– Tak, tam jest coś dziwnego, ale co to jest… nie udało mi się stwierdzić. Nie zawsze docierają do nas szczegóły.
– Rozumiemy – powiedział Kiro. – Mimo wszystko to i tak imponujące,
Dolg drapał się po karku.
– Mój ojciec już parę razy znajdował się pod ziemią. Ja, a właściwie mówiąc to szafir, przywrócił go pewnego razu do życia, był bowiem bliski śmierci. Innym razem uratował go Marco. To trzecia próba ojca.
Uśmiechnęli się wszyscy, po czym zaczęli się zastanawiać nad możliwościami ratunku.
– Nie możemy tak po prostu szukać – powiedział Ram. – To zajmie nam zbyt wiele czasu, cała osada zacznie nam stawiać opór. Dolg, jak sądzisz, co powinniśmy zrobić?
Syn czarnoksiężnika rozmyślał.
– Chyba mam pomysł. Duchy ojca. Ale on sam musiałby je wezwać.
– No to spróbuj nawiązać z nim kontakt i jakoś przekaż mu to, czego chcesz!
Dolg zaczął się koncentrować, trwało to dłuższą chwilę.
– Chyba mam kontakt – mruknął w końcu. – Tak, ojciec zrozumiał. Wezwie kilka z nich.
– Chyba niemożliwe, żeby udało mu się wezwać tylko kilka – uśmiechnął się Ram złośliwie. – Przyjdzie jeden, to przyjdą wszystkie.
– Tak, z pewnością tak będzie – potakiwał Dolg ze śmiechem.
Minęło zaledwie parę chwil i stanęła przed nimi cała gromada duchów. Nie było tych pochodzących z Ludzi Lodu, one nie zostały wezwane. Wystarczą towarzysze Móriego.
– Bądźcie pozdrowieni – rzekł Nauczyciel uprzejmie. – Dziękujemy za wezwanie. Naprawdę zbyt rzadko możemy komuś pomagać.
– Świetnie, że jesteście – powitał przybyłych Ram. – Wiecie, o co chodzi?
– Tak, nasz dobry pan i mistrz znowu zakopał się pod ziemią. Ale nie lękajcie się! To robactwo nas nie widzi. Widzą tylko was.
– Znakomicie!
– Zaczyna Nidhogg, bo on najlepiej zna wnętrze ziemi. Kiedy zlokalizuje miejsce pobytu naszych przyjaciół, my ruszymy do akcji.
– A może moglibyśmy pomóc?
– Wątpię, czy znajdziecie wejście.
– Masz rację, mądry mężu. Pójdziemy za wami.
Nidhogg zniknął im z oczu.
Najlepsi pomocnicy Móriego… niech będą błogosławieni!
Móriego dręczył niepokój. Nie słyszał ani Jaskariego, ani Gorama. Sam był tak sparaliżowany, że nie mógł ruszyć ręką, by sprawdzić, czy oddychają, mógł jedynie leżeć spokojnie i czekać.
Rozsądny Dolg pomyślał o duchach. One z pewnością tylko marzą o tym, by mieć coś ważnego do roboty, sprawiały wrażenie głęboko urażonych, że nie włączono ich do ekspedycji w Góry Czarne. Móri też był urażony, ale on po powrocie ekspedycji uzyskał pełną satysfakcję, kiedy wszyscy opowiadali, jak bardzo im go brakowało.
Że też sam nie wpadł na ten pomysł z duchami! Ale chyba był za bardzo oszołomiony, nie myślał wystarczająco trzeźwo.
Pojawił się Nidhogg. Móri rozpoznał dotyk jego niebywale długich palców.
Znajomy głos mówił:
– Aha, więc tutaj jesteś? Niełatwo było cię znaleźć.
– Tak, a co to jest to „tutaj”?
– To jama w ziemi na skraju lasu. Szukałem we wszystkich domostwach tych insektów, zanim domyśliłem się, że musi istnieć więcej kryjówek. Potem już odnalazłem was bez trudu.
– Nidhogg… zbadaj tamtych! Nie słyszę ich oddechów.
Przez chwilę panowała cisza.
– Żyją.
– Och, dziękuję! Dziękuję, serdecznie dziękuję! Ale żaden z nas, nie może ich dotknąć. Jak się stąd wydostaniemy?
– Wszystko się zorganizuje.
Móri był bardzo poważny.
– Nidhogg, mój przyjacielu. Czy ty wyczuwasz to samo co ja?
Duch milczał. Po chwili rzekł:
– Tak. Chyba wiem, co chcesz powiedzieć.
– Czy możemy coś zrobić?
– Powinniśmy spróbować.
