A może powinna zachować dziewictwo dla księcia Marca? Którego z nich wybrać na pierwszego kochanka, którego obdarzyć takimi względami?
Że też zawsze musi być wystawiona na takie próby! Jaki trudny wybór! Obaj wszak oczywiście chcieliby dostać ją świeżą, nietkniętą.
Pozostawała jeszcze kwestia łodzi…
Griselda nie przejmowała się ani trochę, że na pokładzie może znaleźć się ktoś obcy.
Rzeka? Nie zauważyła tu żadnej rzeki. Owszem, w Zachodnich Łąkach była rzeka, w stolicy także, lecz być może przez Sagę płynęła również.
Łódź, łódź, w jaki sposób można wyeliminować kogoś, kto płynie łodzią? Griselda śmiertelnie bała się wody od czasu, gdy raz jako czarownicę poddano ją próbie wody. Gdyby utonęła, stanowiłoby to dowód jej niewinności, gdyby natomiast unosiła się na powierzchni, obwołano by ją czarownicą i zgładzono.
Tamtym razem Griselda, postanawiając podroczyć się z sędziami, katem i wszystkimi żądnymi sensacji obserwatorami, zmusiła się do tego, by pójść na dno. Niestety, nikt jednak jej nie wyciągnął, pływać nie potrafiła, a na powierzchnię bała się wynurzyć, przytrzymywała się więc z całej siły wodorostów na dnie. Kiedy wreszcie musiała już wypłynąć na powierzchnię, okazało się, że wszyscy ludzie odeszli, a jej zabrakło sił, by wydostać się na ląd. Znów poszła na dno jak kamień i utonęła.
Od tamtej pory nienawidziła wody i strasznie się jej bała.
W czasach licznych egzekucji niewiast oskarżonych o czary i konszachty z diabłem ginęły nie tylko niewinne kobiety. Niekiedy trafiały się wśród nich i wiedźmy z rodzaju Griseldy.
Może zrobić w łodzi dziurę? Nie, tego raczej nie uda się dokonać niepostrzeżenie. W dodatku mogło się okazać, że te przeklęte nowoczesne dziewczęta umieją pływać, czatowanie na dnie pod powierzchnią wody, by wciągnąć je w głębinę, również nie było dobrym pomysłem. Jakże sobie poradzi ze swym lękiem przed wodą? Może zatruć im prowiant? Nie, nie zdoła do niego dotrzeć, nawet gdyby go zabrały.
Przypomniała sobie wreszcie o ładunku wybuchowym. Jak to było? Należało go nastawić na określony czas. Co one mówiły? Kiedy mają się spotkać? O szóstej. Doszła do wniosku, że jeśli nastawi detonator na dwadzieścia po szóstej, to powinny już znaleźć się na pokładzie.
Doskonale, plan był wyśmienity, nie miał żadnych luk. Jej złe serce zaczęło bić radośniej.
Podczas gdy Griselda stała, zastanawiając się, w jaki sposób zdoła odnaleźć rzekę, przeżyła kolejny wstrząs. Oto jeszcze jeden człowiek, który ulegnie jej wdziękom.
Nadchodził właśnie młodzieniec z wielkim czarnym psem. Griselda nie przepadała za psami, bała się tych zwierząt, odnosiła wrażenie, że potrafią przejrzeć ją na wskroś. No i na dodatek gryzły, prawdziwe bestie. Ale cóż to za mężczyzna! Skóra niczym kość słoniowa, czarne loki i twarz niby wyrzeźbiona na kamei Kierował się w stronę pałacu.
Ale jakie on ma oczy! Wyglądał na nadziemsko pięknego człowieka, lecz o oczach Lemura,
Griselda nie chciała pokazywać się Lemurom, umieli wszak patrzeć tak wnikliwie. W dodatku nie byli przecież ludźmi, a więc kontakt z nimi uznawała za upokarzający.
Doszła jednak do wniosku, że zjawisko przed nią jest człowiekiem. Zdobędzie go, i to jak najprędzej, stanie się prawdziwym trofeum niczym skalp zdobywany przez Indian w kraju, który opuściła.
Postanowiła, że jeszcze przez pewien czas zostanie w Sadze. To miasto daje doprawdy wielkie możliwości.
Będzie mogła wybierać i przebierać wśród najwspanialszych kochanków. Thomas, książę Marco, zielony faun, a teraz jeszcze ten niesamowity mężczyzna.
Griselda zamierzała więc zarzucić sieci także na Dolga.
