Pracowali bardzo ostrożnie. Odsunęli trzy niewielkie kamienie, odgarnęli ziemię.
– O Boże – szepnął Ernst.
– Hej – uśmiechnął się Marco do ciemnych oczu, które się właśnie otworzyły i błyszczały matowym blaskiem. – Witaj z powrotem na świecie!
Mężczyzna, bez wątpienia będący czarnoksiężnikiem, o czym świadczyła jego niezwykła twarz, coś szepnął. Marco uklęknął i nasłuchiwał. W końcu skinął głową.
– Tak, zaraz wyciągniemy pal. Ale o twoim synu nic nie słyszeliśmy.
Błysk rozczarowania pojawił się w ciemnych oczach. Nataniel na polecenie Marca chwycił resztkę drewnianego pala, tkwiącego w przeponie czarnoksiężnika, a ten naprężył mięśnie.
– Jak on mógł przeżyć? – zapytał jeden z robotników, wstrząśnięty.
– Jest nieśmiertelny – odparł Marco krótko. – Wierzcie mi, o tych sprawach wiem wszystko.
Czarnoksiężnik spojrzał na niego pytająco.
– Jestem Marco z Ludzi Lodu. Wszyscy zebrani po twojej prawej stronie należą do Ludzi Lodu.
Wtedy nieszczęsny człowiek zamknął oczy i próbował rozluźnić mięśnie, by Nataniel mógł wyciągnąć pal. Buchnęła krew, lecz Marco błyskawicznym ruchem położył dłoń na ranie. Drugą rękę wsunął pod plecy leżącego w miejscu, w gdzie pal przeszedł na wylot. Wkrótce rana przestała krwawić.
– To się nazywa zatrzymywać krew – mruknął zdumiony majster. Zastanawiał się, co też naprawdę potrafią ci dwaj mężczyźni. Który z nich jest bardziej dziwny: ten, co leżał żywcem pogrzebany w grobie przez dwieście pięćdziesiąt lat, czy też jego niewiarygodny wybawca?
Czarnoksiężnik skulił się. Myśleli, że stracił przytomność z bólu, ale tak się nie stało. Kiedy Marco zapytał, czy będzie w stanie się podnieść, czarnoksiężnik odpowiedział jasno i wyraźnie: Nie.
Odsunęli resztki kamieni i ziemi, ułożyli leżącego na kocu, który przyniosła Jenny, i ostrożnie dźwignęli go z grobu.
– Proszę do naszego domu – rzekł Peter, więc tam go ponieśli. Większość zebranych była tak przejęta, że kiedy procesja wychodziła z lasu, niemal deptali sobie po nogach.
Gabriel zauważył, że uratowany drży na całym ciele. Trudno jednak powiedzieć, czy z zimna, czy z emocji.
Urządzili posłanie w pustym jeszcze salonie Petera i Jenny. Kroki i głosy odbijały się echem od ścian.
– Mój syn – szepnął czarnoksiężnik.
– Spróbujemy odnaleźć go później – obiecał Nataniel. – Najpierw jednak musimy, się zająć tobą. Nasi przyjaciele chcą się podzielić jedzeniem, a poza tym musimy sprowadzić lekarza, żeby opatrzył rany.
Marco potrząsnął głową. Chciał coś powiedzieć, ale czarnoksiężnik go uprzedził:
– Dolg. Mój syn, Dolg. Czas nagli!
– Chyba nie ma się co tak bardzo śpieszyć – rzekł Nataniel łagodnie. – W końcu minęło parę lat…
Czarnoksiężnik rozejrzał się po pustym pokoju, patrzył na nowoczesne okna i pokryte boazerią ściany. Zdawało się, że nie ma odwagi zadać pytania. W końcu jednak się zdecydował:
– Ile lat?
– Teraz mamy rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty.
W milczeniu, z wyraźnym trudem, liczył. W końcu szepnął zrozpaczony:
– Dwieście pięćdziesiąt lat. Och, Dolg, Dolg!
– On też jest nieśmiertelny, prawda? – zapytał Marco.
– Tak, chyba tak. Kamienie. Święte Słońce. Proszę mi wybaczyć, z pewnością nie rozumiecie, o czym mówię – starał się opanować. – Dziękuję wam za uratowanie. Nazywam się Móri. Pochodzę z rodu islandzkich czarnoksiężników.
A więc tak! Więc mimo wszystko mieli rację! Witali się z uratowanym i wymieniali swoje imiona.
