Doj powiedział:
— Każdy pogrzeb z pewnością był dostosowany do osoby i sytuacji. To, co czyni się z ciałem, nie jest najważniejsze. Ceremonie są po to, aby ułatwić przejście duszy do jej nowego stadium istnienia. I to one są decydujące. Jeśli się ich zaniedba, dusza zmarłego może w nieskończoność błąkać się po świecie.
— Jako duch? Czy spacerujący po snach? Doj zdawał się zaskoczony.
— Hę? Duch? Jako nie znająca ukojenia dusza, która chce dokończyć dzieła przerwanego przez śmierć. A ponieważ jest to niemożliwe, po prostu wędruje przed siebie.
Chociaż duchy Yehdna to niegodziwe dusze skazane na błąkanie się po świecie przez Boga We Własnej Osobie, nie miałam kłopotów ze zrozumieniem, o co chodzi Dojowi.
— A więc zostawimy go tutaj. Chcesz postać obok niego? Aby upewnić się, że nic mu się nie stanie podczas przemarszu kolumny? — Kubeł umiejscowił Duca na samym skraju drogi, aby jego spokoju nie zakłócili przerażeni uciekinierzy idący za nim.
— W jaki sposób zginął? — zapytał Łabędź. Potem jęknął, zaskoczony. Biała wrona znowu uszczypnęła go w ucho. Wszyscy odwrócili się, aby nań spojrzeć.
— Co masz na myśli? — zapytałam.
— Pomyśl. Skoro cień dostał Duca, warstwa ochronna musiała być w tym miejscu zdezaktywowana, jak więc ktoś mógł ułożyć jego ciało w stosownej pozycji? Racja? A więc umarł w jakiś inny sposób, nim... — W jego głowie jakby otwierały się kolejne klapki.
— Duszka to zrobiła! — zakrakała wrona. Głos był Skrzekliwy, ale słowa wyraźnie zrozumiałe. — Kra! Kra! Duszka to zrobiła!
Nyueng Bao zaczęli napierać na Łabędzia.
— Duszołap to zrobiła — przypomniałam im. — Prawdopodobnie za pomocą magicznej miny pułapki. Zanim Duc dotarł do tego miejsca, ona była już dziesięć mil dalej. Pamiętajcie, że jechała na koniu. Z tego, co pamiętam o Ducu, przypuszczalnie zobaczył, jak Kubeł wchodzi w pułapkę i zagrodził mu drogę.
Gota wskazała oczywisty fakt:
— Protektorka nie byłaby w stanie zastawić żadnej magicznej miny pułapki, gdyby nie została uwolniona. — Jej tagliański znienacka zrobił się najlepszy, jaki kiedykolwiek w jej ustach słyszałam. Ogień płonący w oczach jednoznacznie świadczył, że chciała być dobrze zrozumiana.
Sahra wyszeptała:
— Suyen Dinh Duc i mój ojciec byli kuzynami w drugim stopniu.
Powiedziałam:
— Już raz przez to przechodziliśmy, ludzie. Nie możemy oczyścić z winy Wierzby Łabędzia, ale możemy mu wybaczyć, uwzględniając okoliczności jego zbrodni. Czy ktokolwiek z was naprawdę myśli, że poradziłby sobie, stając twarzą w twarz z Protektorką? Nikt? Ale niektórzy z was w głębi serc tak uważają. — Kilku Nyueng Bao straciło gdzieś swą arogancję. — Macie możliwość się sprawdzić. Wracajcie i spróbujcie dowieść własnej wartości. Brama Cienia was wypuści. Duszołap z pewnością nie mogła odejść daleko. Utyka. Szybko ją dogonicie. O cóż więcej można prosić? — Urwałam. — Co? Nie ma chętnych? Wobec tego zejdźcie z Łabędzia.
Biała wrona zakrakała szyderczo.
Zobaczyłam kilka pełnych namysłu, pozbawionych wyrazu twarzy, jednak Goty wśród nich nie było. Gota w całym swoim życiu ani razu się nie pomyliła — wyjąwszy ten jeden, kiedy sądziła, że się myli.
Łabędź postanowił zostawić sprawę własnemu biegowi. Jak to robił już od wielu lat. Uczył się u najsurowszej nauczycielki. Zaproponował:
— Powiedziałaś, że musimy ruszać, Śpioszka. Aczkolwiek sądzę, że kiedy skończą im się opowieści, my, mięsożercy, powoli zaczniemy dobierać się do wegetarian.
— Weź Klucz, Tobo. Dzięki, Sahra. Sahra odwróciła się.
