– Dobry wieczór. – Strażnik skłonił się uprzejmie, kładąc rękę na rękojeści przytroczonego do siodła miecza. – Mam na imię Rolar. O czym chciały panny ze mną pomówić?
– Z panem?! Ja pana po raz pierwszy wi… – i w tym momencie najemniczka urwała, skutecznie porażona czarującym uśmiechem nieznajomego oraz jego nader imponującymi kłami.
O dziwo, jako pierwsza pozbierała się Orsana. – I szo to, wąpierz?! – z jakiegoś powodu zadała to pytanie mnie, jednocześnie wskazując Rolara palcem.
– Zachodzą pewne podobieństwa… – odparłam ostrożnie.
Rolar wyraźnie napawał się naszym zmieszaniem, chowając uśmiech w sztucznych wąsach – bo wampiry nie posiadały zarostu.
– To co! – spróbował dodać nam nieco odwagi. – Która pierwsza? Moje panny, wykażcie trochę śmiałości! Samo ugryzienie to przecież drobiazg, a potem już wcale nie boli!
– Tylko spróbuj dotknąć mnie albo mojej przyjaciółki! – Orsana z groźbą w głosie zakręciła w powietrzu wyciągniętym z pochwy mieczem. – Stój, gdzie stoisz, strzygo jedna!
– Zaraz, ja tu chyba czegoś nie rozumiem. – Wampir jedną ręką przygładził włosy, drugą niby przypadkiem dotknął rękojeści wystającego zza pasa sztyletu. – Wam w końcu strzyga potrzebna czy wampir?
– Wampir, strzyga, kudłak, jeden leszy! – Orsana opuściła miecz, ale nie śpieszyła się z wkładaniem go z powrotem do pochwy.
– Piękna panna się nieco myli. Strzyga to podniesiony z grobu nieboszczyk, kudłak jest rodzajem drapieżnej siły nieczystej, a ja przedstawicielem rasy rozumnej.
– Aha, i cała ta rozumność wprost ci się z kłów wylewa!
– Łabędzi kształt szyjki szanownej panny doprowadza mnie do szaleństwa… Proszę schować miecz, to nie była aluzja, tylko komplement.
– Jeszcze czego, chyba na wszelki wypadek wyciągnę i sztylety!
– Hej, stop, stop, stop! – Zamachałam rękoma. – Dajcie spokój, w takim tempie to wy się zaraz pobijecie i będę musiała albo się mścić, albo pomagać w ukrywaniu trupa, a naprawdę nie mam czasu na takie głupoty! Rolarze, moja przyjaciółka ma na imię Orsana, ja jestem Wolha. I naprawdę chciałyśmy z panem porozmawiać, ale wolałybyśmy zrobić to w jakimś sympatyczniejszym miejscu. I bezpieczniejszym. Możliwe, że ścigają nas bandyci.
– Mam nadzieję, że mówiąc o bandytach, nie ma panna na myśli moich kolegów ze Starminu? – złośliwie skomentował wampir.
– Nie, prawdziwi rozbójnicy, bardzo niezadowoleni z faktu, że wtrąciłyśmy się w ich leśną działalność antyspołeczną.
– I w jakiż to sposób udało wam się ich tak rozwścieczyć?
– Właśnie o tym chciałybyśmy z panem porozmawiać.
Wampir spojrzał na mnie z tak smętnym wyrazem twarzy, jakby na sto procent wiedział, że za najbliższym rogiem oczekują na niego tłumy wiedźminów z kołkami osinowymi, a ja jestem szefem całej imprezy. Ale poprzestał na westchnieniu i skinął w kierunku Orsany:
– Można jej zaufać?
Ze zdziwieniem potwierdziłam. Dokładnie z takim samym skutkiem mógł zadać to pytanie Orsanie, czyli drugiej z dwójki kompletnie nieznanych mu panien. Ale z jakiegoś powodu wybrał mnie.
– Dobrze. Tu niedaleko jest niezła knajpka – zaproponował Rolar, łapiąc w garść uzdę swojego konia. – Co prawda tylko dla strażników i do tego nieżonatych, więc z ulicy się tam nie wejdzie. Ale jeżeli pani ochroniarka będzie się dobrze zachowywać i schowa miecz do pochwy, to przedstawię was jako przypadkowe przyjaciółeczki, które za niewielką opłatą zdecydowały się ubarwić moją samotność.
– Szo?! – ryknęła najemniczka, przepełniona słusznym gniewem. – Mnie za sprzedajną dziewkę?!
– Ale za to tam na pewno nikt nas nie podsłucha. – Rolar wzruszył ramionami. – Rozbójnicy za żadne skarby nie będą się pchali do karczmy po brzegi wypchanej strażnikami, a znajomi nie zechcą popsuć mi takiego obiecującego wieczoru.
