Suvrin najwyraźniej już wcześniej się nad tym zastanawiał. I bynajmniej go ta perspektywa nie pociągała.
— Ten człowiek nie ma pojęcia... Przerwałam.
— Co z Shivetyą?
— Tron stoi prosto, z dala od szczeliny. Jednak nie mogę powiedzieć, aby Shivetya był szczególnie wdzięczny.
— Powiedział coś albo zrobił?
— Nie. Wnioskuję to z jego wyrazu twarzy. Raz go upuściliśmy. Sam pewnie również nie byłbym nikomu wdzięczny, gdyby tak mnie traktowano.
Santaraksita dyszał ciężko, kiedy do nas dotarł. Był podekscytowany.
— Wędrujemy prawdziwymi śladami mitu, Dorabee! Zacząłem już błagać Pana Światłości, aby pozwolił mi żyć dość długo na zdanie sprawy z moich przygód przed bhadrhalok!
— Którzy nazwą cię kłamcą, zanim zdążysz powiedzieć więcej niż kilka zdań. Sri, doskonale wiesz, że Zacnych Ludzi nie interesują prawdziwe przygody. A teraz chodźcie wszyscy ze mną. Czeka na nas kolejna przygoda w podróży do krainy mitu. — Skierowałam się w głąb jaskini.
Wkrótce okazało się, że ktoś szedł przede mną tą drogą.
Z początku podejrzewałam, że Tobo dotarł dalej, niźli mi się pierwotnie zdawało. Potem zrozumiałam, iż ślady w warstwie szronu są znacznie starsze, co przypuszczalnie oznaczało, że musiała się tutaj w swoich poszukiwaniach zapuścić Duszołap. A tam otwierały się przejścia do małych bocznych jaskiń, niektóre tylko dość szerokie, aby mógł się nimi przecisnąć dorosły. Przestwór głównej jaskini stawał się coraz węższy. Najpierw musieliśmy się pochylić, potem zaczęliśmy iść na czworakach. Ktokolwiek szedł tędy wcześniej, najwyraźniej postępował tak samo.
— Wiesz, co robisz? — zapytał Łabędź. — Wiesz, dokąd właściwie idziemy?
— Oczywiście że wiem. — Jedna z zasad dowodzenia: Zawsze sprawiać wrażenie, że panuje się nad sytuacją, nawet jeśli w istocie jest zupełnie inaczej. Należy tylko uważać, żeby nie weszło to w nawyk. W końcu ludzie zawsze się zorientują.
Byłam tu już w moich snach. Ale najwyraźniej nie tak do końca, ponieważ co kilka stóp odkrywałam szczegóły, których nie zapamiętałam z koszmarów. A potem natrafiliśmy na coś, czego już nie sposób było określić mianem szczegółu ze snu.
Omal nie nadziałam się nosem na podeszwę buta, gdyż uwagę moją całkowicie pochłonęło odczytywanie śladów utrwalonych w powłoce szronu pokrywającego podłoże jaskini. Opowiadały historię kogoś, kto zdjęty paniką, próbował za wszelką cenę się stąd wydostać. Nie tylko powłoka lodu była zdarta, w niektórych miejscach również kamień był zarysowany bądź odłupany.
— Sądzę, że znaleźliśmy Mathera, Wierzba. — To był jeden z tych dziwnych momentów, kiedy zwraca się uwagę na zupełnie trywialne szczegóły. Pomyślałam tylko, że Cordy Mather dawno powinien oddać buty do naprawy. Nie przyszło mi od razu do głowy zastanawiać się, jak noga leżącego na brzuchu człowieka może wykręcić się palcami ku górze. — Lepiej przystańmy na moment i dokładnie wszystko sprawdźmy. Nie przypuszczam, by ktoś sam mógł sobie coś takiego zrobić.
Łabędź powiedział:
— Ściągnę Goblina. Zaczekajcie, póki nie wrócimy.
— Spokojna głowa. Jeszcze nie przestało mi zależeć na mojej skórze. Gdybym ją straciła, miałabym czego żałować podczas naszego miodowego miesiąca. — Wyciągnęłam miecz, a potem podniosłam się powoli, póki nie dotknęłam głową stropu.
Cordy Mather wczołgał się na wybrzuszenie w podłożu. I śmiertelna przygoda spotkała go, zanim zdążył przejść na drugą stronę.
