– Co znaczy: widać? A dlaczego nikt przed tobą nie zauważył?
– Jesteś naprawdę pewna, że nikt? – Wampir puścił do mnie oczko.
– Smoczyca! – skojarzyłam. – To o to jej chodziło! I mistrz zielarz wyskoczył z jakimiś durnymi pytaniami, i Kella ze Starszym wpatrywali się we mnie, jakby pierwszy raz w życiu widzieli. A przecież widzieli ledwie tydzień wcześniej!
– Zmiany następują stopniowo – potwierdził Rolar. – Otoczenie mogło ich nie zauważyć albo nie zwrócić uwagi.
– A co takiego się zmieniło? – spytałam podejrzliwie.
– Nie jestem pewien, czy mogę ci dokładnie powiedzieć. – Wampir rozłożył ręce. – Nie wiem, wyraz oczu?
„Masssz piękne oczy… Zbyt piękne…”
Smoki stanowczo wiedzą za dużo!
No dobra, oczy jakoś przeżyję. Bo już się bałam, że teraz nic, tylko czekać, aż mi zaczną kły rosnąć. Czyli chodzi o rear, a nie o mnie! I pewnie w nim znajduje się źródło mocy, która niezbędna jest dla przeprowadzenia obrządku, a ja nieświadomie z niej korzystam. Dziwne, bo mnie rear wydawał się zupełnie bezużytecznym kamyczkiem, i to nawet raczej odpychającym magię niż ją przyciągającym. Jeszcze potrafiłam zrozumieć, w jaki sposób chroni przed telepatią, ale skąd bierze się cała reszta: widzenie w ciemności, natychmiastowe leczenie ran, szybka regeneracja rezerwy? I dlaczego nie potrafiłam korzystać z jego mocy wcześniej, chociażby na tym całym egzaminie, gdy jednak musiałam biec do źródła w auli? Czy wówczas, gdy się tak strasznie spaliłam na słońcu? Zresztą te pytania mogły poczekać.
– Dobra, a do czego potrzebni są opiekunowie?
– Widzisz, może się okazać, że nieboszczyk nie ma najmniejszej ochoty na powrót do życia. Trudno jest przewidzieć, w jakich okolicznościach nastąpiła śmierć, a poza tym po tamtej stronie kręgu mogło mu się spodobać bardziej. Wampiry zawsze słuchają swoich władców, lecz władca nie przyjmuje rozkazów od nikogo. I on powinien mieć poważny powód do powrotu: przyjaźń, miłość, obowiązek. Jeden władca nie może zamknąć kręgu dla drugiego, zwykłemu wampirowi to się nie uda, zatem trzeba zawczasu przygotowywać opiekuna. Najlepiej przez jakieś pięć – dziesięć lat, choć oczywiście nie da się przewidzieć, kiedy będzie potrzebny.
– A czy jeden władca może mieć kilku opiekunów? – spytałam z nadzieją. Przecież Len nie mógł tak po prostu, na łapu – capu, po trzech tygodniach znajomości oddać mi tak ważnego dla siebie przedmiotu, nie czyniąc nawet jednej aluzji na temat jego wartości! Tani kamyczek na cienkim rzemyku był zwykłą błyskotką i nie skusiłby nawet najbardziej zdesperowanego złodzieja ani nie nadawał się na ozdóbkę, a ja w tym czasie nauczyłam się skutecznie bronić przed telepatią. Był mi drogi jako pamiątka i tyle. Kto mógł zaręczyć, że przy moim roztargnieniu go nie zgubię, na przykład podczas kąpieli w rzece albo przy okazji zdejmowania koszuli nocnej. Kto mógł zaręczyć, że go komuś nie podaruję?
– W jednym czasie wyłącznie jednego – rozczarował mnie Rolar. – Niestety, Wolho, nie wykręcisz się.
Tak naprawdę nie miałam najmniejszego zamiaru się wykręcać. Na odwrót – przekonanie, że droga w tył jest odcięta, wprawiło mnie w stan pobudzony, skupiony i żądny działań.
– Czyli mam nie więcej niż sześć dni. Droga do Arlissu zajmie cztery albo pięć, jednak muszę odnaleźć wilka, czyli trzeba wrócić tam, gdzie znalazłam ciało Lena. W takim razie chyba będzie lepiej przeprowadzić obrządek w Dogewie.
Rolar pokręcił głową:
– Nie ma takiej potrzeby. Jeżeli wilk żyje, to jest gdzieś w okolicy.
– Tu w mieście?! – nie uwierzyłam.