No cóż, zawsze można próbować.
Godzinę później Griselda zadowolona oddalała się już od rzeki i od miejsca, gdzie cumowały poruszające się w powietrzu i po wodzie gondole. Dla niej były to po prostu łodzie, nie śniło jej się nawet, że potrafią się także wznieść w przestworza.
Odnalazła właściwą łódź, zadanie było bardzo proste, jedna bowiem tylko odpowiadała opisowi. Odczekała, aż przystań opustoszeje, a potem przymocowała ładunek do burty i nastawiła zegar, tak samo jak robili mężczyźni w Bostonie. Prosty, genialny sposób. Zawsze wszak była genialna. Nikt chyba nie był w stanie jej pokonać, jeśli chodziło o diabelsko wyrafinowane pomysły. Ci nieudacznicy jeszcze się o tym przekonają.
Wierzby płaczące zanurzały delikatne listki w Złocistej Rzece. Łódź łagodnie sunęła między zielonymi ukwieconymi brzegami pośród lilii wodnych we wszystkich odcieniach od białego poprzez bladoróżowy aż do ciemnej czerwieni. Żółte lilie jaśniały w zakolach, inne przypominające lotos kwiaty rozmarzone unosiły się na olbrzymich liściach. Łabędzie i kaczki mijały gondole, najwyraźniej nie bojąc się ani łodzi, ani śmiechu dziewcząt.
Wszystkie cztery młode damy ubrały się niezwykle romantycznie, jak na tę idylliczną przejażdżkę gondolą wypadało. Nosiły jasne zwiewne sukienki i białe kapelusze z szerokimi rondkami. Wszystkie też były bose.
Zabrały oczywiście ukochanego kota Sassy, Huberta Ambrozję. Hubert kilkakrotnie wydał już na świat kocięta, męska część kociego imienia powinna więc właściwie pójść w zapomnienie, kota wciąż jednak, starym zwyczajem, nazywano Hubertem Ambrozją. Zwierzątko siedziało teraz na kolanach u Sassy, czujnie śledząc igraszki fal wokół gondoli.
Po pierwszej próbie wyskoczenia i przespacerowania się po błyszczącej powierzchni kot roztropnie postanowił zostać w łodzi. Sassa osuszyła go ręcznikiem.
– Co sądzicie o konstelacji Indra-Ram? – spytała Berengaria, najbystrzejsza z nich i najbardziej pewna siebie.
– A co ty sama o tym myślisz? – spytała życzliwie Oriana, usadowiona z przodu, plecami do dziobu.
– Och, moim zdaniem to niezwykle romantyczna historia – westchnęła Berengaria. – Miłość przekraczająca wszelkie granice, w podwójnym rozumieniu tego słowa.
– Ja też uważam, że to bardzo piękne – uśmiechnęła się Oriana, lecz Siska i Sassa nie były tego takie pewne.
Siska dlatego, że nie lubiła nic ani nikogo, kto się wyróżniał, nigdy nie zdołała się pozbyć prymitywnego strachu przed tym, co nieznane. Sassa natomiast wciąż była zbyt młoda, by pojąć istotę miłości. Sama podkochiwała się w Marcu, ponieważ uratował jej twarz po poparzeniu, a jej uczucie było dokładnie tak dziecinne i pozbawione wszelkich myśli o erotyce, jak być powinno.
– Moim zdaniem Talornin to głupek – stwierdziła Berengaria.
Oriana natomiast była bardziej wyważona.
– Wydaje mi się, że on wie, co robi.
– Ale przecież małżeństwa ludzi i Lemurów były już zawierane i układały się szczęśliwie.
– Nie wszystkie – rzekła Oriana w zamyśleniu. – Niektóre się rozpadły. Różnice kulturowe okazały się zbyt wielkie.
– Ale oni mogą mieć dzieci?
– O, tak, i zazwyczaj wszystko jest z nimi w porządku. Istnieją jednak wyjątki. Ryzyko zawsze jest bardzo duże.
– Phi! – prychnęła Berengaria. – Małżeństwa wśród ludzi także się rozpadają. I nie wszystkie dzieci przychodzą na świat doskonałe.
– Rzeczywiście, punkt dla ciebie – uśmiechnęła się Oriana. – Spróbuję przedłożyć to Talorninowi. Często zagląda do mojego biura.
Berengaria rozpromieniła się, słysząc pochwałę.
Próbowała dopominać się o jeszcze, lecz towarzyszki zajęte były własnymi myślami. Zmieniła więc temat.
Читать дальше