Margit Sandemo - Na Ratunek
Здесь есть возможность читать онлайн «Margit Sandemo - Na Ratunek» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Na Ratunek
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Na Ratunek: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Na Ratunek»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Na Ratunek — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Na Ratunek», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Przyjaciele, musimy się natychmiast skontaktować z Markiem, zanim dojdzie do katastrofy.
15
Marco otrzymał ostrzeżenie w dzień po zakończeniu obrad.
Podobnych konferencji odbywano w ostatnim dziesięcioleciu nieskończenie wiele, różnica polegała jednak na tym, że tej ostatniej nikt nie sabotował oraz, że przyniosła ona pozytywne rezultaty.
Tak uważali wszyscy delegaci. Po wielu dniach konstruktywnych narad żegnali się z nowym optymizmem.
Marco natychmiast podjął stosowne kroki, by zapobiec zamordowaniu niezwykle ważnych dla świata uczestników spotkania. Na wszelki wypadek zabezpieczył też wszystkich badaczy środowiska i innych uczestników narady. Astrofizyków, epidemiologów, fizyków…
Niektórych zdołał uprzedzić osobiście i zapewnić, że ewentualne próby morderstwa powinni przyjmować ze spokojem, bo na pewno otrzymają w odpowiedniej chwili pomoc. Inni natomiast zdążyli już opuścić Zurych najrozmaitszymi środkami lokomocji.
Louise Carpentier jechała samochodem, mieszkała bowiem niedaleko granicy szwajcarsko – francuskiej. Je – chała sama i rozkoszowała się pięknymi krajobrazami i Alp. Kierowała się na południe, znajdowała się w pobliżu granicy trzech państw: Francji, Szwajcarii i Włoch.
Uśmiechała się sama do siebie. Cóż to za wspaniały człowiek ten Marco! Choć trudno powiedzieć, do jakiego stopnia jest człowiekiem.
Ram w każdym razie człowiekiem nie jest, żaden jednak nie powiedział, kim są. Prosili tylko, by im wierzyć i zapewniali, że można im zaufać.
I Louise im ufała bez zastrzeżeń. Te dziewięć dni gotowa była zaliczyć do najlepszych w swoim życiu. Takie inspirujące, tyle wrażeń, tyle wiedzy. Cieszyła się, że będzie upowszechniać swoje nowe umiejętności, tłumaczyć ludziom, w jakiej sytuacji znalazła się Ziemia i co należy robić, by ją ratować.
Zabawny pomysł, ta stara indiańska przepowiednia. Po jednym przedstawicielu każdej rasy. Ona sama reprezentuje ogień. Żywioł białej rasy. Świetnie, brzmi to bardzo dobrze.
Droga wiodła teraz wzdłuż wąskiego jeziora czy może rzeki, Louise nie wiedziała, jak to określić. W każdym razie brzeg był wysoki i stromy. Najlepiej patrzeć prosto przed siebie, głębia z boku może niebezpiecznie wciągać.
Na których swoich współpracownikach może polegać? Wszędzie tak strasznie dużo korupcji, zewsząd naciski, kuszące propozycje. Nigdy nie wiadomo, kto…
Skąd się wziął ten samochód? Czy on musi jechać tak blisko niej tutaj, na tej strasznie krętej drodze w dół?
Marco zadzwonił do hotelu akurat w momencie, gdy płaciła rachunek, i ostrzegł, że ktoś będzie usiłował ją zamordować. Ale zapewnił, że nie powinna się bać, wszystko skończy się dobrze.
Au, ten samochód ją uderzył! Wykonała gwałtowny manewr i udało jej się nie spaść z wysokiej skarpy. Oddychała ciężko. To przecież śmiertelnie niebezpieczne! I co miał na myśli Marco, mówiąc, że zostanie uratowana? Tutaj? Na tej górskiej drodze, gdzie zupełnie nie ma ruchu?
Louise przyspieszyła, jak tylko mogła, ale prześladowca wciąż siedział jej na kole. Widziała za kierownicą samotnego mężczyznę, tylko tyle. Marco, jeśli naprawdę uważasz, że ktoś mi pomoże, to zrób tak, żeby to się stało teraz. Bo on jedzie tuż obok, postanowił zepchnąć mnie w przepaść.
Nigdy jeszcze się tak nie bała. Jego samochód był wielki i ciężki, a jej nieduży damski samochodzik… Była bez szans.
Siedział rozparty w samochodzie i rozkoszował się sytuacją. Jeszcze jeden zakręt i baba zostanie zepchnięta do piekła. Do jeziora z nią!
Przyspieszasz, moja panienko? Daleko nie zajedziesz, nie wyobrażaj sobie. Teraz pojedziemy z boczku…
Co do cho… Tu pachnie dymem! W moim samochodzie? To niemożliwe, dlaczego, ledwo raz czy dwa ją stuknąłem.
