William Golding - Władca Much

Здесь есть возможность читать онлайн «William Golding - Władca Much» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Władca Much: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Władca Much»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Opowieść paraboliczna o grupie młodych chłopców, którzy ocaleli z katatastrofy lotniczej w okresie nieoznaczonego konfliktu nuklearnego. Rozbitkowie znajdują schronienie na nieznanej, egzotycznej wyspie. Pomimo różnic charakterologicznych, podjęta zostaje przez nich próba rekonstrukcji cywilizacji w obcym zakątku świata. Niestety rozsądne i roztropne wysiłki części chłopców obracane są w niwecz, gdy grupa stopniowo upada w barbarzyństwo i dzikość.
Książka opatrzona wstępem autorstwa Stevena Kinga, nagrodzona literackim Noblem w 1983 roku.

Władca Much — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Władca Much», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать
William Golding Władca Much Przełożył Wacław Niepokólczycki GŁOS MUSZLI - фото 1

William Golding

Władca Much

Przełożył Wacław Niepokólczycki

GŁOS MUSZLI

Jasnowłosy chłopiec zsunął się ze skały i zaczął iść ostrożnie w kierunku laguny. Chociaż zdjął sweter i wlókł go teraz za sobą po ziemi, szara koszula przywarła do ciała, a włosy kleiły się do czoła. W otaczającym go długim paśmie strzaskanej roślinności dżungli gorąco było jak w łaźni. Z trudem przedzierał się przez pnącza i ścięte pnie, gdy nagle jakiś ptak, czerwono-żółta zjawa, zerwał się i wzbił w górę jakby z wróżebnym okrzykiem; a okrzykowi temu niby echo zawtórował inny.

– Hej! – wołał. – Zaczekaj chwilę!

Krzaki na skraju pasma zadrżały strząsając deszcz kropli osiadłej na liściach wody.

– Zaczekaj – mówił głos – zaplątałem się!

Jasnowłosy chłopiec zatrzymał się, machinalnie podciągnął skarpetki, co nadało dżungli na chwilę jakiś swojski charakter. Głos odezwał się znowu:

– Nie mogę się wygramolić z tych pnączy.

Właściciel głosu wycofywał się tyłem z krzaków, tak że gałązki drapały po brudnej wiatrówce. Zagięcia pod nagimi kolanami były pulchne, poranione i uwikłane w ciernistych pnączach. Schylił się, ostrożnie rozplątał ciernie i odwrócił się. Był niższy od jasnowłosego chłopca i bardzo gruby. Starannie wyszukując bezpiecznych miejsc dla stóp podszedł i uniósł wzrok za mocnymi szkłami okularów.

– Gdzie ten człowiek z megafonem?

Jasnowłosy potrząsnął głową.

– To jest wyspa. Przynajmniej tak mi się wydaje. Tam na morzu jest rafa. Może tu wcale nie ma starszych?

Grubas zrobił przestraszoną minę.

– Przecież był pilot. Ale nie z nami, tylko w kabinie na przodzie.

Jasnowłosy patrzył na rafę przymrużonymi oczyma.

– A inne dzieci? – ciągnął grubas. – Niektóre musiały się wydostać. Prawda, że musiały?

Jasnowłosy ruszył niedbałym krokiem w stronę wody. Starał się nie robić ceremonii z towarzyszem, a zarazem nie okazać mu zbyt jawnie braku zainteresowania, ale grubas pośpieszył za nim.

– Wcale nie ma starszych?

– Tak mi się zdaje.

Jasnowłosy wypowiedział te słowa poważnie, ale gdy je sobie w pełni uświadomił, zaraz opanowała go tak wielka radość, że stanął na głowie pośrodku pasma strzaskanej roślinności i uśmiechnął się do odwróconej postaci grubasa.

– Nie ma starszych!

Tłusty chłopiec pomyślał chwilę.

– Pilot.

Jasnowłosy opuścił nogi i siadł na parującej ziemi. -Pewnie odleciał, jak nas zrzucił. Nie mógł tu wylądować. W samolocie na kołach?

– Zaatakowali nas!

– Wróci tu, zobaczysz.

Grubas potrząsnął głową.

– Patrzyłem przez okienko, jak spadaliśmy. Widziałem tamten kawałek samolotu. Ogień z niego buchał.

Rozejrzał się po rumowisku drzew.

– Patrz, co zrobił.

Jasnowłosy wyciągnął rękę i dotknął poharatanego pnia. Zaciekawiło go to na chwilę.

– Co się z nim stało? – spytał. – Gdzie się podział?

– Sztorm cisnął go do morza. Jak te wszystkie drzewa się waliły, to jeszcze nic wielkiego. Gorzej, że dzieciaki pewnie dotąd w nim siedzą. Zawahał się, a potem:

– Jak ci na imię?

– Ralf.

Grubas czekał, by z kolei jego spytano o imię, ale nie usłyszał żadnej propozycji do zawarcia bliższej znajomości; jasnowłosy chłopak imieniem Ralf uśmiechnął się niewyraźnie, wstał i ponownie ruszył w stronę laguny. Grubas szedł za nim krok w krok.

