– Ach, tak? A to dlaczego?
– Twierdzi, że otacza je aura zła. Jest zdania, że powinniśmy zaniechać tej wyprawy.
– A mimo wszystko bierze w niej udział?
– Oczywiście! Czuwa nad Tiril. I nade mną. Jesteśmy jego jedynymi przyjaciółmi.
Fredlund zniżył głos.
– A baronówna?
– O, ona jest z nami na doczepkę. Staramy się utrzymywać z nią przyjacielskie stosunki, a ona – poróżnić nas. Co prawda bez powodzenia. Wiemy jednak, że i w niej tkwi dobro, chcielibyśmy je z niej wydobyć.
– A jakie jest twoje zdanie na temat tej statuetki, panie Müller?
– Moje? No cóż, ja dostrzegam jedynie dwa kawałki pokracznej figurki.
– Ja także. Z pewnością zauważyłeś jednak, że te wy- stające krawędzie mogłyby pasować do jakiejś dziurki? Na upartego można by powiedzieć, że do dziurki od klucza. Rzecz jasna brakuje co najmniej jednej wypustki.
– Owszem, nawet już o tym rozmawialiśmy.
Fredlund podniósł głowę i popatrzył przed siebie. Na jego twarzy malowało się zdecydowanie. Postanowił odnaleźć tajemniczy zamek.
Wkrótce opuścili porośnięte sosnami piaski i wszyscy musieli się pochylić pod gałęziami pierwszych świerków.
Na co my się właściwie porywamy? myślała Tiril.
Tiveden zamknęło się wokół nich.
Niesamowity las! Taki… mistyczny. Przerażający. Żywy!
Pierwsze wrażenie dziewczyny nie było przyjemne, chociaż zachwyciło ją także niezwykłe piękno tej krainy. Tiril jednak nie miała nastroju, by się nim napawać.
Catherine podjechała do właściciela zajazdu.
– Proszę mi opowiedzieć o leśniku – zagruchała. – Gdzie on mieszka?
– Ten leśnik ciągle jej w głowie – szepnęła Tiril Erlingowi.
– Głowa nie jest chyba tą częścią ciała, o którą chodzi – prychnął w odpowiedzi. – Miejmy jednak nadzieję, że go spotkamy, może uwolnimy się od niej na jakiś czas.
– Pokój z nią – syknęła Tiril przez zęby. Jechali obok siebie przez polanę zaścieloną sosnowymi szpilkami. Erling położył rękę na kolanie Tiril.
– Dobrze się miewasz, moja droga?
Ucieszyła się jego troskliwością.
– Wyśmienicie, Erlingu. Wszystko jest takie ciekawe! Brakuje mi tylko domu.
– Ja dam ci dom.
Do licha! Że też skierowała rozmowę na ten temat! Uśmiech, jakim mu odpowiedziała, wypadł blado.
Gawędząc, jednym uchem przysłuchiwali się przenikliwemu głosowi Catherine i spokojnym odpowiedziom Fredlunda. Wyjaśnił baronównie, że leśnik jest cudzoziemcem, kawalerem, i mieszka w przeciwległej części Tiveden, a więc tam, dokąd teraz zmierzali.
– Wspaniale! – Catherine bardzo się ucieszyła.
Ty suko, pomyślała Tiril. Ale rób co chcesz.
Słońce przeświecające przez korony wysokich drzew ogrzewało brunatną Ziemię, krzewinki i korzenie tworzyły na niej coraz to piękniejsze wzory. Wkrótce jednak las, stał się bardziej gęsty. Na razie wciąż jechali po mniej więcej równym terenie. Ale Fredlund już wcześniej przestrzegał, że w Gôrtiven jazda będzie o wiele trudniejsza. Nierówne podłoże, pełne zdradliwych głębokich rozpadlin, mokradeł i jezior, stromych pagórków, a przede wszystkim „kartaczy olbrzymów” – wielkich bloków skalnych porozrzucanych tu bezładnie przez lodowiec.
Cieszyli się więc, że przynajmniej na razie jazda nie sprawia kłopotów.
Tiril odwróciła się, by spojrzeć na Móriego.
Jego zachowanie nie dodawało otuchy. Jechał z podniesioną głową, z twarzą zwróconą ku koronom drzew. Malowała się na niej złowieszcza czujność.
Nie podoba mu się ta podróż przez las, pomyślała. A jakie niebezpieczeństwo może się tu kryć? Drzewa nie stanowią chyba żadnego zagrożenia? Fredlund ostrzegał nas przed drapieżnikami, ale jedziemy tak liczną grupą, że nie ośmielą się nas zaatakować. Ich nie musimy się bać.
