Kwiaty te wywoływały u Haladdina dwojakie uczucia. O ile każdy pojedynczy tulipan był piękny, o tyle nienaturalnie i złowieszczo wyglądały tworzone przez nie półakrowe dywany. Pewnie kolor ich zbyt dokładnie odtwarzał kolor krwi: jasnej, tętniczej — gdy były oświetlone słońcem, lub purpurowej, żylnej — gdy padał na nie, jak w tej chwili wieczorny cień. Piołun i tulipany — popiół i krew. Zresztą, w innym czasie i okolicznościach, pewnie miałby inne skojarzenia.
— Zostało jakieś półtorej mili. — Idący na czele Cerleg odwrócił się do towarzyszy i skinął w stronę plamy jaskrawej zieleni, wylewającej się na żółtą glinę przedgórza z ujścia szerokiej rozpadliny — Jak tam, baronie, usiądziemy na chwilę czy zaciśniemy zęby i przejdziemy jeszcze trochę, a wtedy już się rozłożymy na biwak, jak ludzie?
— Przestańcie się ze mną cackać — nieco rozdrażniony odpowiadał Gondorczyk. Stąpał już dość pewnie na ranną nogę, chociaż korzystał jeszcze z kul, i nawet nalegał, żeby pozwolono mu nieść część bagażu. — W ten sposób nigdy nie odzyskam formy.
— Pretensje kieruj do konsyliarza. Ja się na tym nie znam. Co nam medycyna zaleci?
— Trochę coli, rzecz jasna — prychnął Haladdin.
— A żeby cię!
Żart rzeczywiście miał wątpliwą wartość: na samo wspomnienie finału ich marszu, czy też lepiej powiedziawszy — galopu do ruin przy placówce robiło się niedobrze. Cola w rzeczywistości nie dodaje organizmowi żadnych nowych sił — po prostu mobilizuje istniejące w nim rezerwy. Podobnego typu mobilizacje zdarzają się samoistnie, na przykład gdy człowiek, ratując swe życie, robi skoki niemal na tuzin jardów, albo gołymi rękami wyciąga z ziemi kilkusetfuntowy kamień. Cola natomiast pozwala na dokonywanie takich wyczynów „na zamówienie”, po czym należy za to zapłacić: człowiek, który wyczerpał w potrzebnym momencie do cna swoje rezerwy, na półtorej doby staje się czymś w rodzaju galarety — i fizycznie i duchowo.
Właśnie to stało się z nimi tego ranka, gdy tylko Haladdin zdołał pospiesznie zacerować udo Tangorna. Baron wkrótce dostał dreszczy, gdyż na gorączkę spowodowaną zranieniem nałożyła się reakcja na opium. Potrzebował natychmiastowej pomocy, ale konsyliarz ze zwiadowcą w tym czasie wyglądali jak wyrzucone na brzeg meduzy; nie mogli nie tylko poruszyć ręką, ale nawet okiem. Cerleg zdołał podnieść się po jakichś dziesięciu godzinach, jednak mógł tylko napoić rannego resztkami elfickiego wina i okryć go wszystkimi posiadanymi płaszczami. Haladdin zaś odżył za późno, by zdusić chorobę barona w zarodku. Mimo, że udało się uniknąć posocznicy, to wokół rany rozwinęło się miejscowe zapalenie. Tangorn miał gorączkę, stracił przytomność i, co było najgorsze, zaczął majaczyć. Dokoła w tym czasie bez ustanku szwendali się żołnierze — tyły ruin służyły im za wychodek — tak więc kapral zupełnie już poważnie rozważał, czy nie będą musieli wykończyć barona, by ten nie wykończył ich swym mamrotaniem…
Tej ostateczności, chwała Jedynemu, udało się uniknąć — drugiego dnia leczenia elfickie medykamenty zadziałały i rana zaczęła się zabliźniać. Na tym jednak nie skończyły się ich przygody. Okazało się, że w jednej z przylegających izb najemnicy z posterunku w tajemnicy przed kadrą zainstalowali ogromny kocioł z araką, miejscową gorzałą pędzoną z manny, i po zapadnięciu zmroku spełzali się tu, by łyknąć po szklaneczce. Do żołnierzy ukrywająca się trójca niemal się przyzwyczaiła — wystarczyło siedzieć w takich chwilach cicho, jak mysz pod miotłą. Ich schronienie zresztą znakomicie było odizolowane od pozostałych części ruin. Haladdin jednakże, malowniczo wyobrażał sobie, jak jakiś gorliwy dyżurny oficer zrobi kipisz na okoliczność źródełka żywej wody i nagle wsunie nochal do ich norki: „Ta-a-ak… A wy trzej, to z jakiego plutonu? Bacz-ność!!! Pijanice przeklęte… Gdzie macie mundury, wisielec?!” Kiepsko to się może skończyć…
Ale, mimo że siedzenie w ruinach nie było specjalnie bezpieczne, to opuszczenie ich byłoby zupełnym szaleństwem: konne i piesze oddziały Wastaków oraz elfów wciąż przeczesywały pustynię, nie pomijając nawet świeżych śladów wielkouchego lisa. A tymczasem zwaliło się na nich nowe zagrożenie: trudna sytuacja z wodą. Zbyt wiele zużyli na rannego, a odnowienie zapasu okazało się zupełnie niewykonalne, ponieważ przy garnizonowym wodopoju w dzień i w nocy przebywały tłumy. Po pięciu dniach sytuacja stała się krytyczna — pół pinta na trzech. Baron przypomniał sobie swoją teshgolską przygodę i ponuro zauważył, że wygląda na to, iż zamienił szydło na mydło. Co za podłość losu, myślał Haladdin, po raz pierwszy od trzech tygodni wędrówek po pustyni naprawdę doskwiera im brak wody i to wtedy, gdy znajdują się o sto jardów od studni.