Cholera, trzeba hamować, to nie wygląda za…
Auuu! Kierownica! Rozpalona do białości, nie mogę jej utrzymać! A tamta mi ucieka, nie wolno jej, ja muszę… Nie! Ratunku!
Płomienie ogarniały go ze wszystkich stron. Nic nie widział, nie mógł znaleźć pedału hamulca, klamka była potwornie gorąca.
Przeraźliwie wrzeszczał, w panicznym strachu, kiedy samochód wyleciał z drogi, wzbił się eleganckim łukiem w górę, a potem opadł na kamienisty brzeg jeziora daleko w dole.
Louise zatrzymała swój samochód. Zaszokowana patrzyła na słup ognia lecący w dół. Nic jednak nie mogła zrobić.
Drżącymi rękami ujęła kierownicę i pojechała dalej. Nie miała wątpliwości, że była to próba zamordowania jej. Nie żywiła dla tego człowieka najmniejszego współczucia. Kiedy jechał obok niej, mignęła jej na chwilę jego twarz, zła, bezlitosna, pospolita gęba. Zdążyła też zobaczyć jego przerażenie, kiedy już nie mógł utrzymać kierownicy, po czym samochód spadł ze skarpy i runął w przepaść.
Ogień.
Reprezentant rasy żółtej, Chińczyk Wong, nie otrzymał od Marca ostrzeżenia. Znajdował się już wówczas wysoko w powietrzu, nad żółtoczerwoną równiną pustyni Gobi, w drodze do Pekinu. Również on się cieszył, że będzie mógł rozpocząć nowy etap walki ze światowym syndykatem. Żeby się tylko udało rozbić główną organizację… Tak, eliksir owych niezwykłych obcych będzie tu ogromną pomocą. Słyszał o fantastycznych rezultatach działania eliksiru w różnych częściach świata. O tym, że charaktery ludzi zmieniają się z dnia na dzień.
Dowiedział się na konferencji, że jego symbolem jest wiatr. Zabawne! Uśmiechał się sam do siebie, podobało mu się to. Chińczycy lubią różne symbole. Smoki, wiatr, kwiaty…
W jaki sposób jakiś człowiek może się ukryć przed całym światem tak, że nikt nie wie, gdzie się drań podziewa, nie zna nawet jego nazwiska, a tymczasem wszystkim rządzi?
Wong miał znaczne środki na poszukiwania. Zrobi co tylko można.
Samolot wylądował o czasie. Wong szedł razem z innymi pasażerami do hali przylotów. Nie miał żadnych powodów spoglądać w górę, na tarasy, z których można obserwować przylatujące i odlatujące samoloty. Było to miejsce bardzo dobrze strzeżone, każdy, kto chciał tam wejść, musiał się poddać kontroli osobistej.
Ale jeśli idzie tam sam strażnik…? On przecież nie dokona żadnego zamachu.
Wysłannik Lomana ostrożnie ustawiał broń. Ulokował się za statywem, podtrzymującym antenę radarową, więc inni ludzie znajdujący się na platformie nie mogli go widzieć, chyba że się ktoś odwróci, ale po co mieliby to robić? Przyleciał właśnie samolot ze Szwajcarii, to było dużo bardziej interesujące niż antena. To jest Wong, rozpoznał z daleka jego dyplomatyczną teczkę, poza tym twarz była znana z gazet. To jeden z tych agitatorów czystości, który chciałby wyeliminować narkotyki i korupcję. Dziwne, że już dawno nie został wysłany do lepszego świata. Ale teraz to już koniec, mój przyjacielu!
Świetnie! Bardzo dobra widoczność!
O, do cholery! Wiatr rozwiał mu włosy i zupełnie przesłonił oczy, nic nie widział.
Odgarnął włosy i wycelował jeszcze raz. Nie, no, niech to szlag trafi, skąd się wziął ten wiatr? Prawdziwy diabelski młyn!
Zebrani na tarasie widokowym ludzie odwrócili się, by zobaczyć kłębiący się wir powietrza, który przywiał skądś długi szal i kapelusz.
Wtedy spostrzegli mężczyznę z karabinem i zaczęli krzyczeć. On jednak był, wbrew swojej woli, całkiem niegroźny, ponieważ wir powietrza pochwycił go i uniósł w górę, a potem cisnął na płytę lotniska, gdzie nieszczęśnik wylądował u stóp znanego obrońcy środowiska Wonga.
Niewiele zostało życia w „strażniku bezpieczeństwa” po tym locie. Obsługa zabrała i jego, i karabin, i wyniosła gdzieś, gdzie nie wiadomo, co go czeka.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Na Ratunek»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Na Ratunek» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Na Ratunek» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.