Ukazały się jakieś schody.
– Zaczekam tam na górze, gdzie nic nie może do mnie dotrzeć – oświadczył Tengel, a Ulvhedin usiadł przy nim. – Wy idźcie dalej, będziesz miał przy sobie Sol z Ludzi Lodu i Nadzieję. Marco, twoja kolej, by szukać drogi.
Marco skinął głową. We troje dotarli do szczytu schodów i znów ukazały się jakieś wrota. Popatrzyli na siebie.
– Otwórzcie je – rzekła Nadzieja z otuchą w głosie. – Jestem z wami, a od czasu, gdy znalazłam się w Królestwie Światła, moja moc, niezłomna moc nadziei, ogromnie wzrosła.
Unieśli sztabę i podwoje się rozsunęły. Światło, ciepłe i silne, a zarazem łagodnie złociste, spowiło ich bezgraniczną miłością.
– Wielka Światłość – szepnął Marco. – Od niej pochodzi Święte Słońce, jesteśmy u celu.
– Mogłabym tu zostać – oznajmiła Sol. – Pewnie jednak nie mamy czasu. Kogo możemy pytać?
– Nie wiem – odparł Marco. – Z tego co zrozumiałem, Wielka Światłość jest wyłącznie miłością, niczym innym. To to samo, co ludzie nazywają Bogiem czy Allachem, niebem, Walhallą, nirwaną i tysiącem innych określeń. Nie da się z nim porozmawiać.
– Pewien jesteś? – spytała Sol. – Dlaczego by nie dało się przemówić do Światła?
Przyłożyła ręce do ust i zawołała z całym szacunkiem, jaki tylko potrafiła okazać:
– O ty, Najświętsze Światło, które jesteś samą tylko miłością i dobrocią, wysłuchaj naszej prośby, lub odrzuć ją, jeśli uznasz za zbyt zuchwałą!
Doskonale, Sol, pochwaliła ją w duchu Nadzieja. Nie znała tej kobiety, słyszała tylko pogłoski o szalonej czarownicy z rodu Ludzi Lodu, nie zawsze pochlebne. Teraz jednak zaskoczyła ją, przypomniała sobie, że Sol była również istotą o gorącym sercu, która musiała się zmagać ze złym dziedzictwem.
– Jesteśmy z Ludzi Lodu! – zawołała Sol. – Prosimy, aby nasz potomek i krewniak z nowszych czasów, Filip Gard z Ludzi Lodu, syn Gabriela, tego, który spisał dzieje naszego rodu, mógł przyłączyć się do nas, nie jako człowiek powracający pod postacią upiora, bo tego byśmy nie chcieli, lecz jeśli jest właściwą osobą z nieszczęsnego rodu Ludzi Lodu, jeśli spełnia wszelkie niezbędne wymogi, to pozwól, by przybył do nas jako duch, jakimi i my jesteśmy, i zamieszkał wraz z nami w Królestwie Światła, bo jego ojciec ogromnie za nim tęskni.
Z niepewną miną odwróciła się do towarzyszy.
– Och, to było okropnie długie zdanie. Sądzicie, że Światłość zdoła się w nim wyrozumieć?
Marco uśmiechnął się z czułością.
– Na pewno. A nam pozostaje teraz tylko czekać.
Nastał poranek Gabriel wyszedł na werandę, jak zwykle jego serce przepełniła radość na widok łąk i willowych dzielnic Sagi. Żałował teraz, ze zwierzył się ze swego szaleńczego pragnienia Marcowi, i miał nadzieję, że przyjaciel nie podejmie żadnych starań. Odzyskać syna, który wpadł już w objęcia Śmierci? Jak mógł być taki zuchwały? Gdy tylko zobaczy się z Markiem, Cofnie swoją prośbę.
Jak jasno nagle się zrobiło! Niezwykle jasno, wprost oślepiała go poranna zorza. Zwykle tak nie było, w tej krainie panowało łagodne światło, nigdy nie dokuczliwe dla oczu.
A teraz nie widział już nic, światło płonęło z coraz większą intensywnością.
Gabriel opuścił dłonie, którymi musiał zasłonić oczy.
Ujrzał coś… nad horyzontem. Coś zbliżało się wśród tego palącego złocistego światła.
Ludzie? Poruszający się przez przestworza, w każdym razie nad ziemią. Czy to złudzenie, czy też…
Wysoka, strzelista sylwetka Marca, i Sol z Ludzi Lodu, i Tengel Dobry, i jeszcze ktoś, Móri… Ale ta mała postać, która porusza się pierwsza, podobna jest do…
Z piersi Gabriela wyrwał się szloch. Nie był zdolny zawołać, choć tak bardzo tego pragnął.
– Ojcze!
To Filip.
W następnej chwili już tulił chłopca w ramionach, czuł jego ciało, chociaż wiedział, że Filip jest tylko duchem, one jednak, kiedy zechcą, potrafią być bardzo namacalne.
Przyjaciele tłoczyli się wokół niego, na wyścigi opowiadając o swej wyprawie, lecz Gabriel ich nie słyszał. Wprawdzie Filip miał zamieszkać w dolinie duchów, to jednak był tutaj, w cudownym Królestwie Światła.
***