przestali wreszcie śmiać się jak głupi do sera i ruszyli w moją stronę, przybierając miny zawodowców. Wzięli również ze sobą Tobo, trzymając się postanowienia, by uczyć go fachu bezpośrednio w działaniu i z pierwszej ręki.
Dysponując większą ilością światła, łatwiej mogłam dostrzec to, na co próbował zwrócić moją uwagę ptak — szczelinę, którą Duszołap zapieczętowała zaraz po rzuceniu na Uwięzionych swego podłego zaklęcia.
— Są tu jakieś zaklęcia albo magiczne miny-pułapki? — zapytałam.
— Dziewczynka jest geniuszem — warknął Jednooki. Jego mowa stawała się powoli coraz bardziej bełkotliwa. Rozpaczliwie potrzebował odpoczynku. — Ptaszek przecież przeleciał przez nią i nie zmienił się w obłoczek dymu. Prawda? Coś stąd wynika?
— Żadnych zaklęć — powiedział Goblin. — Nie zwracaj na niego uwagi. Po prostu jest wściekły, bo od tygodnia nie mieli z Gotą dla siebie ani odrobiny prywatności.
— Mam zamiar załatwić ci całą prywatność, jakiej będziesz potrzebował przez kilka eonów, Karzełku. Mam zamiar wsadzić twoją pomarszczoną starą dupę...
— Dosyć! Zobaczmy, czy nie uda nam się powiększyć trochę tej dziury.
Po drugiej stronie wrona wydawała zniecierpliwione odgłosy. Szczelina musiała być powiązana z Uwięzionymi, nawet jeśli nie siedział w niej Murgen, działający z jakiegoś zapadłego kąta czasu. Na pewno wolałabym, żeby nie był to Murgen z przyszłości. Łatwy stąd bowiem wniosek, że rezultatu naszych obecnych wysiłków raczej nie sposób nazwać pomyślnym.
Narzekałam i warczałam. Przechadzałam się w tę i we w tę, podczas gdy pół tuzina ludzi poszerzało dziurę, a każdy z nich narzekał na brak światła. W niewielkim stopniu przyczyniałam się do wsparcia ich wysiłków. Być może ta rzecz w moich włosach stanowiła powód komentarzy Goblina i Jednookiego na temat mojej błyskotliwości. Chociaż wątpiłam, by po ledwie dwustu latach potrafili rozwinąć u siebie dosyć bystrości i subtelności uzasadniającej takie komentarze.
Wokół mnie gromadził się coraz większy tłum.
— Rzeka — warknęłam — mówiłam przecież, żebyś znalazł tym ludziom jakieś zajęcie. Tobo, gdzie się pchasz. Chcesz, żeby głaz spadł ci na łeb?
Czyjś głos za moimi plecami zaproponował:
Читать дальше