– Albo w zagajniku kolo miejskich murów, co jest najbardziej pewne. Rear przyciąga go jak magnes i gdyby waszego pierwszego spotkania nie przerwali rozbójnicy, to poznałby cię jako swoją opiekunkę i zaczął słuchać. Teraz jest zbity z tropu, ale wcześniej czy później się pojawi. Szukanie go nie ma sensu, chyba żebyśmy urządzili pełną nagonkę. Lecz i wtedy szanse są marne. Jest mądrzejszy i bardziej przebiegły od zwykłego zwierzęcia, zalegnie pod krzakiem i nie ruszy się, nawet kiedy naganiacz z kołatką nadepnie mu na ogon.
Miletta zakończyła wreszcie przekomarzanie, ze strażnikami, przypomniała sobie o naszym zamówieniu i zastawiła stół parującymi talerzami. Rolar i Orsana rzucili się na jedzenie jak wygłodniali żebracy, ja natomiast ze zdenerwowania nie mogłam przełknąć ani kęsa.
– W takim wypadku mój plan jest prosty jak drut. Jadę do Arlissu i mam nadzieję, że wilk ruszy za mną.
Rolar, będę bardzo wdzięczna, jeżeli dasz mi list z rekomendacją do władczyni albo kogoś ze Starszych.
– Nie dam. – Wampir, mrużąc oczy z zachwytu, wgryzł się w wytęskniony barani udziec.
– Dlaczego?! – zdębiałam.
– Y – y – o e a – e o ais su f ofą.
– Że co?!
Rolar rzucił mi nieprzychylne spojrzenie znad udźca, przełknął nieprzeżuty kęs i odpowiedział na moje pytanie wyraźniej:
– Ponieważ jadę do Arlissu z tobą.
– A twoja służba?
– Wzmę u – op. – Rolar znowu zabrał się do udźca, ale tym razem domyśliłam się, co miał na myśli.
– Urlop? No dobrze, ale dlaczego się w to pakujesz? Słyszałam, że stosunki pomiędzy Arlissem i Dogewą są dosyć napięte.
Wampir zrozumiał, że z normalnego posiłku nici, i z westchnieniem odsunął talerz, by uniknąć pokusy.
– Nie pomiędzy Arlissem a Dogewą, tylko pomiędzy ich władcami. Arrakktur i Lereena są w podobnym wieku, zostali zaręczeni prawie podczas narodzin i ich obowiązek jako władców polega na pozostawieniu dziedzica w każdej z dolin. Niestety, ani on, ani ona nie żywią do siebie nawet letnich uczuć, lecz o ile Lereena odbiera taki stan rzeczy jako coś normalnego i podchodzi do kwestii przedłużania rodu poważnie i rzeczowo, to Arr'akktur zapiera się rękoma, nogami i skrzydłami. Lereena kilka razy przyjeżdżała do Dogewy, ale na swoim terenie Arr'akktur nie miał najmniejszych problemów z unikaniem jej, a jego pierwsza i jedyna wycieczka do Arlissu zakończyła się „porwaniem”.
– Ale Len mi mówił, że nigdy nie wyjeżdżał poza Dogewę – przypomniałam sobie. – A przynajmniej nie wyjeżdżał przed poznaniem mnie.
– Tak naprawdę nie kłamał. Trudno określić jazdę w zamkniętym powozie z jednej doliny do drugiej jako pełną przygód podróż. Wtedy towarzyszyły mu wampiry z dogewskiego garnizonu, które nie potrafiły zdobyć się na zignorowanie rozkazu władcy. Tak więc został on wysadzony na granicy Arlissu, a one na kilka dni ukryły się w pobliskim mieście, nie dając o sobie znać. Teraz Lereena postąpiła chytrzej, przysłała swoich ambasadorów, żeby tym razem niedoszły narzeczony jednak dotarł na miejsce. Mnie tam osobiste sprawy władców nie obchodzą, ale gdy zagrożone jest życie jednego z nich, nie mogę po prostu stać i patrzeć.
– Ale to przecież nie twój władca – zauważyłam.
– Co to znaczy „nie mój”? – Rolar wyglądał na zdziwionego, a nawet lekko obrażonego. – Władca to nie jest przechodni tytuł króla, którego można w każdej chwili usunąć, to nazwa kasty. Każdy władca może liczyć na pomoc każdego wampira.
– Nawet jeżeli takiej pomocy trzeba będzie udzielić wbrew życzeniu drugiego władcy? – spytałam po chwili namysłu. – Lereenie twoja gotowość do działań może się nie spodobać. Len kiedyś zażartował, że może nawet zabić dowolnego ze swoich poddanych przy użyciu słowa „umrzyj”.
– Mam nadzieję, że sprawy nie zajdą aż tak daleko. A poza tym… Jest mi już wszystko jedno. – Rolar spochmurniał, a ja odniosłam wrażenie, że w swojej opowieści pominął on parę istotnych kwestii.
Читать дальше