— To ciekawe.
— Tak też sobie pomyślałam.
— Aha. No. A jednak to nie czary. Czysto mechaniczna pułapka. Uruchamiana sprężyną. Ukłucie zatrutą igłą. Przypuszczalnie czeka cię jeszcze dwadzieścia takich, zanim dotrzesz na miejsce. Jak myślisz, po co Mather tu polazł?
— Może się obudził, zobaczył, że trafił tu na dół, i nie wiedział, gdzie jest ani co się stało. Spanikował i próbował uciec, tyle tylko, że wybrał zły kierunek. Założę się, że to przez niego ci goście tam nie żyją. Pewnie próbował ich obudzić.
Goblin chrząknął znowu.
— Dobra. Tę rozbroiłem. Lepiej będzie, jak pójdę przodem i zobaczę, czego tu jeszcze nie ma. Ale najpierw musimy wyciągnąć Mathera, żeby szło się obok niego przecisnąć.
— Jeśli ty potrafisz się przecisnąć obok niego, ja też dam radę.
— Tak, dasz radę. Ale co z twoim narzeczonym i twoim gachem? Trochę za bardzo obrośli w tłuszcz. — Mruknął coś i zaklął cicho, próbując przeciągnąć szczątki Mathera ponad wybrzuszeniem w podłożu. Po raz pierwszy zauważyłam, że w tej znacznie bardziej ograniczonej i zatłoczonej przestrzeni echa są zupełnie inne. Prawie całkiem umilkły.
88
Wcale nie sądzę, byśmy naprawdę całymi milami wędrowali do miejsca, gdzie starożytni Kłamcy ukryli swe skarby i relikwie, jednak kiedy tam dotarliśmy, moje ciało było innego zdania. Goblin rozbroił następnych kilkanaście pułapek, co najmniej drugie tyle nie przeszło próby czasu. Podziemny wiatr jęczał i zawodził obok nas w ciasnych przejściach. Pozbawiał resztek ciepła. Ale nie potrafił mnie zniechęcić. Doszłam w końcu tam, dokąd dojść chciałam. A kiedy już się tam znalazłam, z głodu byłam gotowa schrupać wielbłąda.
Od śniadania minęło naprawdę sporo czasu. Miałam przerażające przeczucie, że jeszcze więcej dzieli mnie od kolacji.
— Atmosfera niczym w świątyni, nieprawdaż? — zapytał Suvrin. Wydawał się znacznie bardziej opanowany niż nasza trójka. Chociaż wychował się bliżej tego miejsca niźli którekolwiek z nas, znacznie gorzej znał mitologię Mrocznej Matki.
Zatrzymał się, objął wzrokiem trzy pulpity i trzy spoczywające na nich wielkie księgi, potem odwrócił się do mnie i wyszeptał: — Proszę. — Z worka na plecach wyciągnął kawałek kruchego ciasta z nasion lnu i podał mi.
— Musisz chyba czytać w moich myślach.
— Mówisz do siebie. Nie sądzę, abyś do końca zdawała sobie z tego sprawę. — Miał rację. To był kiepski nawyk, którego winnam zaraz się pozbyć. — Słyszałem, co mówiłaś, kiedy czołgaliśmy się tunelem.
To były prywatne rozmowy z moim Bogiem. Sądziłam, że wszystko ogranicza się do wewnętrznego dialogu. Ale oto pojawiła się kwestia jedzenia. I proszę bardzo, jest jedzenie. A więc może jednak Wszechmogący wywiązuje się ze swych obowiązków?
— Dzięki, Goblin. Wyczuwasz tu jakąś magię albo pułapki? — Echa powróciły, aczkolwiek miały już inny tembr. Znajdowaliśmy się wewnątrz wielkiej komnaty. Podłoga i ściany były z litego lodu, wypłukanego i wypolerowanego przez strumień zimnej wody. Zakładam, że niewidzialny sufit powstał w ten sam sposób. Faktycznie panowała tu atmosfera świętości, cóż z tego, że mrocznej.
— Nie ma tu żadnych pułapek, które byłbym w stanie wyczuć. Ale takie rzeczy znajdowałyby się chyba tylko na zewnątrz, co myślicie? — Mówił takim głosem, jakby próbował samego siebie przekonać.
— Prosisz mnie, abym ci nakreśliła portret psychologiczny czcicieli diabłów i rakszasów? Kapłani Yehdna gwarantują, że nie ma takiego zła lub hańby, do którego nie byliby zdolni ci najbardziej potępieni z niewiernych. — Przynajmniej sądziłam, że takie byłoby ich zdanie, gdyby usłyszeli o Dusicielach. Ja sama nie wiedziałam o ich istnieniu, póki nie przystałam do Kompanii.
