Cienie widziały wszystko. Nic nie zapominały. Widziały i pamiętały misjonarzy Kiny, którzy uciekli z mojego świata w momencie największej furii Rhaydreynaka. W każdym ze światów, do którego zdołali dotrzeć, zawsze znalazło się paru gotowych nadstawić ucha na mroczną pieśń bogini, byli wśród nich nawet synowie twórców cieni.
Trudno przypuszczać, by w obliczu takich ograniczeń i niebezpieczeństw handel był szczególnie prężny. Trzeba było naprawdę stanowczych ludzi, aby brać na siebie ryzyko pokonania równiny. Szczyt wymiany przypadał na czasy, gdy ze świata, który my znaliśmy pod nazwą Khatovaru, wyruszyły kolejne ekspedycje, aby zdecydować, który ze światów najlepiej nadaje się na gospodarza kosmicznego obrządku, nazwanego Rokiem Czaszek.
Wyznawcy Kiny z innych światów przyłączyli się do tych poszukiwań. Kompanie maszerowały i wracały. Nie sposób było zaprowadzić zgody w szeregach wiernych. Osiągnięto w istocie bardzo niewiele. Na koniec jednak wypracowano ugodę. Poświęcony powinien zostać przede wszystkim świat, który w tak odrażający sposób potraktował Dzieci Kiny. Potomkowie Rhaydreynaka zbiorą plony tego, co on zasiał.
Wysłane kompanie bynajmniej nie składały się z rzesz fanatyków. Równina była niebezpieczna. Niewielu ludzi miało ochotę na podróż przez nią. Większość żołnierzy rekrutowała się więc z przymusowego poboru albo z szeregów drobnych przestępców pod dowództwem nielicznych fanatycznych kapłanów. Nie oczekiwano ich powrotu. Rodziny wyruszających odprawiały ceremonie pogrzebowe, zanim ich synowie, zwani Wojownikami Kości albo Kamiennymi Żołnierzami, dali choć jeden krok na równinie — mimo iż kapłani obiecywali każdorazowo, że ich nieobecność nie potrwa dłużej niż kilka miesięcy.
Nieliczni, którzy powrócili, zazwyczaj docierali do domów w stanie całkowitego wyczerpania, tak odmienieni, zgorzkniali i nieprzystępni, że otrzymywali miano Żołnierzy Ciemności.
Nigdzie tam, gdzie zapuściła korzenie, religia Kiny nie zdobyła sobie ogromnych rzesz wyznawców. Zawsze liczona w poczet mniejszości, w końcu straciła nawet tę siłę, jaką się cieszyła, w miarę jak mijały pokolenia, zaś początkowy zapał ustępował miejsca nieuchronnej, nudnej i tępej władzy funkcjonariuszy. Jeden świat po drugim odwracał się od Kiny i od ambicji związanych z równiną. Nastała Epoka Mroku. Jedna brama po drugiej rozpadała się i nikt ich nie naprawiał. Z tych, które spotkał inny los, i tak nikt nie korzystał. Światy starzały się, wyczerpane, zmęczone, rozpaczliwie poszukiwały dróg do odrodzenia. Niewykluczone, że przodkowie Nyueng Bao byli ostatnim wielkim oddziałem, który przeszedł z jednego świata do drugiego. Nadto w jego skład weszli czciciele Kiny uciekający przed prześladowaniami, jakie nastąpiły w czasach, gdy większość ludów ich świata opanowała szaleńcza wręcz ksenofobia i z determinacją wzięły się do eksterminacji wszelkich obcych wpływów. Przodkowie Nyueng Bao, Synowie Umarłych, przysięgali powrócić do swej Krainy Nieznanych Cieni w glorii zwycięstwa. Ale, rzecz jasna, ponieważ po drugiej stronie równiny znaleźli bezpieczną przystań, ich potomkowie szybko zapomnieli, kim i czym wcześniej byli. Tylko garstka kapłanów pamiętała — i to w nie do końca poprawnej wersji — historię własnego ludu.
Cichy głos ledwo przedostał się do mojej świadomości.
„Siostro, siostro", powiedział. Nie zobaczyłam nic, poczułam tylko pierzasty dotyk. Ale to wystarczyło, aby dusza ma skręciła się, sprężyła i przeskoczyła w zupełnie inne miejsce, w którym, kiedy nabrałam wreszcie widmowego oddechu, nozdrza me zaraz wypełnił smród rozkładających się ciał. Stałam pośrodku morza kości. Jego powierzchnia poruszała się w rytm jakichś nieznanych przypływów.
