Margit Sandemo
Móri I Ludzie Lodu
Saga o Królestwie Światła 02
Z norweskiego przełożyła ANNA MARCINIAKÓWNA
W roku tysiąc siedemset czterdziestym szóstym rodzina czarnoksiężnika wraz z przyjaciółmi przekroczyła Wrota i przybyła do Królestwa Światła znajdującego się we wnętrzu Ziemi.
Sam czarnoksiężnik Móri oraz jego syn Dolg nigdy jednak nie przeszli na drugą stronę Wrót. W ostatnim momencie wzięli ich do niewoli pozostający jeszcze przy życiu rycerze Zakonu Świętego Słońca. Zarówno ojciec, jak i syn byli nieśmiertelni, lecz rycerze żywcem pogrzebali Móriego w lesie w zachodniej Szwecji, przebijając uprzednio jego ciało osikowym palem, by nie wstał. Zdołał on pogrążyć się w rodzaju letargu, dzięki czemu nie doświadczał bólu.
Dolg został zwabiony na Islandię do najbardziej samotnego miejsca na świecie, Drekagil w wulkanie Askja. Stamtąd elfy przeniosły go do pięknej doliny Gjáin.
Minęło dwieście pięćdziesiąt lat.
Pewna młoda para zaczęła budować sobie dom w pobliżu grobu Móriego, a kiedy robotnicy wyczuli na działce obecność kogoś ni to żywego, ni to umarłego, wezwano Nataniela z Ludzi Lodu, by uwolnił miejsce od upiora. Nataniel zorientował się szybko, że stoi wobec niezwykłego zadania, z którym sam sobie nie poradzi, i że jedynym, który mógłby mu pomóc, jest Marco z Ludzi Lodu. Gdzie on się jednak znajduje? Opuścił Ziemię w roku 1960 i tylko Nataniel domyślał się, że nawiązanie kontaktu byłoby możliwe. Ale w jaki sposób?
W głębi Ziemi, w Królestwie Światła, rodzina czarnoksiężnika prowadzi fantastyczne życie. Tam czas toczy się w odmiennym rytmie. Rok w Królestwie Światła to mniej więcej dwanaście lat na powierzchni Ziemi. Zatem w Królestwie Światła minęło dopiero nieco ponad dwadzieścia lat. Wyrosło nowe pokolenie, ale Móri i Dolg nigdy nie zostali zapomniani, a Tiril, żona Móriego i matka Dolga, nie pogodziła się z myślą, że utraciła ich na zawsze. Wszystkie drogi do świata zewnętrznego były jednak zamknięte, nikt więc nie mógł wyjść i podjąć poszukiwań.
W oddali słychać było głosy i szum samochodów z nowego osiedla mieszkaniowego. W lesie, gdzie stała grupa ludzi, panowała absolutna cisza. Nie mącił jej nawet najmniejszy szelest spadającej gałązki czy szmer wiatru w koronach drzew. Stali i spoglądali, to na porośniętą mchem kupkę kamieni, to na dwóch mężczyzn z Ludzi Lodu. Na czterdziestosiedmioletniego Gabriela Garda i jego wuja, sześćdziesięciodwuletniego Nataniela. Robotnicy budowlani nie wiedzieli, jak mają się odnosić do egzorcystów, czy wzruszyć pogardliwie ramionami, parsknąć śmiechem i pójść swoją drogą, czy potraktować sprawę poważnie. Zwłaszcza że ów Nataniel twierdził, iż nie ma tu żadnych duchów, jedynie ktoś, kogo pochowano żywcem. Żywy trup? I że on, Nataniel, nie poradzi sobie z tym sam, musi więc wezwać kogoś, kogo nazywał „Marco z Ludzi Lodu”; ów Marco miał jakoby opuścić Ziemię trzydzieści pięć lat temu.
Co to znaczy „opuścił Ziemię”? Umarł? Czy też udał się do nieba na pokładzie UFO? A może jeszcze inaczej?
Żona Nataniela, Ellen, i dwie córki wdowca Gabriela, Indra i Miranda, słuchały tego z niezwykłym spokojem. Same pochodziły z Ludzi Lodu i sporo wiedziały o tego rodzaju sprawach.
Peter i Jenny, właściciele nieszczęsnej działki, bez słowa czekali, co z tego wyniknie.
W końcu Peter zapytał:
– Kim jest ten Marco, albo raczej: kim był?