Fredlund podkreślił „ich”. Co innego więc miał na myśli?
Jeszcze raz zerknęła na Móriego i wyraz jego twarzy wcale jej nie uspokoił.
Nagle Fredlund się zatrzymał. Zeskoczył z konia i podniósł z ziemi kilka gałązek. Przy ścieżce leżał usypany stos gałęzi, on dorzucił tam swoje.
– Co to ma znaczyć? – dopytywała się Catherine.
– To ofiara. W takich miejscach zginęli ludzie. To był akurat zbiegły żołnierz. Wszyscy powinniście coś rzucić na stos, gałązki albo kamienie, by upewnić się, że duch zmarłego nie będzie nas prześladować.
Tiril pytająco popatrzyła na Móriego. Kiwnął głową, zsiedli więc z koni. Nero źle zrozumiał ich zachowanie, potraktował je jako wesołą zabawę w aportowanie patyków, w końcu jednak przekonali go, że rzucane przez nich gałązki powinny zostać na stosie.
Podczas jazdy bezustannie czuwali, aby Nero zawsze był w pobliżu. Bali się, by nie zaczął tropić zwierzyny.
Po jakimś czasie dotarli do miejsca, w którym stał, jak nazwał go Fredlund, Kamienny Ołtarz. Zarządził tam postój, by ludzie i zwierzęta mogli odpocząć.
Kamienny Ołtarz był ogromnym blokiem z szaroróżowego kamienia. Z jego szczytu mnisi zwykli odprawiać nabożeństwa dla okolicznych mieszkańców. Wędrowcy usadowili się w cieniu, rozpakowali przygotowany przez panią Fredlund obfity prowiant, w którym znalazło się także wino. Posiłek na trawie smakował wybornie. Wszyscy się rozprężyli, nawet Móri.
Wraz z końcem postoju nadszedł także kres pogodnej części ich wędrówki.
Słońce dawno już minęło najwyższy punkt na niebie, w lesie pomroczniało, wszystko dokoła zrobiło się nagle bardziej ponure, straszniejsze.
Móri coraz częściej przerażał Tiril nagłym odwróceniem głowy, jakby dochodziły go niepokojące dźwięki z głębi lasu, i pochmurnym spojrzeniem, jakby na ścieżce dostrzegał coś, czego nie widzieli inni.
W końcu podjechała do niego i popatrzyła pytająco. Znali się już tak dobrze, że nie potrzebowała nic mówić. I tak wiedział, o co jej chodzi.
– Wiele złego się tu wydarzyło, Tiril – powiedział cicho, aby nikt oprócz niej go nie słyszał. – Spokojnych wędrowców napadali rozbójnicy. Zbłąkane dzieci bywały porywane przez dzikie zwierzęta. Ludzie marli z głodu. Samotność, strach…
– Rozumiem – rzekła cichutko. – Mój drogi przyjacielu, tak mi przykro, że musisz tego wszystkiego doświadczać! Czy ty ich widzisz?
– Widzę albo słyszę, czasem po prostu wyczuwam.
– Czy są tu upiory?
– O, tak! Ciesz się, że nie masz zdolności, by je zobaczyć!
Nadeszła odpowiednia chwila, by opowiedzieć Móriemu o wieczorze w Bergen, kiedy ujrzała nie tylko kobietę-zjawę, lecz także jego wszystkich straszliwych towarzyszy. Pomógł jej w tym specjalny magiczny znak.
Catherine uniemożliwiła to jednak, zanim jeszcze Tiril zdążyła otworzyć usta.
– O czym wy tak bez przerwy szepczecie? – spytała zniecierpliwiona. – Czy nie możemy dołączyć?
Móri posłał jej tylko krzywy uśmiech i zaczął rozmawiać z innymi.
Tiril nie zdawała sobie sprawy, że wciąż bal się zazdrości Catherine. Nawet przez chwilę nie ufał norweskiej czarownicy.
Chwilę później jego wzrok spoczął na drobnej postaci przyjaciółki. Czułość i oddanie bijące z jego oczu ogrzałoby jej serce, poczułaby się całkiem bezpieczna.
Nie widziała jednak tego spojrzenia.
O dziwo, niekiedy trafiali w gęstym lesie na ślady zabudowy. Fredlund wyjaśnił, że w dawnych czasach mieszkało tu sporo ludzi, zwłaszcza po pojawieniu się Finów, którzy zdobywali ziemię, wypalając połacie lasu. Od imigrantów, sprowadzonych do Szwecji przez gorliwego króla, pochodziła nazwa Finnerödja, miejscowości na południe od Ramundeboda.
Читать дальше