Kiedy Nidhogg wyszedł znowu na powierzchnię ziemi, Ram otrzymał już wiadomość, że Strażnicy uwięzili żądne krwi istoty ziemi w lesie. Czy należy przetransportować je do osady?
– Nie, niech zostaną w lesie, dopóki nie uratujemy naszych zaginionych!
Nidhogg zapytał Rama:
– Czy możecie trzymać to robactwo w szachu, dopóki dokładnie nie zbadamy lochu?
Ram wahał się, ale Dolg powiedział szybko:
– Ja sobie z tym poradzę.
Dolg nie był czarnoksiężnikiem, tak jak Móri. Nie potrafił osaczyć nikogo zaklęciami. Ale przecież nauczył się różnych pożytecznych sztuczek. Mieszkańcy osady z wodzem na czele stali na skraju lasu i zastanawiali siej jak długo ci trzej, Ram, Kiro i Dolg, będą sterczeć na łące i rozmawiać. Duchy były niewidoczne.
Dolg zaczął nucić jakieś usypiające zaklęcia. Fakt, że zaklęcia są islandzkie, nie miał żadnego znaczenia dla rezultatów. Istoty ziemi były teraz niczym słupy soli, widziały, co się dzieje, ale nie mogły nic zrobić, nie bardzo zresztą wierzyły w to, co widzą.
Kamień przykrywający otwór kominowy lochu na skraju lasu, w którym przetrzymywali więźniów, został uniesiony w górę przez jakieś niewidzialne ręce – w rzeczywistości tak się właśnie stało – i z głuchym łoskotem upadł na ziemię. Wejście zostało otwarte. Minęła jeszcze chwila i ich więźniowie jęli wychodzić na zewnątrz, jakby unosili się w powietrzu w jakimś niewidzialnym pojeździe. Najpierw wyłonił się jeden, potem w taki sam sposób opuścił loch drugi, w końcu trzeci. Wódz był bezradny, z trudem zbierał myśli. Jak mógłby pomyśleć, że więźniowie są unoszeni przez duchy?
Okazało się, że na tym nie koniec! Otwór w dachu wciąż był otwarty. Dwoje niewidzialnych ramion wyniosło z lochu dwie bardzo wychudzone istoty.
Nie, nie, krążyło w głowie wodza, ale na tym kończył się jego protest. Jak we śnie. Nie mógł się ruszyć. Innymi słowy, mógł teraz spróbować własnego lekarstwa.
– Na Święte Słońce… – jęknął Ram. – Co to jest?
Nidhogg przystanął, by mu wytłumaczyć.
– Móri i ja wyczuwaliśmy, że tam na dole są nie tylko oni. W zakamarkach lochu znaleźliśmy tych oto. Więźniów, którzy musieli tam spędzić wiele lat, spójrz, jacy są wychudzeni.
– Owszem, widzę. Rzecz jasna zabieramy ich ze sobą.
– Wiedziałem, że tak postąpicie – rzekł Nidhogg ciepło.
Kiedy wszyscy znaleźli się w gondoli, Ram dał znać Strażnikom, by uwolnili istoty ziemi, a sami wyruszyli w drogę powrotną do domu. Wszyscy zostali uratowani, ewentualna zemsta wodza i jego bandy spadnie na kogo innego.
Gondola wznosiła się coraz wyżej i Dolg cofnął magiczne zaklęcie.
Móri, Jaskari i Goram leżeli bez ruchu na podłodze gondoli.
– Wiemy od Marca, że obaj nieprzytomni wkrótce się obudzą. Móri już wychodzi z odrętwienia, mięśnie odzyskują zdolność ruchu. Kim jednak są te dwie nieszczęsne istoty, które musiały tak strasznie cierpieć?
Przyglądali się obcym, spoczywającym w tylnej części gondoli. Duchy były z nimi, ale one nic nie ważyły i raczej nie zajmowały wiele miejsca.
– To mężczyzna i kobieta – stwierdził Ram.
– Moim zdaniem ten mężczyzna jest Lemuryjczykiem – rzekł Kiro ze zdziwieniem. – Ale przecież nikogo z nas nie brak?
– Kobieta natomiast wygląda, jakby pochodziła z rodu elfów – oznajmił Dolg. – Trudno mi jednak powiedzieć, z jakimi elfami jest spokrewniona. Nigdy nie widziałem nikogo podobnego.
– Czy wy nas słyszycie? – zapytał Kiro. – Wyglądacie na kompletnie wyczerpanych.
– Sss… sły… słyszymy – wyszeptał mężczyzna z największym trudem. – Ale… my… nie mamy… sił… roz… roz… rozmawiać.
W oczach Kiro pojawił się dziwny błysk.
– To chyba nie mogą być… wódz mówił „unicestwiliśmy”, pamiętacie? Ale przecież nie można unicestwić elfa.
Читать дальше