– Myślę, że tu musi być nas więcej. Nie widziałeś nikogo?

Ralf potrząsnął głową i przyśpieszył kroku. Potem potknął się o gałąź i upadł jak długi. Grubas stanął nad nim ciężko dysząc.

– Ciocia mi nie pozwala biegać – wyjaśnił – ze względu na moją astmę.

– As… co?

– As…tmę. Nie mogę złapać tchu. W naszej szkole tylko ja jeden miałem astmę – mówił z odcieniem dumy. -I zacząłem nosić szkła, jak miałem trzy lata.

Zdjął okulary i wyciągnął je do Ralfa mrugając oczyma i uśmiechając się, a potem zaczął je wycierać o brudną wiatrówkę. Wyraz bólu i wewnętrznego skupienia zmienił blady zarys jego twarzy. Otarł pot z policzków i szybko włożył szkła.

– Oj, te owoce.

Rozejrzał się po rumowisku drzew.

– Oj, te owoce – powtórzył – chyba…

Poprawił okulary, odszedł na bok i przykucnął wśród bujnej roślinności.

– Zaraz wrócę.

Ralf wyplątał się ostrożnie z pnączy i zaczął chyłkiem przekradać się przez gałęzie. Po chwili stękanie grubasa pozostało za nim, a on spieszył ku przeszkodzie, która go odgradzała od laguny. Przelazł przez powalony pień i stanął na skraju dżungli.

Brzeg jeżył się palmami. Stały, chyliły się lub pokładały na tle jasności, a ich zielone pióropusze stroszyły się o sto stóp nad ziemią. Wyrastały z brzegu porosłego ostrą trawą, porozdzieranego korzeniami powalonych drzew, pokrytego gnijącymi kokosami i pędami młodych palm. Dalej była ciemność lasu właściwego i otwarta przestrzeń pasa zdruzgotanych drzew. Ralf stał oparty ręką o szary pień drzewa i mrużył oczy przed migotliwym blaskiem wody. Tam w dali, może o milę, białe fale przybrzeżne rozbijały się o rafę koralową, a za nią granatowiało otwarte morze. Wewnątrz nieregularnego łuku rafy koralowej spokojna niby lustro górskiego jeziora leżała laguna – wszystkie odcienie błękitu, ciemnej zieleni i fioletu. Piaszczysty brzeg między skarpą, na której rosły palmy, a wodą był jak cienkie drzewce nieskończenie długiego łuku, bo w lewo od Ralfa perspektywa linii palm, brzegu i wody ciągnęła się bez końca zlewając się w jeden punkt; i wciąż był upał, upał niemal namacalny.

Zeskoczył ze skarpy. Czarne buciki ugrzęzły w sypkim piachu i uderzyła go fala gorąca. Zaciążyło mu ubranie, zrzucił więc buty gwałtownym kopnięciem i jednym ruchem zdarł z nóg skarpetki. Potem skoczył z powrotem na skarpę, ściągnął koszulę i stanął wśród kokosów przypominających ludzkie czaszki, a zielone cienie palm i lasu tańczyły na jego skórze. Odpiął klamrę paska, zsunął spodnie i majteczki i stał nagi patrząc na oślepiający piach i wodę.

Był już dostatecznie duży, dwanaście lat i kilka miesięcy, by nie mieć sterczącego brzuszka jak małe dzieci, a jeszcze za mały, aby nabrać niezgrabności wieku dorastania. Z wyglądu miał zadatki na boksera, szerokie, dobrze rozwinięte barki, ale w rysunku jego ust i w oczach była jakaś łagodność. Klepnął dłonią pień palmy i zmuszony w końcu uwierzyć w realność wyspy roześmiał się z zachwytem i znów stanął na głowie. Zgrabnie opadł na nogi, zeskoczył ze skarpy na plażę, ukląkł i nagarnął ramionami piach ku sobie. Potem siadł i wpatrzył się w wodę promiennymi, rozgorączkowanymi oczami.

– Ralf…

Grubas zsunął się ze skarpy i siadł ostrożnie na jej brzeżku.

– Przepraszam, że byłem tak długo, ale te owoce… Przetarł okulary i umieścił na zadartym nosie. Ich oprawa wycisnęła głębokie różowe „V” na mostku nosa. Spojrzał krytycznie na złote ciało Ralfa, a potem na swoje ubranie. Przyłożył rękę do suwaka błyskawicznego zamka na piersi.

– Moja ciocia…

Zdecydowanym ruchem pociągnął zamek i zdjął wiatrówkę przez głowę. -No! Ralf patrzył na niego z ukosa i nic nie mówił.

– Myślę, że będą nam potrzebne imiona ich wszystkich -rzekł grubas – żeby zrobić listę. Powinniśmy zwołać zebranie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Władca Much»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Władca Much» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Władca Much»

Обсуждение, отзывы о книге «Władca Much» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x