— Można zwariować. — Teraz Haladdin zupełnie już nie wątpił że śni i starał się zachowywać odpowiednio do marzeń sennych. — Osobista rozmowa z samym Sharhą-Raną… Bez namysłu oddałbym za to pięć lat życia. Ale, ale, ma pan dość specyficzne słownictwo, jak na Wendotenijczyka, żyjącego ponad sto lat temu…
— To jest pana słownictwo nie moje. — Mógłby przysiąc, że ciemność pod kapturem na chwilę zgrupowała się w uśmiech. — Po prostu mówię pańskimi słowami. Mnie to nie sprawia trudności. Zresztą, jeśli jest to dla pana…
— Nie, nie, dlaczego… — Majaki, wierutne majaki! — A proszę mi powiedzieć, szlachetny Sharha-Rano, powiadają, że wszystkie Nazgule to królowie, którzy wcześniej…
— Są wśród nas również królowie. Tak samo jak książęta, szewcy, krawcy… no i cała reszta. A zdarzają się, jak pan widzi, matematycy.
— A czy to prawda, że pan po opublikowaniu Naturalnych podstaw niebieskiej mechaniki całkowicie poświęcił się kaznodziejstwu?
— To też miało miejsce, ale również i to zostało w poprzednim życiu.
— A odchodząc od tego poprzedniego życia, po prostu rozstał się pan ze swym struchlałym ciałem, posiadając w zamian nieograniczone możliwości i nieśmiertelność…
— Nie. Jesteśmy długowieczni, ale śmiertelni: jest nas rzeczywiście dziewięcioro — taka jest tradycja — ale Kapituła ciągle się odnawia. Co zaś do „nieograniczonych” możliwości… To przecież niewyobrażalnej wagi brzemię. Jesteśmy magiczną tarczą, wiek po wieku przykrywającą tę oazę Rozumu, w którym tak przytulnie rozsiadła się wasza lekkomyślna cywilizacja. A jest ona przecież całkowicie obca temu Światu, w którym i ja, i pan się urodziliśmy. Śródziemie walczy z tym obcym ciałem, uderzając weń z całą mocą swej magii. Gdy udaje się nam przyjąć uderzenie na siebie — tracimy ciało, i to po prostu boli. Ale jeśli popełniamy błąd i uderzenie dosięga waszego światka… Na to, co wtedy odczuwamy, nie ma nawet w ludzkim języku nazwy. Cały ból Świata, cały strach Świata, cała rozpacz Świata — oto zapłata za naszą pracę. Gdyby tylko pan wiedział, jak może boleć pustka… — Węgle pod kapturem jakby przyprószył popiół. — Jednym słowem: wątpię, czy warto zazdrościć nam naszych możliwości.
— Proszę wybaczyć — wymamrotał Haladdin. — Nikt z ludzi nawet nie podejrzewa… opowiada się jakieś niestworzone… Ja sam też myślałem, że jesteście fantomami, którym nic do naszego realnego świata.
— Wręcz przeciwnie. Ja na przykład dobrze znam pańskie prace…
— Nie, poważnie?!
— Oczywiście. Moje gratulacje: to, co pan zrobił dwa lata temu w dziedzinie badania włókien nerwowych, otworzy nową epokę w fizjologii. Nie jestem pewien, czy trafi pan do szkolnych podręczników, ale do uniwersyteckich — gwarantuję… Jeśli tylko, w świetle ostatnich wydarzeń w tym Świecie, w ogóle będą istniały szkolne podręczniki i uniwersytety.
— Ta-ak? — przeciągnął nieco zdziwiony Haladdin. Co tam gadać — taka ocena w ustach Sharha-Rany, jeśli to naprawdę jest Sharha-Rana, była przyjemna. Może „przyjemna” to niezbyt właściwe słowo, ale wielki matematyk chyba kiepsko się wyznaje w obcej dla siebie dziedzinie. — Sądzę, że się pan myli. Rzeczywiście, osiągnąłem co nieco w dziedzinie mechanizmów działania trucizn i odtrutek, ale ta praca o włóknach nerwowych — to była po prostu przejściowa pasja… Kilka ciekawych eksperymentów, hipoteza, którą należy jeszcze weryfikować i weryfikować…
— Nigdy niczego nie mylę — zimno odciął Nazgul. — Ta niewielka publikacja to najlepsza pańska rzecz, największe życiowe osiągnięcie, w każdym razie ona uczyni pańskie nazwisko nieśmiertelnym. Mówię tak nie dlatego, że tak myślę, a dlatego, że to wiem. Posiadamy określone możliwości co do przewidywania przyszłości i rzadko z nich korzystamy.
