W domu Gabriela Indra leżała na swoim wygodnym łóżku otoczona wszystkimi niezbędnymi rzeczami, a mimo to złościła się jak nigdy przedtem.
Co z nią zrobiła ta podróż po Islandii? Tam na tej szarpanej wichrami wyspie na Atlantyku Indra wciąż była w ruchu. Pokonywała piechotą znaczne odległości i czuła, jak reaguje na to jej ciało, rozkoszowała się uczuciem, że mięśnie nóg pracują, oddychała lekko i swobodnie. Kiedy wróciła na swoje dobre, stare śmieci, poczuła się okropnie.
Może nawet więcej. Zaczęła żałować, że nie postąpiła tak, jak Miranda. Nie została jeszcze parę dni. Nie pojechała z Addim do Kverkfjöll, nie porozmawiała jeszcze trochę z Markiem i Mórim, a zwłaszcza z Dolgiem, z którym, szczerze powiedziawszy, zdążyła zamienić ledwie parę słów.
Przyszła jej do głowy pewna myśl i mimo prób nie mogła się od niej uwolnić: co by to było, gdyby mogła pójść wraz z tymi trzema niezwykłymi mężczyznami w głąb lodowca? Co by Miranda na to powiedziała? Nie, co tam Miranda, najważniejsze okazało się to, że Indra coraz częściej myślała, iż powinna była wraz z tamtymi niezwykłymi mężczyznami dojść do Wrót i może, może nawet je przekroczyć…
Nie mogła jednak sprawić ojcu takiego bólu.
Choć przecież ojciec ma jeszcze Mirandę.
Inna sprawa, czy ona sama byłaby w stanie opuścić ojca i siostrę na zawsze.
Jakie to wszystko skomplikowane! Biedny ojciec, cierpiał tak wiele. Nie mogła od niego odjechać w ten sposób.
Indra nie miała pojęcia, że podobne myśli krążą w głowie Gabriela. On także uważał, oczywiście, że nie wolno mu opuścić córek, ale przecież byłoby czymś wspaniałym zobaczyć ów tajemniczy świat po tamtej stronie mistycznych Wrót. No tak, ale teraz na wszystko za późno. Nigdy już nie porozmawia z Markiem, nigdy też nie spotka wspaniałego Móriego ani Dolga. To zasmucało Gabriela do głębi.
Miał nadzieję, że Addi zaopiekuje się dobrze jego młodszą córką, wsadzi ją do samolotu tak, by we właściwym czasie wróciła do domu.
Niech to licho, jakie dziwne myśli wzbudzili w nim tamci trzej tajemniczy mężczyźni! Myśli, których w żaden sposób nie umiał się pozbyć.
Ale jest za późno, za późno. Uświadamiał to sobie bez uczucia ulgi. Wprost przeciwnie.
Za nimi, w ogromnej grocie, którą dopiero co opuścili, sufit został mocno ściśnięty z dwóch stron, w wyniku czego obluzował się ogromny blok lodu i spadł wprost do wrzącej sadzawki. Syk i hałas powstał taki, że wędrowcom o mało nie popękały bębenki w uszach, a gęsty dym siarkowy z hukiem napływał do korytarza tuż za nimi.
Uciekali w śmiertelnym strachu. Ślizgali się po lodzie, wpadli do gorącej rzeki, jakoś się z niej wydostali, pomagali sobie nawzajem wspinać się na wysokie zwały lodu i w końcu znaleźli bezpieczne schronienie, gdzie dymiąca masa, posuwająca się za nimi, nie mogła ich dosięgnąć. Okazało się jednak, że dotarli do końca drogi. Przejście było zasypane dokładnie tak, jak się spodziewali.
Marco wezwał Addiego przez radio.
– Wpadliśmy w pułapkę – powiedział spokojnie, by nie straszyć kierowcy. – Ale potrwa to tylko chwilę. Nie potrzebujemy pomocy, damy sobie radę sami, wyjdziemy stąd. Wyjdziemy na zawsze, zrezygnowaliśmy już z poszukiwania Wrót, to teraz zupełnie bez sensu. Tak, mieliśmy tu kilka eksplozji i zawałów, ale znajdujemy się w bezpiecznym miejscu. Musimy się tylko przedrzeć przez jeden z korytarzy.
Rany boskie, myślała Miranda, a serce tłukło jej się w piersi z przerażenia. „Tylko przedrzeć się przez jeden z korytarzy?” To przecież niemożliwe, do diabła, nigdy stąd nie wyjdziemy.
Potężny grzmot gdzieś daleko za nimi przestraszył ją tak, że była bliska utraty zmysłów.