Coś się stało z moimi oczami. Pole widzenia było zniekształcone, a obecne w nim przedmioty — rozdwojone. Uniosłam dłoń, by przetrzeć powieki... i zobaczyłam białe lotki.
Nie! Niemożliwe! Przecież nie mogę za Murgenem podążać jego ścieżką. Nie mogę pozwolić, by zerwały się więzi kotwiczące mnie w moim czasie. Wcale tego nie chciałam! Chciałam tylko...
„Kra!" Ale nie dochodziło to z mojego dzioba.
Przed moimi oczami przemknęła czarna sylwetka, rozłożyła skrzydła, zaczęła zwalniać. Szpony sięgnęły w moją stronę.
Odwróciłam się gwałtownie, sfrunęłam z martwej gałęzi, na której przed momentem siedziałam. I natychmiast tego pożałowałam.
Znalazłam się w odległości paru jardów od oblicza szerokiego na pięć stóp. Miała więcej kłów niźli rekin zębów. Była bardziej mroczna niż środek nocy. Jej oddech niósł ze sobą smród rozkładającego się ciała.
Udało mi się jakoś umknąć przed machnięciem gigantycznej szponiastej dłoni, a triumfalny uśmiech zamarł na potwornych hebanowych wargach. I wtedy ja, Śpioszka, znalazłam się na skraju przerażenia, od którego naprawdę można zmoczyć się w spodnie — jednak prócz mnie i mojego strachu we wronie było coś jeszcze. I to coś świetnie się bawiło.
„Siostro, siostro, tym razem było blisko. Ta suka robi się coraz bardziej chytra. Ale mnie nie zaskoczy. Nie jest w stanie. Ani nigdy nie zrozumie, dlaczego nie jest".
Do kogo odnosi się „mnie"?
Ćwiczenie dobiegło końca. Znowu znajdowałam się we własnym ciele na równinie, deszcz padał mi na głowę, wstrząsały mną dreszcze. Równocześnie oczyma duszy obserwowałam igraszki spacerujących po snach. Przez chwilę układałam sobie w głowie to, czego doświadczyłam, dochodząc ostatecznie do wniosku, że jego celem było przekazanie mi wiadomości: Kina wiedziała, że nadchodzimy. Śniąca bogini przez ostatnie dziesięciolecia markowała tylko spokój. Cierpliwość znała przecież od podszewki. Poza tym, być może, przekazano mi też inna wiadomość.
Kina dalej jest Matką Kłamstwa. Niewykluczone, że nic z tego czego dowiedziałam się ostatnio, nie było w całości lub choćby po części prawdą. Jeśli tylko Kina znalazła sposób na wniknięcie w ocienione ścieżki moich myśli. Nie wątpiłam, że potrafi. Przed nastaniem Starej Gwardii udało się jej zainfekować całe pokolenia i całe kraje histerycznym strachem przed Czarną Kompanią.
Gotowam przysiąc, że wyczułam jej rozbawienie, gdy zdała sobie sprawę, że zasiała we mnie ziarno głębszej i bardziej trwałej nieufności wobec tego, co mnie otacza.
80
Suvrin obudził mnie wcześnie. Głos miał ponury. W ciemnościach nie potrafiłam dojrzeć jego twarzy.
— Kłopoty, Śpioszka — wyszeptał. I musiałam przyznać mu rację. Pierwszy zdał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą pociągnąć za sobą opady śniegu. Z drugiej jednak strony, widział znacznie więcej tego białego świństwa niźli którekolwiek z nas prócz Łabędzia. A i Wierzba przebywał z dala od stron, gdzie padał śnieg dostatecznie długo, aby się zdążył postarzeć.
Chciało mi się jęczeć i zawodzić, ale na nic by się to przecież zdało, a sytuację trzeba było opanować natychmiast.
— Dobrze kombinujesz — pochwaliłam go. — Dzięki. Obejdź wszystkich w tę stronę i obudź sierżantów. Ja pójdę w drugą. — Mimo dręczących koszmarów czułam się wypoczęta.
Obecność tarczy chroniącej obozowisko nie miała najmniejszego wpływu na padający śnieg. Co znaczyło, że granice bezpiecznego obszaru przestały być widoczne. Wśród cieni wyczuwałam narastającą żądzę mordu. Już wcześniej miały okazję być świadkami czegoś takiego. Jeśli wszyscy zaczną nerwowo biegać dookoła, znaczy, że czas przekąski się zbliża.
Читать дальше