Suvrin przysunął się bliżej. W całkowicie nie wyjaśniony dla mnie sposób nagle zdałam sobie boleśnie wręcz sprawę z obecności mężczyzny. Na szczęście on wykazywał jeszcze większą indolencję w sprawach damsko-męskich niż ja. Przypuszczalnie więc zupełnie nie zauważył mojej nerwowej, krępującej reakcji.
Dziwne. Poczułam napływ emocji, które jednak z pewnością nie stanowiły zachęty do czynu. Od czasu do czasu odczuwałam takie nagłe, przypadkowe z pozoru podniety, niektóre naprawdę skrajnie trudne do opanowania. Przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu jednak nawet nie myślę o możliwości przygody w łóżku z mężczyzną.
Być może nie powinnam droczyć się z Łabędziem.
Suvrin powiedział:
— Z pewnością nie wygląda to dobrze. Jak myślisz, co się stało?
— Nie zamierzam nawet zgadywać. Mam zamiar siedzieć tu i zaczekać na specjalistę.
— Mogę zerknąć? — zapytał Santaraksita.
Suvrin ruszył wstecz. Ale przekonał się zaraz, że staruszek jest zbyt gruby, aby można się było obok niego przepchnąć. Tak więc musieliśmy wszyscy cofnąć się o dwadzieścia jardów, aby Santaraksita mógł z kolei nas wyminąć. Nieustannie napominałam go, aby nie posuwał się dalej niż ja przed chwilą.
— Nie mam najmniejszej ochoty cię stamtąd wyciągać. — Jednak nie sposób nie przyznać, że znaczne wyszczuplał od czasu, gdy dla niego pracowałam. — Poza tym przecież chcesz wrócić do domu i opowiedzieć o wszystkim bhadrhalok.
— Jeśli o nich chodzi, to niestety zapewne masz rację, Dorabee. Nie uwierzą w ani jedno słowo. I nie tylko dlatego, że są Ludźmi Zacnymi, ale także ze względu na to, że Surendranath Santaraksita nigdy w życiu nie przeżył choćby jednej przygody. I nigdy nie czuł takiej potrzeby, póki przygoda nie przyszła do niego.
— Bogaci mogą sobie pozwolić na marzenia. Biedni umierają, aby mogły się spełniać.
— Nie przestajesz mnie zdumiewać, Dorabee. Kogo cytowałaś?
— V. T. C. Ghosh. Był asystentem B. B. Mukerjee'ego, jednego z sześciu Bhomparańskich uczniów Sondhela Ghose „Janaki".
Oblicze Santaraksity aż pojaśniało.
— Dorabee! Jesteś doprawdy cudowny. Dziw nad dziwy. Uczeń zaczyna prześcigać mistrza. Z jakiego źródła korzystałeś? Nie przypominam sobie, abym wśród dzieł ze szkoły janakańskiej czytał coś o Ghoshu albo Mukarjee'm.
Uśmiechnęłam się jak dzieciak, któremu udała się psota.
— To dlatego, że cię nabrałam. Wymyśliłam ten cytat, Sri. — Ale teraz zdumiał się chyba jeszcze bardziej.
Naszą rozmowę przerwało pojawienie się Goblina.
— Łabędź mówi, że macie truposza.
— Tak. Z tej strony wygląda jak Cordy Mather. Jednak nie widziałam twarzy. Postanowiłam niczego ruszać, póki nie dowiemy się, co się stało. Nie chcę, aby to samo przydarzyło się mnie.
Goblin chrząknął.
— Tłuścioszku, może cofniesz się trochę, żebym mógł tam przejść? Ten tunel robi się strasznie ciasny, no nie? Uważaj, żeby twój pulchny tyłeczek gdzieś go nie zakorkował. A w ogóle, jak wpadłaś na pomysł, żeby się tu wczołgać, Śpioszka?
— Gdzieś na końcu tej drogi Kłamcy ukryli swoje Księgi Umarłych.
Goblin obrzucił mnie osobliwym spojrzeniem, jednak najwyraźniej postanowił na tym poprzestać. Rozmawiałam z duchami w maszynach mgły. Ptaki do mnie mówiły. Nawet teraz, w pewnej odległości, podążał za mną mówiący ptak. Obecnie nie miał wprawdzie wiele do powiedzenia, ponieważ całkowicie ochrypł, jednak od czasu do czasu potrafił wydusić z siebie jeszcze jedno czy dwa przekleństwa, uchylając się przed czyimś kopniakiem.
Читать дальше