– Marco jest – odparł Nataniel stanowczo. – Trudno będzie wam to wyjaśnić, powiedzmy jednak tak: Bardzo dawno temu wybrano mnie na tego, który pokona złego ducha naszego rodu. Zostałem więc wyposażony w liczne zdolności ponadnaturalne, skupiły się we mnie wszystkie tego rodzaju talenty naszego rodu, tak można to powiedzieć. Zdolność uwalniania miejsc od duchów i innych upiorów jest jedną z tych, jakie odziedziczyłem. Ale na długo przede mną przyszedł na świat Marco, a jego talenty są dziesięciokrotnie większe niż moje. W walce ze złym przodkiem pomagaliśmy sobie. Potem jednak Marco, który na dodatek jest nieśmiertelny, zdecydował się opuścić nasz świat. Jest on przede wszystkim księciem Czarnych Sal, chociaż nie mogę wam teraz wyjaśnić bliżej, co to takiego.
Peter był inteligentnym młodym człowiekiem. Wskazał na porośniętą mchem kupkę kamieni
– Powiedziałeś, że z tą istotą sam nie dasz sobie rady. Dlaczego potrzebna ci jest w tym przypadku pomoc Marca?
– Ponieważ tutaj chodzi o innego nieśmiertelnego i, jeśli się nie mylę, jest to czarnoksiężnik, ja tego rodzaju istoty nie odważyłbym się dotknąć. Czuję zresztą, że moje siły są ograniczone, Marco potrafiłby się uporać z tą sprawą. Ja nie mam odwagi.
– Jesteś pewien, że Marco będzie mógł?
– Oczywiście.
Zebrani rozmyślali o owym niezwykłym Marcu. Musi to być rzeczywiście ktoś wyjątkowy!
Jenny rzekła niepewnie:
– Czy mam rację, sądząc, iż ten, który został tutaj pogrzebany, jest nieszczęśliwy?
Nataniel skierował na nią spojrzenie swoich połyskujących żółto oczu.
– Ty byś też z pewnością była nieszczęśliwa, gdybyś tak musiała leżeć nie wiadomo jak długo. Problem polega na tym, że tak niewiele wiem o spoczywającym tu czarnoksiężniku. Sol powiedziała, że prowadził walkę ze złym zakonem rycerskim.
– To by wskazywało, że był dobrym człowiekiem – wtrąciła Miranda ufnie.
– Owszem, może się jednak zdarzyć, że dwie złe strony zwalczają się nawzajem.
Peter powstrzymał uśmiech.
– To tak, jak walka dwóch gangów, ciągle się o czymś takim słyszy.
– No właśnie.
Ellen, delikatna, sympatyczna, pełna ciepła i w dalszym ciągu bardzo pociągająca mimo swoich pięćdziesięciu siedmiu lat, powiedziała:
– Ale w jaki sposób nawiążesz kontakt z Markiem, Natanielu?
– Otóż to jest problem! Jak to zrobić? – spytał Gabriel. – Nie możesz przecież jeździć po świecie w nadziei, że gdzieś przypadkiem go spotkasz, że on przypadkiem powrócił na Ziemię.
– Widzę jednak, że wiesz, jak to zrobić – ucieszyła się Ellen.
Wreszcie do głosu dopuszczono Nataniela.
– Ja nie wiem, moi drodzy. Naprawdę nie wiem. Miewałem z nim jakiś kontakt, zdarzyło się parę epizodów… Ale to było bardzo dawno temu… Raz otrzymałem pomoc w zupełnie nieoczekiwany sposób. Wiele się nad tym zastanawiałem, wyobrażałem sobie, że tego rodzaju wsparcie mogło pochodzić tylko od Marca – Nataniel roześmiał się niepewnie. – Miałem wrażenie, że odebrałem jakieś ciche, bardzo sympatyczne… pozdrowienia, nie jestem w stanie lepiej tego wyrazić. Ale to, rzecz jasna, wyobraźnia. Drugie wydarzenie…? – Nataniel szukał w pamięci. – Nie, nie przypominam sobie.
Stali jeszcze przez chwilę, po czym Gabriel rzekł:
– Zrobiło się późno, wrócimy tutaj jutro rano.
Rodzina odjechała do hotelu w mieście, Nataniel jednak pozostał jeszcze na skraju lasu, by w samotności zastanowić się, o co może tutaj chodzić. Zbyt wielu chętnych do pomocy widzów może bardzo przeszkadzać.
Padał cichy nocny deszczyk, ale to Nataniela nie martwiło. Miał na sobie nieprzemakalną kurtkę, a jeśli włosy trochę zmokną, to tylko dobrze im zrobi. Nie ma nic lepszego dla włosów niż taki deszcz.
Stał obok usypiska kamieni, ledwie widocznego na tle zielonego podszycia lasu.
Читать дальше