Dopiero kiedy zrozumiała, że zwierzę naprawdę żyje, wrzasnęła przejmująco:
– Silas! Uciekaj ile sił w nogach, to żywy smok!
– Przecież o tym wiem, mamo. My jesteśmy przyjaciółmi.
Bliska omdlenia dopadła do syna, żeby go odciągnąć, gdy usłyszała kolejną prośbę potwora: „Silas i ja jesteśmy tak samo samotni. Ja go lubię i chcę dla niego dobra. Czy mógłbym się napić trochę wody z tej sadzawki?”.
Dzieci poklepywały i głaskały smoka, który zdawał się bardzo sobie cenić ich zainteresowanie.
Mama Silasa musiała usiąść na ogrodowym krześle, żeby nie upaść. Jak spod huczącego wodospadu dotarły do niej słowa Kiro:
– Smok będzie mieszkał w domu moim i Sol. Zbudujemy ten dom nieco powyżej waszego na zboczu wzgórza. Smok będzie mógł pilnować, żeby Silasowi i innym dzieciom nie przytrafiło się nic złego, i będą mogli być razem, ile tylko zechcą.
Chcę wracać do domu, chcę stąd odejść, znaleźć się znowu na ziemi, jak najdalej od tego groteskowego kraju, myślała gorączkowo. To nieprawda, nie mogę tego przeżywać! W dodatku mój syn bawi się z Murzynem. Mąż by tego nie ścierpiał.
Wtedy przypomniała sobie, że nie ma już męża, ponieważ to człowiek, który teraz poluje na Lilję i prawdopodobnie również na Silasa, by ich zamordować, więc z takim człowiekiem ona nie chce mieć już nic wspólnego. W rzeczywistości nie ma z nim nic wspólnego od wielu lat, całe ich małżeństwo było tylko fasadą. Chodziło o to, żeby nikt się nie dowiedział, co dzieje się w czterech ścianach ich domu.
A teraz ona stoi, otoczona życzliwymi istotami, nikt nikomu nie dokucza, nikt nie chce być lepszy od innych, tylko serdeczność i troskliwość. Nawet smok troszczy się o jej dobro.
Była oszołomiona, poruszona, bała się, że w następnej chwili zacznie płakać. Powiedziała więc niepewnym głosem, zanim odwróciła się, żeby odejść:
– Dobrze, Silas, możesz się bawić z kim chcesz.
Wtedy zauważyła, że dwoje jej młodszych dzieci stoi na schodach i wpatruje się wytrzeszczonymi oczyma w smoka. Zagarnęła malców jednym ruchem i zatrzasnęła za sobą drzwi, są przecież granice liberalizmu!
Przystanęła. Znowu uchyliła drzwi.
– Powiedz zwierzęciu, że może pić z sadzawki, ile chce. I zaprowadźcie smoka do weterynarza, niech mu obejrzy nogę!
– To już załatwione. Nasz przyjaciel, Jaskari, obejrzy go jutro. Dziękujemy… pani Anderson – rzekł Kiro przyjaźnie.
Z drżeniem patrzyła, że smok przysunął paszczę do powierzchni wody i zaczyna pić. W jednej chwili sadzawka zrobiła się sucha. Bogu dzięki, że nie ma w niej ryb.
– Oddamy wodę – obiecał elegancki Strażnik.
Ale Silas był najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Jego i jego nowym przyjaciołom pozwolono pójść z Kiro i Sol na wzgórza, by obejrzeć miejsce pod planowany dom. Zaraz potem przyszła inna para, która najwyraźniej miała budować dom na sąsiedniej działce. To również Lemuryjczyk i kobieta, nazywali się Ram i Indra, i byli dokładnie tak samo sympatyczni, żartowali z Silasem i jego przyjaciółmi, których w miarę upływu dnia wciąż przybywało. Żartowali z nimi tak jak z dorosłymi ludźmi, a jeśli kiedykolwiek się z nimi przekomarzali, to dlatego, że lubili dzieci i że to bardzo przyjemne. Silas był tam nieustannie jako ważny członek wspólnoty. I dzieci przez całe słoneczne popołudnie bawiły się z równie uszczęśliwionym smokiem.
Nareszcie Silas znalazł się w serdecznym i życzliwym środowisku. Zasłużył sobie na to.
Silas nie wiedział o ciemnych chmurach zbierających się nad głową Lilji, a częściowo i nad nim.
Jego ojczym, Peter Anderson, jeszcze nie odkrył, co się stało z rodzinami jego i brata. Zresztą to nie było takie łatwe. Królestwo Światła jest rozległe, a on został całkiem sam. Nie miał się kogo poradzić. Ścigano go. Ścigano niczym zwierzę, myślał rozgoryczony.