— No tak, przecież pana powinna interesować przyszłość nauki… — W tym konkretnie przypadku interesowała mnie nie przyszłość nauki, a pan.
— Ja?
— Tak, pan. Ale niektóre aspekty i tak pozostały niejasne, dlatego więc przybyłem tu, żeby zadać panu kilka pytań. Niemal wszystkie będą… dość osobiste, proszę więc o jedno: niech pan odpowiada tak szczerze, jak pan może, ale proszę nie zmyślać… tym bardziej, że to nie ma sensu. I przy okazji — proszę nie kręcić głową we wszystkie strony! Dokoła waszego biwaku nie ma ani jednego człowieka w promieniu… — Nazgul chwilę się zastanawiał — …w promieniu dwudziestu trzech mil, a pana druhowie będą spali, póki my nie skończymy… No to jak? Zgadza się pan na rozmowę w takich warunkach?
— Jeśli dobrze zrozumiałem — krzywo uśmiechnął się zapytany — może pan otrzymać odpowiedzi i bez mojego udziału.
— Mogę — zgodził się gość. — Ale nie będę się do tego uciekał, w każdym razie nie w rozmowie z panem. Chodzi o to, że zamierzam złożyć panu pewną propozycję, więc musimy jakoś, minimalnie przynajmniej ufać sobie… Proszę posłuchać, pan zapewne sądzi, że przybyłem tu kupić pańską nieśmiertelną duszę? — Haladdin burknął coś w odpowiedzi. — Proszę o tym zapomnieć, to zupełna bzdura!
— Co jest bzdurą?
— Kupowanie dusz, ot co. Duszę, żeby pan wiedział, można otrzymać w prezencie, jako ofiarę, można nieodwołalnie stracić — to prawda, ale kupno i sprzedaż, to rzeczy zupełnie absurdalne. To jak w miłości, nie ma w niej miejsca na żadne „ty mnie, a ja tobie”, ponieważ w przeciwnym przypadku żadna to miłość… A i nie tak znowuż interesująca ta pańska dusza, jeśli mam być szczery.
— Proszę mi powiedzieć… — Śmieszne, ale poczuł się nieco dotknięty. — Co w takim razie pana interesuje?
— Po pierwsze, interesuje mnie dlaczego świetny uczony porzucił pracę, będącą dla niego nie środkiem zarobkowania, a sensem życia, i stał się lekarzem polowym w czynnej służbie.
— Może, na przykład, ciekaw był jak wygląda w praktyce mechanizm działania pewnych interesujących trucizn. Taki, wie pan, ogrom materiału ginie bez pożytku…
— To znaczy, że trafieni elfickimi strzałami żołnierze Armii Południe byli dla pana tylko doświadczalnymi królikami? Kłamstwo! Znam pana jak zły szeląg — poczynając od tych kretyńskich eksperymentów na sobie i kończąc na… Dlaczego chce pan wyglądać na większego cynika, niż to jest w rzeczywistości?
— Przecież medycyna w ogóle predestynuje do cynizmu, a już praktyczna medycyna wojskowa w szczególności. Powinien pan wiedzieć, że każdy nowicjusz przechodzi taki test… Oto przywieziono trzech rannych: perforowana rana w brzuch, ciężka rana uda — otwarte złamanie, utrata krwi, szok i cała reszta, i lekka rana ramienia. Operować można tylko po kolei. Od kogo zaczniesz? Wszyscy nowicjusze odpowiadają: „Wiadomo — od rany brzucha”. „A nieprawda” — odpowiada egzaminator. Póki będziesz się z nim bawił — a ten i tak umrze z dziewięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem — u drugiego, tego z udem, zaczną się komplikacje, i w najlepszym przypadku straci on nogę, a najpewniej też kopnie w kalendarz. Tak więc należy zaczynać od najcięższego przypadku, ale od tego, który można jeszcze wyciągnąć — to znaczy od rannego w udo. A ranny w brzuch… Cóż, dać mu lek przeciwbólowy, a potem niech się wypowie Jedyny. Normalnemu człowiekowi może się to wydać szczytem cynizmu i nieczułości, ale na wojnie, gdy musisz wybrać między „źle” i „bardzo źle”, tylko tak można postępować. To, wie pan, w Barad-Dur przy herbatce z konfiturami można było sobie tak gadać o bezcennym ludzkim życiu.
Читать дальше