– Mówią, żeś na miejscu położył siedmiu? – kontynuował odpytywanie znajomy. Rolar leniwie machnął ręką z rozczapierzonymi palcami.
– Pięciu. Dwóch zdążyło dość daleko odbiec.
– Gisz się zaklinał, że oni cię co najmniej dwa razy dorwali.
– Ja się tam dziwię, że on w ogóle cokolwiek dojrzał. Z beczki, do której zanurkował na widok dziesiątki idiotów z zardzewiałymi mieczami – pogardliwie rzucił wampir, biorąc się do drugiego kufla. Poczekał, aż koledzy skończą się śmiać, a potem z pretensją dokończył: – I to się ma nazywać partner. Trzy miesiące żeśmy zmarnowali, żeby znaleźć bandę Zoara, a jak przyszło co do czego, wszystko na mojej głowie zostało. A do tego mają mi potrącić z żołdu za tę beczkę, bo Gisz się w niej zaklinował na dobre i trzeba było rozbijać obręcze…
– To mogłeś go w niej przyturlać na posterunek – poradził jakiś żartowniś i uwaga otoczenia przełączyła się na barwną wyliczankę sposobów wyciągnięcia pechowego tchórza.
My tymczasem patrzyliśmy na siebie w oczekiwaniu.
– Rozmowa – przypomniał Rolar. – Niewymuszona dyskusja pomiędzy ludźmi w celu wymiany lub pozyskania informacji. Z czym ma pani problemy, opiekunko?
– Jak mnie pan nazwał? – nie zrozumiałam.
Wampir skinął podbródkiem w kierunku podarowanego mi przez Lena amuletu, który wyglądał spod rozpiętej z racji gorąca kurtki.
– Ma pani na sobie rear władcy Dogewy, a nie ma pojęcia, co on oznacza?
– To jest prezent na znak wdzięczności.
– Co też pani nie powie? – mruknął Rolar. – Wszystko rozumiem. Prezent! No tak, na swój sposób jest to wspaniały prezent…
– O co panu chodzi? – Złapałam w garść dyndający na rzemyku kamyczek. Orsana nie wtrącała się do rozmowy, ale również z ciekawością zerkała na niczym niewyróżniający się kawałek awanturynu oprawiony w srebro. – Zaraz, moment, czyli to właśnie jest rear?! A co w nim takiego specjalnego?
Wampir zachmurzył się, Zabębnił koniuszkami palców po blacie, ewidentnie nie potrafiąc zrozumieć, czy go sprawdzam, czy sobie żartuję.
– Rear na szyi oznacza, że jest pani oficjalną zastępczynią Arr'akktura na wypadek… hm… jego długotrwałej nieobecności. To pani chciała usłyszeć?
Chciałam usłyszeć prawdę i jeżeli tak właśnie wyglądała, to żaden wymysł nie mógł się z nią równać.
– Czyli co, jesteś teraz władczynią Dogewy? – Orsanie nie udało się powstrzymać chichotu. – Ale heca!
– Nie do końca… – wampir z trudem dobierał słowa, próbując wyjaśnić mi coś, co z jego punktu widzenia pozostawało poza granicami ludzkiej wyobraźni. – Pani… y – y – y… nie jest władczynią w dokładnym tego słowa znaczeniu, tylko wybranką… opiekunką…
– Opiekunką czego? Skarbca? Klejnotów koronnych? Ogniska domowego?
– Ciała – poważnie odparł wampir.
– Znaczy się trupa? – z niedowierzaniem zapytała Orsana. – Hm, trzeba powiedzieć, że nie jest to coś wybitnie przystosowanego do przechowywania, chyba że w zamkniętym grobie… Czy się go uprzednio balsamuje?
– Orsana! – przerwałam jej z oburzeniem. – To nie jest zabawne!
– Przepraszam. Zapomniałam, że on naprawdę nie żyje. – Orsana ze współczuciem, ale trochę zbyt mocno poklepała mnie po ramieniu, budząc pewne podejrzenia co do skutków jedynego łyku piwa.
Drewniany kufel w rękach Rolara skrzypnął i zmiął się, jak gdyby był zrobiony z kory, fala piwa spłynęła po złocistej kolczudze.
– Co powiedziałaś?! – zapytał ochrypłym głosem biały jak płótno wampir.
– Kilka dni temu bohatersko zginął z ręki rozbójnika, niech spoczywa w spokoju – rzeczowo wyjaśniła podchmielona najemniczka. – A przy okazji, gdzie mój kotlet? Miletta, ha – alo!