Te przeklęte bachory, Lilja i Silas! Wszystko, co się stało, to ich wina. To oni zniszczyli mu życie. Żeby chodzić do Strażników i gadać na własną rodzinę! Czyż on popełnił jakieś przestępstwo? Po prostu trzymał familię w posłuszeństwie i bojaźni Bożej, a przecież to obowiązek i prawo każdego ojca rodziny. Czyż nie chodził do kościoła co najmniej trzy razy w roku?
Nie, niech no tylko dorwie tę przeklętą smarkulę, Lilję, to łeb jej ukręci. Wtedy dopiero będzie siedziała cicho. A Silas, to kukułcze jajo, które znalazło się w jego gnieździe, najpierw oberwie mu te cholerne uszy, bo na co mu one, skoro i tak nie słyszy? Potem utopi smarkacza w sadzawce.
Babie też się dostanie, co on ma z nią wspólnego, zaczyna wrzeszczeć, ledwo ją dotknąć. On i brat to jeszcze chłopy na schwał, nigdy nie mieli kłopotów z przygadaniem sobie kobiet. Powinni zacząć nowe życie. Pozbyć się starych bab, znaleźć sobie nowe młode i ponętne dziewczyny. A dzieciaki? Niech się wynoszą, wrzeszczą tylko przez cały czas, wystarczy któreś tknąć.
Peter Anderson rozejrzał się wokół. Gdzie, do cholery, się znalazł? W jakimś lesie, tego to akurat jest pod dostatkiem w tym przeklętym królestwie. Tęsknił do Małego Madrytu, gdzie człowiek może być sobą, pić piwo albo grać w karty z kumplami, zanim się wróci do domu i zrobi awanturę żonie, jeśli obiad nie czeka na stole dostatecznie gorący. Żona wciąż się domaga, żeby przychodził o właściwej porze. Do diabła, co ją to obchodzi, czy spędza w pubie godzinę czy trzy godziny?
O Boże, jaki jest głodny! Od trzech dni nie miał w ustach nic oprócz jagód. Musi w jakiś sposób zdobyć coś do zjedzenia.
Peter Anderson nie dostrzegał urody świata wokół siebie. Znajdował się w lesie elfów, w mieniącym się liściastym lesie, gdzie piękne rośliny kryły się pod drzewami niczym drogie kamienie, a polany pokrywały wielkie dywany z anemonów. Trawa była zielona i soczysta, mech porastał pnie drzew i kamienie.
Anderson czuł, że z głodu ssie go w żołądku.
Nie dostrzegał irytacji leśnych elfów z powodu wtargnięcia intruza, który kopał butami mech i próbował polować na sarny i zające, by zdobyć coś do jedzenia. Na szczęście się to nie udawało. Elfy życzyły mu, żeby jak najszybciej wyniósł się z ich baśniowego lasu.
W końcu mała Fivrelde, niezmordowana, miniaturowa panienka z rodu elfów, przyjaciółka Dolga, naprowadziła Strażników na ślad Andersona.
Dolg siedział w swojej altanie pod kiściami złotokapu, kiedy usłyszał cichutki głos powtarzający jego imię z kraju elfów:
– Lanjelin! Lanjelin, posłuchaj mnie, Lanjelin!
– Fivrelde – szepnął łagodnie i zdjął małą panienkę z patery na owoce. – Witaj, malutka przyjaciółko, gdzie się podziewałaś?
– Bywałam daleko, och, bardzo daleko! W lesie elfów, na północ od twojego miasta. Zły człowiek w lesie, Lanjelin! On poluje na zwierzęta, zapewniam cię, że zamierza je zjeść! Ale ja wiedziałam, komu powinnam o tym powiedzieć!
– Jesteś bardzo mądra, Fivrelde. Zaraz skontaktuję się z Ramem, ponieważ wiem, kim jest ów zły człowiek.
– Tak, i mam nadzieję, że powiesz mu, kto…
– Oczywiście, powiem, że to ty przybiegłaś z tą wiadomością, to jasne, że tak zrobię! Jesteś moim najważniejszym współpracownikiem.
Wiedział, jak sprawić maleńkiej panience przyjemność.
Siedziała na jego ramieniu i podsłuchiwała, jak Dolg rozmawia z Ramem.
– To właśnie moja najlepsza przyjaciółka, Fivrelde, (elf skulił się z rozkoszy) powiedziała mi o tym…
Teraz Fivrelde nie była już w stanie usiedzieć cicho. Pisnęła głośno:
Читать дальше