Marco zakończył rozmowę.
– Właśnie tutaj jesteśmy bezpieczni – rzekł do swoich przyjaciół. – Lodowa skała ochroni nas przed tym, co się dzieje dalej pod lodowcem. Ale lodowa ściana po tamtej stronie, te bloki, które spadły na dół…? Tak, coś musimy z nimi zrobić, co wy na to, panowie czarnoksiężnicy?
Móri i Dolg potrząsali głowami.
– Tym razem nie pomogą żadne czarodziejskie runy – westchnął Móri. – Dolg, czy nie mógłbyś wezwać na pomoc Starca? A może elfy?
Dolg zastanawiał się przez chwilę.
– Nie sądzę. Musicie wiedzieć, że nigdy nie opuściłem ani na chwilę Gjáin, w związku z czym pojęcia nie mam, jak się ich wzywa. Uratowali mnie kiedyś w Drekagil, ale przyszli do mnie z własnej inicjatywy. Teraz wypuścili mnie na zawsze, już do nich nie należę, więc nie sądzę, żeby…
– Tak – potwierdził Marco. – Dolg ma rację, nie możemy wymagać od elfów, by przesunęły setki ton lodu.
– Może znajdziemy jakąś szczelinę w innym miejscu? – zastanawiała się Miranda. – I może uda nam się ją poszerzyć.
Marco skinął głową.
– Już obejrzałem najsłabsze punkty w tej ścianie na prawo. Ale z tyłu za nią leży jeszcze jeden lodowy blok.
Stał długo pogrążony w myślach.
– Mógłbym może…
– Co byś może mógł? – zapytali, gdy milczał zbyt długo.
Marco przeczesał palcami swoje krucze włosy.
– Co prawda zrezygnowałem z moich spraw w Salach. Pożegnałem się ze wszystkimi, ale mam tam kilkoro wiernych przyjaciół. Między innymi te dwa anioły, które zjawiły się owej nocy, gdy nasza matka urodziła Ulvara i mnie, pomogły małemu Henningowi, a naszą matkę zabrały do Sal. One mogłyby nam pewnie udzielić jakiejś rady.
– Niedokładnie zrozumiałem – rzekł Móri. – Ty sam jesteś księciem Czarnych Sal, a tymczasem zwykłe anioły mają większą władzę niż ty?
Marco uśmiechnął się łagodnie. Był tak urzekająco piękny, że w oczach Mirandy pojawiły się łzy.
– Ja jestem na pół człowiekiem – przypomniał Marco.
– Czarne anioły posiadają znacznie większe siły niż ja. Ale jednak zawsze bardzo mnie szanowały. Nie wiem tylko… – zawahał się na chwilę. – Nie wiem, czy mam prawo pytać o radę, skoro nie należę już do Sal?
Po krótkiej przerwie, gdy starali się ocenić sytuację, Dolg wyszeptał:
– Myślę, że powinieneś spróbować, Marco.
Książę przyglądał mu się niezgłębionym wzrokiem. Ci dwaj mieli tak podobne charaktery, że nikt nie wątpił, iż połączy ich wieczna przyjaźń. Marco skinął głową.
Odwrócił się i zebrani widzieli już tylko jego niezwykle zgrabne i proste plecy. Stał przez chwilę pogrążony w głębokiej koncentracji i kompletnym milczeniu.
Reszta czekała.
W końcu opuścił ręce i ponowne odwrócił ku towarzyszom.
– Nawiązałem kontakt z tymi dwoma, o których wspominałem, Pojęcia nie mam, co się teraz stanie.
Miranda, może odrobinę bluźnierczo, pomyślała, dlaczego nie zdecydował się nawiązać kontaktu bezpośrednio z ojcem, który z pewnością potrafi dokonać o wiele więcej niż jego słudzy. Odpowiedź znała jednak z kronik Ludzi Lodu. Ojciec, ów upadły anioł światłości, nie miał prawa opuszczać Czarnych Sal częściej niż raz na sto lat. I do następnej takiej okazji należało jeszcze bardzo długo czekać. Czarnym aniołom mógł jednak zlecać pełnienie różnych misji na Ziemi i często z tego korzystał.
– Teraz pozostaje nam tylko mieć nadzieję – westchnął Marco. – Jeśli się jednak nic nie zdarzy, to marny nasz los.
– Czy naprawdę niczego nie możemy zrobić? – zastanawiał się Móri. – Może spróbujmy topić lód? Kawałek po kawałku.
– Chętnie – zgodził się Marco, popatrzywszy na masy lodu otaczające ich ze wszystkich stron. – Lepsze to niż bezczynne czekanie.
Читать дальше