Ratunek przyszedł nieoczekiwanie: szóstego dnia powiał samum — pierwszy w tym roku. Z południa nadciągnęła sięgająca nieba żółta kurtyna, przez co wydało im się, że pustynny horyzont zaczął zawijać się do wewnątrz, jak obszarpany skraj potwornej wielkości zwoju; niebo przybrało barwę popiołu, a na wygotowane do białości południowe słońce można było patrzeć jak na księżyc, bez mrużenia oczu. Następnie granica między niebem i ziemią zatarła się całkowicie, i dwie dyszące skwarem patelnie zetknęły się, wzbiwszy w powietrze miriady ziarenek piasku, a ich szalony tan trwał ponad trzy dni. Cerleg, lepiej od innych wyobrażający sobie, co to znaczy samum i z całego serca modlił się do Jedynego za dusze wszystkich tych, których burza dopadła poza domem — nawet wrogowi nie należy życzyć tak straszliwego losu. Zresztą, co do wrogów, Jedyny wyraźnie wysłuchał wstawiennictwa orokuena zaledwie jednym uchem, gdyż dowiedzieli się później z rozmów żołnierzy, że kilka oddziałów — w sumie ze dwudziestu ludzi — nie zdążyło wrócić do bazy i na pewno zginęło. Nie miały już sensu dalsze poszukiwania Eloara — nawet trup został pogrzebany… Pod wieczór Cerleg owinął się elfickim płaszczem z kapturem i, pod przykryciem duszącej piaszczystej chmury, przedostał się do studni na dziedzińcu. I gdy kilka minut później Tangorn, unosząc mokrą jeszcze manierkę, wygłosił toast: „Za demony pustyni”, zwiadowca pokręcił niepewnie głową, ale nie oponował.
Porzucili swe ukrycie ostatniej nocy samumu, gdy ten już wyczerpał swe siły i baraszkował tylko po pustyni w postaci nadziemnych, znakomicie zacierających ślady wiaterków. Zwiadowca poprowadził ich na wschód, do Houtijn-Hotgor; liczył na spotkanie w przedgórzu koczowników-orokuenów, którzy zazwyczaj spędzali tam bydło na wiosenne pastwiska. Zamierzał tam trochę odpocząć i odkarmić się u kogoś ze swych niezliczonych krewniaków. Po drodze skręcili na miejsce postoju Eloara i wydobyli zakopane wcześniej przez Cerlega trofea. Zwiadowca na wszelki wypadek sprawdził cialo elfa pod warstwą piasku — już się niemal zmumifikowało. Zdziwił się przy tym: ciał elfów nigdy ruszają ani padlinożercy, ani nawet mogilne czerwie. Zatrute, czy jak?
Marsz w stronę gór rozpoczęli o świcie: poruszanie się w dzień związane było z ogromnym ryzykiem, ale musieli wykorzystać ten krótki czas, kiedy można było iść, nie przejmując się zacieraniem po sobie śladów. Pod koniec drugiego dnia wędrówki ich mały oddział dotarł do płaskowyżu, ale jak na razie żadnych koczowisk Cerleg nie widział, i zaczynało go to poważnie niepokoić.
Rozpadlina, w której stanęli na popas, była zielona. Zamieszkiwał ją strumyk, mały, ale gościnny. Jak się wydawało, stęsknił się za towarzystwem w samotności i teraz pospiesznie opowiadał swym gościom wszystkie nowiny tego mikroskopijnego światka — o tym, że wiosna tego roku się spóźnia, a błękitne irysy przy trzecim zakręcie koryta ciągle jeszcze nie mogą zakwitnąć, ale za to wczoraj odwiedziły go znajome dzereny, stary kozioł z parą kózek… — i tej cichej melodyjnej paplaniny można było słuchać w nieskończoność. Tylko ten, kto spędzał na pustyni tydzień po tygodniu, nie widząc niczego prócz gorzko-słonej mazi na dnie owczych wodopojów i skąpych kropel pozbawionego smaku destylatu z tsandojów , może pojąć, co znaczy zanurzyć twarz w żywej, bieżącej wodzie. To jest porównywalne tylko do tego uczucia, z jakim przytulasz się do ukochanej po długiej rozłące. Nie darmo ośrodkiem Raju mieszkańców pustyń jest nie jakaś pompatyczna, pozbawiona smaku budowla jak kryształowa Komnata Rozkoszy, a małe jeziorko pod wodospadem.
Читать дальше