Sądząc z wyrazu twarzy Orsany, „obiecujący wieczór” zacząłby się już i natychmiast, ale dokładnie w tejże chwili jakieś półtora łokcia nad nami otworzyło się okno, z którego małym, acz śmierdzącym wodospadem wylała się zawartość nocnika, dzieląc się po równo pomiędzy kanał ściekowy i lewy bok Wianka.
– Ażeby ci tak kto szwarknął na twój durny łeb! – z głębi serca życzyła najemniczka, potrząsając zachlapaną nogą.
– A nie ma co stać pod oknami i łupać oczkami! – wyglądająca oknem baba nie pozostała dłużna, po czym chlusnęła z wiadra mydlinami wprost w Orsanę. Mętna woda zatoczyła koło i znalazła się z powrotem w wiadrze z takim impetem, że kobiecinę odrzuciło do tyłu i na podstawie łomotu, plusku oraz soczystych przekleństw pod adresem „wstrętnej wiedźmy” już tylko mogliśmy zgadywać, co się wydarzyło.
W ten oto sposób wyrzuciłyśmy z siebie złość, ale nie chcąc ściągać nadmiernej uwagi, śladem Rolara wycofałyśmy się z niegościnnego zaułka. Wbrew moim oczekiwaniom, wampir nie śpieszył się z zagłębianiem w mroczne chaszcze, gdzie łatwo zgubić ślady i schować się przed cudzymi spojrzeniami, a na odwrót, ruszył w kierunku centrum miasta. Jechałyśmy za nim, nieco skołowane popularnością naszego nowego znajomego wśród okolicznych mieszkańców. Witał się z nim co drugi – zaczynając od napotkanych strażników, a kończąc na żebrakach siedzących wzdłuż ścian. Chichotały sprzedajne dziewki, żartobliwie posyłając w kierunku wampira całusy, radośnie piszczały dzieciaki, skąpo uśmiechali się złodzieje, pośpiesznie wyciągając ręce z cudzych kieszeni, solidnie kłaniali się kupcy. Uliczne handlarki jedna przez drugą wołały Rolara do swoich kramów, a gdy skusił się na gorący pasztecik z kapustą, nie kosztowało go to nawet miedziaka.
„Knajpka” okazała się przestronną karczmą „Łaknący Strażnik”, w której hałaśliwie spędzały czas patrole po zakończeniu zmiany. Nasze wejście zrodziło rwetes zachwyconych głosów – w drodze do wolnego stolika w ciemnym rogu Rolar musiał co rusz odpowiadać na powitania i ściskać ręce kolegów. Nie zdążyliśmy nawet usiąść, a stół już uginał się pod ciężarem kufli z piwem, a podkuchenna pośpiesznie, żeby nie zapomnieć, wyliczała, komu z przyjaciół wampir zawdzięcza taką obfitość. Rolar przerwał jej, pytając o zdrowie, żartobliwie uszczypnął za chętnie podstawiony tyłek i królewskim gestem nakazał poczęstować wszystkich obecnych na jego rachunek. Karczma ponownie utonęła w ryku, a wampir musiał wstać i przywitać zebranych, kłaniając się na wszystkie cztery strony.
Orsana bez ceregieli pociągnęła podkuchenna za spódnicę, odrywając jej uwagę od Rolara, i poprosiła o sznycel cielęcy z kiszoną kapustą i kawałek ciasta z wiśniami. Nie komplikując sobie życia wyborem, zamówiłam to samo.
– I ci wszyscy ludzie wiedzą, że pan jest… znaczy tym? – z niedowierzaniem spytała Orsana.
– Oczywiście, że nie, tego mi tylko brakowało. – Rolar przymknął oczy i pociągnął nosem z zachwyconym wyrazem twarzy wygłodniałego konesera. – Miletta, słoneczko, a dla mnie barani udziec zapiekany w gorczycy, a do niego talerz ziemniaków. I jeszcze parę pasztecików z serem. Tylko szybko, moja miła, szybko, bo będę musiał zjeść ciebie!
– I on nie żartuje – burknęła Orsana śladem dziewczyny.
– Hej, Rolar! – zawołał wampira starszy mężczyzna przy barze. – Wczoraj w nocy w zaułku bednarzy, to twoja robota?
– Yhym. – W oczekiwaniu na kolację wampir oddawał honory piwu. Ja nie ryzykowałam alkoholu na pusty żołądek. Orsana natomiast odważnie złapała za rączkę najbliższego kufla i upiła wielki łyk, ale natychmiast skrzywiła się i zaczęła kaszleć.
Читать дальше