– Ludzie Lodu – uśmiechnął się blado. – Tak, już kiedyś nam pomogliście. Sol. Tengel Dobry. Villemo…
– Co nieco na twój temat słyszałem – powiedział Nataniel. – Podczas naszej ostatniej walki spotkałem Sol i wspomniała mi, że kilkoro naszych krewnych pomogło w osiemnastym wieku rodzinie jakiegoś czarnoksiężnika.
Pozostali spoglądali po sobie zdumieni. Owa Sol musiała być niepospolitą, a teraz również posuniętą w latach damą!
Móri powiedział:
– Ale ciebie, Marco, nie widziałem. Nikt mi też o tobie nie wspomniał. Dziwne, powinni byli to zrobić!
– Nie – odparł Nataniel. – Nie powinni byli, z jednego bardzo prostego powodu, otóż w osiemnastym wieku on nie zdążył się jeszcze urodzić.
– No tak, nietrudno to zrozumieć – uśmiechnął się czarnoksiężnik.
Język Móriego był dziwnie staroświecki. Czarnoksiężnik używał słów, o których większość zebranych wiedziała jedynie z bardzo starych przekazów. Jego zdumienie ich uproszczonym językiem również było wyraźne. Często miewał problemy ze zrozumieniem, co mówią, dokładnie tak jak oni, i musiał raz po raz o coś pytać. Tak spotykają się dwie różne epoki. Miranda pomyślała, że tak właśnie musiało być, kiedy mieszkańcy Starej Wsi Szwedzkiej zostali przeniesieni w 1928 roku do Szwecji. Przedtem mieszkali przez kilkaset lat na Dagö, wyspie na Morzu Bałtyckim, następnie przez kolejne stulecia na Ukrainie. Posługiwali się dawno zapomnianą formą języka szwedzkiego i budzili ogromne zainteresowanie językoznawców. Nawet bardzo uczeni historycy języka nie rozumieli wszystkiego.
Mirandę zafascynował sposób mówienia Móriego. Nie zdążył on jeszcze co prawda zbyt wiele powiedzieć, ale dziewczyna z przejęciem chłonęła każde jego słowo. Nie tylko archaiczne wyrażenia były w jego mowie takie niezwykłe. Posługiwał się bowiem niewiarygodną mieszaniną różnych języków, w których słyszeli norweski, islandzki, a także austriacką odmianę niemieckiego. Napotkała spojrzenie jego płonących oczu w wychudzonej, bladej twarzy. W tym momencie uświadomiła sobie, że zostało nawiązane między nimi jakieś dziwne porozumienie.
Dlaczego?
On nie pochodził przecież z Ludzi Lodu Był jednak czarnoksiężnikiem i jeśli Miranda miała rację twierdząc, że odziedziczyła część dawnych zdolności Ludzi Lodu, które wygasły po ostatniej trudnej walce… Tak, w takim razie łatwo zrozumieć, dlaczego powstała między nimi ta iskra…
Bo na Indrę nie patrzył w taki przenikliwy sposób.
– Musimy czym prędzej sprowadzić lekarza – rzekł Gabriel.
Marco powstrzymał go.
– Myślę, że nie będzie to konieczne, Peter i Jenny, czy wasza łazienka jest już urządzona?
– Oczywiście,
– I woda podłączona? – zwrócił się Marco do majstra.
– Wszystko w porządku, ciepła woda również.
– Świetnie!
Gabriel natychmiast pojechał do hotelu, żeby przywieźć dla czarnoksiężnika trochę swoich zapasowych ubrań. Jenny, Ellen i dziewczyny przygotowały gorącą kąpiel, ustawiły też przy wannie szampon, który jedna z nich miała w torebce. Żywiły nadzieję, że Móri będzie wiedział, jak tego używać.
Były niezwykłe podniecone. Teraz, kiedy największe napięcie opadło, jedynym ich celem było jak najlepiej zaopiekować się czarnoksiężnikiem.
– A więc nasza łazienka przejdzie swój chrzest – uśmiechnęła się Jenny niepewnie.
– Przynajmniej tyle możemy dla niego zrobić!
Tymczasem Marco pracował z Mórim. Zebrani byli zdumieni, kiedy ów piękny, młody mężczyzna położył ręce na okropnej ranie w piersi czarnoksiężnika. Widzieli, że wióry i kawałki kory zostały usunięte, a Nataniel zgarnął wszelki brud, i jak w końcu rana się zamknęła jedynie dzięki… „błogosławieństwu” jego kształtnych rąk. Później zamknęła się również rana na plecach, tam gdzie pal przeszedł na wylot i przykuł czarnoksiężnika do ziemi.
Читать дальше