– Hej, Rolar… – Pomachałam dłonią przed szklistymi oczyma rozmówcy. – Orsano, przecież nie można tak ni z gruszki… Trzeba było jakoś spokojniej i z taktem…
– Twoim zdaniem, powinnyśmy najpierw poprosić, żeby usiadł, uspokoił się, rozluźnił, po czym delikatnie i w jasnych barwach odmalować życie pozagrobowe i obiecać, że „kiedyś tam wszyscy trafimy”, po czym doprowadzić do zawału durnymi aluzjami odnośnie nieszczęśnika, którego to spotkało? – Najemniczka cynicznie wzruszyła ramionami. – Nienawidzę tych udawanych rozpaczań nad mogiłami. Gdy dotrę do kresu drogi życiowej, poproszę, żeby mnie zakopać możliwie głęboko, potem powiedzieć: „Jak to dobrze, że nie ma jej z nami!” i już można się rozejść.
– Jeszcze chwila i właśnie tak to się skończy – obiecałam jej z pogróżką w glosie. – Rolarze, pan nie dosłuchał do końca. Len rzeczywiście nie żyje, na własne oczy widziałam jego skostniałego trupa z mieczem w piersi. Ale potem zamienił się we wcale żywego wilka, z jakiegoś powodu napadł mnie i pogryzł, po czym zwiał. Wydaje mi się, że coś jest z nim bardzo nie tak, lecz nie mam pojęcia, jak mu pomóc!
– Ale to przecież wszystko zmienia! – Rolar w jednej chwili doszedł do siebie, podnosząc się i otrząsając z piwa oraz odłamków kufla. – W takim razie jeszcze nie wszystko stracone! Kiedy to się stało?
– Sześć dni temu – podliczyłam po chwili wahania. A ma człowiek wrażenie, jakby to było sześć godzin…
– Doskonale! Akurat zdąży pani do Arlissu i jeszcze zostanie dzień czy dwa zapasu.
Nie podzielałam jego optymizmu.
– Zapasu do czego? I co my tam będziemy robić?
– Zamykać krąg, oczywiście. – Wampir wyciągnął rękę po trzeci kufel, ale zdezorientowany moim nic nierozumiejącym spojrzeniem nie trafił. – Co? Nie ma pani pojęcia, jak to się robi?!
– Ani jak, ani po co, ani co to w ogóle takiego jest!
– O bogowie! – Rolar schował twarz w dłoniach, próbując uspokoić się i pozbierać myśli. – To pani nie żartuje? Len nic pani nie opowiedział? To jak się pani zgodziła na zostanie opiekunką?
– Przecież już panu mówiłam, że Len po prostu dał mi tę ozdóbkę w prezencie!
– W prezencie! Ozdóbkę! – Wampir chichotał tak głośno i nerwowo, że zaczęły się na nas skupiać spojrzenia z sąsiednich stolików. – Może nasza władczyni ma rację i jemu rzeczywiście w głowie się pomieszało?
– Czyli pan jest z Arlissu? – zdziwiłam się. – A mnie się wydawało, że skoro pan poznał rear Lena…
– Reary wszystkich dwunastu dolin różnią się kształtem. A Dogewa ma jednego władcę. – Rolarowi jednak udało się złapać kufel, z którego w zamyśleniu upił łyk, zastanowił się i zdecydowanym tonem ogłosił: – Nie, moje panny, tak to my nigdzie nie zajdziemy. Proszę mi opowiedzieć wszystko i od początku albo zanim zrozumiem, co się stało, będę siwiutki jak gołąbek. I może przejdźmy na ty, dobrze?
Po chwili namysłu uznałam, że wampir niekoniecznie jest zainteresowany moim ciężkim dzieciństwem i pełnymi trudów szkolnymi dniami.
– Ja i Len, czyli władca Dogewy, poznaliśmy się dwa i pół roku temu, gdy przyjechałam do doliny z zadaniem szkolnym, żeby spróbować rozwikłać serię zagadkowych morderstw. Udało mi się odnaleźć i zniszczyć potwora i w podzięce dostałam od Lena ten amulet. Pół roku później spotkaliśmy się ponownie, po czym w towarzystwie pewnego znajomego trolla wpakowaliśmy się w totalnie idiotyczną aferę, przy okazji zdobywając trzynasty kamień dla wiedźmiego kręgu w Dogewie. A w trakcie ostatnich dwóch lat spędziłam w dolinie tyle czasu, że Len zaproponował mi miejsce najwyższej wiedź… maga Dogewy. Chyba zrozumiał, że i tak się ode mnie nie uwolni, a w ten sposób przynajmniej będzie z całej sprawy coś miał. I gdy już jechałam do doliny, żeby zacząć pracę…
Читать дальше