— Matko, zostań z Tobo. Nie pozwól mu iść szybciej, niż sama jesteś w stanie.
Ky Gota, odwracając się od nas, coś jeszcze mruczała pod nosem. Poszła jednak w ślad za Tobo. Kiedy się spieszyła, jej kołyszący się chód potrafił wprowadzić w błąd. Dogoniła chłopaka, schwyciła za koszulę. I tak poszli razem, a jej usta nawet na chwilę się nie zamykały. Chociaż z natury nie jestem hazardzistką, założyłabym się, że wściekała się na żałosnych śmiertelników, jakimi wszyscy byliśmy w jej oczach.
Zauważyłam:
— Ky Gota najwyraźniej doszła już do siebie.
Żaden z Nyueng Bao nie znalazł powodów, aby świętować tę okoliczność.
Milę dalej dotarliśmy do jedynych zwierzęcych szczątków, jakie pozostały po wcześniejszej ekspedycji. Kości i pasma wyschniętego mięsa zwalone na stos, tak splątane, że nie sposób było orzec, od ilu zwierząt pochodziły i czy zostały zebrane razem jeszcze za ich życia, czy dopiero po śmierci. Całe to ponure kłębowisko zdawało się powoli zapadać pod powierzchnie równiny. Za następne dziesięć lat nie zostanie po nim śladu.
79
Ohydni wędrowcy snów powrócili po zmroku. Dzisiaj znacznie więcej przekonania wkładali w swoje wysiłki. Deszcz również znów zaczął padać. Też jakby z większym przekonaniem, a nadto towarzyszyły mu błyskawice i grzmoty, utrudniające zaśnięcie. Sytuacji nie poprawiała zimna woda lejąca się z nieba i z jakiegoś powodu gromadząca w kręgu, w którym obozowaliśmy. Jego powierzchnia wcale nie była nachylona, jednak wydawało się, że woda wpada do niecki. Zwierzęta napiły się do woli. Żołnierze z mego oddziału również. Popłoch i Rzekołaz każdemu mówili, aby zadbał o napełnienie worków na wodę i manierek. Kiedy wreszcie ktoś na głos począł błogosławić nasz szczęśliwy los, zaczął padać śnieg.
Udało mi się trochę przespać, ale nie miałam miłych snów. W świecie duchów panowało niesamowite zamieszanie i część z niego przesączała się w moje sny. Potem córka Iqbala doszła do wniosku, że świetnym pomysłem może się okazać przepłakanie całej nocy. Przez jej płacz pies zaczął wyć. A może było na odwrót.
Cienie roiły się na tarczy naszej osłony. Wywoływaliśmy w nich znacznie większe zainteresowanie niźli intruzi z wyprawy Murgena. Sam mnie o tym powiadomił.
Cienie pamiętały wieki dawno już minione. Docierały do mnie strzępki ich snów.
Lub raczej koszmarów. Wszystko, co potrafiły sobie przypomnieć, to okropności z czasów, gdy ludzie podobni jak dwie krople wody do Nyueng Bao całymi grupami zamęczali je na śmierć, podczas gdy wielcy i mali czarownicy nękali oszalałe dusze, które kiedy nadchodził czas porzucenia ciała, były już tak przepełnione nienawiścią wobec wszystkich istot żywych, że nawet stworzenia tyleż nieznaczne co karaluch wzbudzały w nich natychmiastową zaciekłą żądzę mordu. Niektóre cienie, mające już wcześniej we krwi drapieżność i zło, stały się tak niegodziwe, że atakowały i pożerały nawet inne cienie.
Ofiary tego procederu szły w miliony. A jedynym usprawiedliwieniem odpowiedzialnych za niego był fakt, że stworzyli te potwory, posługując się jeńcami najeźdźców, niekończącymi się falami napływających ze świata, w którym szalony król-czarownik osiągnął pozycję niemalże boską, a potem postanowił podporządkować sobie bez reszty wszystkich szesnaście światów.
Zanim cienie położyły kres temu napływowi, równinę zasłały dziesiątki tysięcy ciał. Liczne monstra uciekły do sąsiednich światów. Wszędzie, gdzie się znalazły, szerzyły terror i zniszczenie, póki bram nie zmodyfikowano w taki sposób, aby uniemożliwić ich przejście. Równina opustoszała na wieki. Potem przyszła epoka, gdy bez większego entuzjazmu wznowiono wymianę handlową, póki jakiś geniusz nie opracował barier ochronnych, osłaniających obecnie drogi i kręgi.
Читать дальше