Suvrin powiedział:
— Sri, nie sądzę, abyś powinien...
Mistrzowi Santaraksicie od razu wpadły w oko niezwykłe, starożytne księgi i po prostu nie mógł się powstrzymać, by nie podejść bliżej i dokładniej się im przyjrzeć. Zgadzałam się całkowicie z Suvrinem.
— Mistrzu! Nie szarżuj...
Przez pierwsze pół sekundy odgłos przypominał rozrywanie płótna namiotu, skończył się czymś w rodzaju trzaśnięcia z bata. Mistrza Santaraksitę podrzuciło ponad posadzkę grzesznej kaplicy, skręciło wpół, a potem cisnęło w naszą stronę, po torze tylko w niewielkiej mierze podlegającym wpływom grawitacji. Suvrin próbował go jeszcze złapać. Goblin próbował się uchylić. Santaraksita bokiem odbił się od Suvrina i rykoszetem poleciał w moją stronę. Ostatecznie wszyscy leżeliśmy razem, zbici w jedną plątaninę rąk i nóg.
Biała wrona miała nam do powiedzenia parę bardzo obraźliwych rzeczy.
— Ty i ja, i garnek do gulaszu, zwierzaczku — wyszeptałam, kiedy byłam w stanie zaczerpnąć tchu. Szarpnęłam Goblina za nogę. — Żadnych więcej pułapek, co? Takie rzeczy zostawiliby poza jaskinią, co? A więc co to, u diabła, było?
— To była magiczna mina-pułapka, kobieto. I na dodatek cholernie subtelna, jeśli już przy tym jesteśmy. Nie do wykrycia, póki Santaraksita w nią nie wszedł.
— Sri? Stało się coś? — zapytałam.
— Tylko moja duma ucierpiała, Dorabee — wydyszał. — Tylko moja duma. I jeszcze... chyba tydzień minie, zanim odzyskam oddech. — Stoczył się z Suvrina, podniósł odrobinę, stając na czworakach. Jego skóra przybrała zdecydowanie zielonkawy odcień.
— Czyli lekcja nic nas nie kosztowała — pocieszyłam go. — Nie pakuj się w nic, póki nie wiesz, co to jest.
— Pomyślałby kto, że przeżywszy ostatni rok, powinienem o tym pamiętać, nieprawdaż.
— Zaiste, można by tak pomyśleć.
— I niech nikt nie pyta przypadkiem, jak się czuje Młody — jęknął Suvrin. — Jemu na pewno nic się stać nie mogło.
— Oczywiście, że nic ci się nie mogło stać — poinformował go Goblin. — Skoro to on wylądował na twojej głowie. — Mały czarodziej pokuśtykał przed siebie. Kiedy dotarł do miejsca, w którym Santaraksitę poderwało z ziemi, jego ruchy stały się nagle bardzo ostrożne. Wystawił pojedynczy palec, powoli, w żółwim tempie, jeden cal na sekundę.
Odgłos rozrywania znacznie mniejszego kawałka płótna. Goblin zakręcił się wokół własnej osi, ramiona odrzucił do tyłu. Chwiejnie przeszedł kilka kroków, zanim osunął się na kolana tuż obok mnie.
— Po całym tym czasie zrozumiał w końcu, na czym polega naturalny porządek rzeczy.
Goblin potrząsał dłonią w taki sposób, jak to się robi, oparzywszy palec.
— Jasna cholera, ci spryciarze. To jest naprawdę dobre zaklęcie. Nieźle strzela. Nie rób tego!
Suvrin rzucił kawałkiem lodu.
Odbity pocisk, lecąc w naszą stronę dosłownie o włos minął jego głowę. A potem uderzył w ścianę jaskini, obsypując białą wronę okruchami lodu. Ptak miał na ten temat sporo do powiedzenia. A potem jeszcze puścił parę wiązanek. Zaczynałam się zastanawiać, czy Pani przypadkiem nie zapomniała, że przecież sama nie jest białą wroną, a jedynie pasażerką korzystającą z oczu albinosa.
Goblin wsadził kontuzjowany palec do ust, przykucnął i przez dłuższą chwilę rozglądał się po komnacie. Ja przycupnęłam obok niego, ale dopiero po dłuższej chwili, którą poświęciłam na upewnienie się, że Mistrz Santaraksita i Suvrin nie zrobią czegoś jeszcze gorszego.
Читать дальше