O Tsi, Tsi, tak dobrze nam było, pomóż mi teraz sobie z tym poradzić.
Ale jak ziemny elf miałby ją wesprzeć? Mogła liczyć wyłącznie na siebie.
W jakiś sposób znalazła się bliżej Johna, a może raczej to on się do niej przysunął, kiedy tak siedzieli na jej ślicznej jasnej sofce. Jego ręka delikatnie spoczęła na karku dziewczyny, ucichł. Elena gorączkowo starała się znaleźć jakiś temat do rozmowy, ale w głowie miała pustkę.
Muszę wreszcie zadzwonić do kogoś i powiedzieć, że John żyje, lecz on przecież tego nie chciał, postanowił wstrzymać się do jutra.
– Widziałeś tego albo tych, którzy cię gonili? – zdołała wreszcie z siebie wydusić.
– Tylko jednego – wymamrotał, bo twarz miał już blisko jej włosów. – W dodatku dostrzegłem tylko cień, wokół twojego domu las rośnie gęsty.
Co mam mu powiedzieć o nocowaniu? tłukła jej się po głowie ciągle ta sama myśl. O, Indra poradziłaby sobie z tym jak gdyby nigdy nic, nawet Berengaria, chociaż jest taka młoda, obróciłaby tę rozmowę w zabawę. Miranda natomiast pewnie uderzyłaby Johna za to, że jest taki natrętny.
A ja… Siedzę tutaj zakłopotana i nie jestem zdolna podjąć żadnych kroków. Jego dłonie przesuwają się w stronę mojego dekoltu, zaczyna rozpinać mi bluzkę, ja zaś tkwię jak sparaliżowana, szepcze mi do ucha jakieś łagodne słowa, a ja nie potrafię odpowiedzieć.
Przypomniało jej się podniecenie, jakie ją ogarnęło, gdy tylko Tsi-Tsungga przybliżył się do niej, nawet jej nie dotykając. John natomiast przyciskał ją mocno do siebie, miał zamiar pocałować, a ona czuła jedynie bicie własnego serca. Waliło z nieśmiałości i zakłopotania, z niczego innego.
Co, u diaska, zrobić z ręką, tą, która znalazła się pomiędzy nimi, zaraz zdrętwieje.
Na miłość boską, człowieku, łajała samą siebie w duchu, przecież mu się podobasz, nareszcie jakiś mężczyzna się tobą zainteresował, odpowiedz mu więc, przecież potrafisz.
Niesprawiedliwe jednak było porównywanie go z Tsi-Tsunggą, John nie był wszak istotą przyrody, lecz zwykłym człowiekiem, nie powinna oczekiwać po sobie równie gwałtownej reakcji na jego zaloty, musi wrócić na ziemię. Powinna się cieszyć, że zajmuje się nią zwyczajny mężczyzna ludzkiego rodu. John to dobry człowiek i przecież z taką radością przyjęła fakt, że ją polubił. Do diabła z Tsi, dlaczego musiał stawać na drodze jej pierwszego w życiu romansu?
Czy ona na pewno dojrzała do tego, co się teraz dzieje?
Ale nie mogła przecież powiedzieć „nie”, to niemożliwe.
John chyba wyczuł jej niepewność, dotykał jej delikatnie, jakby miała ciało z porcelany, zachęcał spojrzeniem. Elena naprawdę się uspokoiła, chociaż w jego oczach lśnił żar, jakiego nigdy dotąd nie widziała i którego, prawdę mówiąc, się przestraszyła.
Ale taka przecież jest miłość.
Jakiż to wspaniały, wyrozumiały człowiek, aż cieplej jej się zrobiło na sercu, poczuła się niemal bezpieczna.
Pocałował ją. Przeniknął ją ledwie wyczuwalny dreszcz rozkoszy, a więc jednak działał na nią!
– Jesteś taka śliczna – szepnął jej do ucha. – Nieodparcie piękna! Upajająca!
Ram i jego współpracownicy, dumni z wykonanej przez siebie pracy dedukcyjnej, stali przy swoich gondolach w mieście nieprzystosowanych. Nie mogli się rozstać. Byli tam czterej Strażnicy Rama, uradowany Jori i Indra, którą zaakceptowano już jako jedną z nich, miała wszak kilkakrotnie coś inteligentnego do dodania. Misa także czekała wraz z nimi na gondolę pozostałych Madragów, którzy mieli ją zabrać do domu. Nie zabrakło ponadto Marca, Móriego i Dolga, a także Gabriela i Nataniela, którzy się do nich przyłączyli, no i, rzecz jasna, wiernego towarzysza Dolga, Nera.
Żadne z nich nie miało serca rozstawać się z tak miłym towarzystwem. Brakowało jedynie Eleny i Jaskariego, a także Tsi-Tsunggi i wszystkich tajemniczych istot, które pomogły im stwierdzić, że należy się skoncentrować na mieście nieprzystosowanych.
– Powiodło nam się – co najmniej dziesiąty raz powtórzył z dumą Ram.
Spojrzenia wszystkich skierowały się na lądującą gondolę. W pierwszej chwili przypuszczali, że to przyjechali Madragowie, okazało się jednak, że przybył Strażnik, który powrócił właśnie z południowej części krainy i zdał relację Ramowi. Jori aż zastrzygł uszami, południe kraju wydawało mu się bowiem niezwykle tajemnicze i pragnął usłyszeć o nim jak najwięcej, niczego jednak się nie dowiedział. Tym razem także Ram okazał się wyjątkowo nieużyty i prowadził rozmowę z obcym Strażnikiem głosem zniżonym do szeptu.
Wreszcie skończyli omawiać tajemnice z południowej części, Ram opowiedział o ich dokonaniach w mieście nieprzystosowanych.
– Szef policji zostanie po prostu usunięty ze stanowiska – podsumował. – Nie wymierzamy żadnych surowszych kar za korupcję. Zostanie mu udzielona pomoc lekarska, przejdzie też kurację promieniami Słońca, nie przypuszczam, aby w głębi duszy był zły, ma po prostu słaby charakter. Gorzej przedstawia się sprawa z burmistrzowa, mamy do czynienia z chorobliwą żądzą władzy, musimy dokonać filtracji.
– To znaczy dać jej jeszcze jedną szansę gdzie indziej? – spytał Strażnik.
– Właśnie.
Pytania wprost paliły młodych, nie zdążyli ich jednak zadać, bo Strażnik przybyły z południa zapytał:
– Co się stało z szaleńcem, który zeskoczył z dachu ratusza?
Po krótkiej chwili milczenia Ram spytał:
– O co ci chodzi?
– Nie widzieliście go? Nic o nim nie wiecie? To przecież straszne! Kiedy leciałem na południe, widziałem jakiegoś szaleńca, który skoczył z dachu prosto w rzekę.
– Został do tego zmuszony – odparł Ram.
– Zmuszony? Przez kogo? Na dachu był sam. Upłynęła dość długa chwila, zanim dotarła do nich prawda.
– To był dyrektor personalny ratusza – oświadczył Ram zmienionym głosem. – John, tak go nazywają.
Strażnik nieco się zmieszał.
– Widziałem, że na dole na ulicy zebrało się sporo gapiów, sądziłem więc, że o wszystkim wiecie. Inaczej nie poleciałbym dalej, ale spieszyło mi się i…
– Nie odnaleźliśmy go – oświadczył Jori z ponurą miną.
– Obejrzałem się raz – powiedział Strażnik. – I wtedy wydało mi się, że dostrzegam jakąś głowę w wodzie przy zaroślach poniżej ratusza, ale nie mógłbym przysiąc.
– Elena – jęknęła Indra. – Zagrażało jej niebezpieczeństwo, tak przecież mówiliście.
– No tak – przyznał Ram. – Jest prototypem ofiar mordercy.
– I czuła wielką słabość do Johna.
– A Generał nie wchodzi w grę, ma alibi.
Ram wyjął z kieszeni telefon. Dowiedziawszy się o numer Eleny, zadzwonił do niej.
Czekali w milczeniu, ale nikt się nie odezwał.
– Miała być w domu – westchnął zatroskany Móri. – Nie wyszłaby dobrowolnie.
Ram poprosił o numer do Jaskariego i znów zatelefonował. Tym razem ktoś odebrał.
– Jaskari? Przypuszczamy, że Elena jest w wielkim niebezpieczeństwie.
„Elena?” – usłyszeli głos Jaskariego, Ram bowiem włączył funkcję umożliwiającą wszystkim słuchanie jego głosu. – „Dzwoniłem do niej właśnie, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku”.
– Czy w jej głosie nie było nic niezwykłego?
– Nie, chociaż, jak tak się dopytujesz… Była bardzo uradowana. „Szkoda, że nie wiesz…” Tak powiedziała.
Pewność uderzyła ich jak cios.
– On tam jest – szepnął przerażony Armas i już wsiadał do swojej gondoli.
Читать дальше