Teraz jednak w lesie nie zostało wiele domów. Z rzadka rozrzucone torfowe chaty, miejsca, gdzie pozyskiwano żelazo, chałupy ludzi zajmujących się wypalaniem węgla drzewnego. Niczego jednak nie dało się stwierdzić na pewno. Ten las zapewniał mieszkanie najuboższym. Gdy nastały ciężkie czasy albo krajem rządzili surowi władcy, ludzie z równin przenosili się na wyżyny Tiveden. Mroczne głębie lasu dawały schronienie przed karzącą ręką prawa i okrutną koroną. Tu można było żyć i robić to, na co przyszła ochota.
Wśród rozproszonej ludności Tiveden pragnienie wolności pozostało nader silne. Żyli oni niemal w całkowitej izolacji, tak wielkie odległości dzieliły poszczególne zagrody. Oczy tych ludzi otwierały się na ów inny świat, wyobraźnia miała pole do popisu. Nawet Fredlund wierzył, że oni naprawdę widzą nadprzyrodzone istoty, o których ośmielano się mówić tylko szeptem. Między Finami spotkać wszak można było ludzi obdarzonych potężniejszymi zdolnościami jasnowidzenia niż inni, o tym nie wolno zapominać.
Przynajmniej troje w ich grupie przyjęło jego słowa bez protestów: Tiril, Móri i parobek Arne. Catherine zachichotała, a na twarzy Erlinga odmalował się wyraz niechęci. Tiril jednak nie mogła się zorientować, czy przyjacielowi chodzi o nadprzyrodzone istoty, czy też raczej o śmiech Catherine. Jej samej wydawało się, że za każdym pniem dostrzega duszka.
Płynęły godziny. Znów zaczął dokuczać im głód. Kiedy nagle między drzewami dostrzegli niedużą chatę z torfu, postanowili tam wejść, by porozmawiać z kimś naprawdę dobrze znającym zaklęty las.
Przed dość prymitywnie wykonanymi słupami z kamienia stał niski, chudy Fin. Zajęty był odprawianiem jakiegoś rytuału.
Natychmiast wzbudził zainteresowanie Móriego.
Gdy się zbliżyli, starzec odwrócił się i zmrużył oczy, by lepiej widzieć pod słońce. Na krótkich nogach prędko wbiegł do chaty, tam pospiesznie wyrzucił z siebie kilka słów i wyszedł, już z uczesanymi na mokro włosami. Pokłonił się im nisko.
Po szwedzku, lecz z mocnym fińskim akcentem powitał ich w swych skromnych progach. Odpowiedzieli mu równie uprzejmie, wszyscy, z wyjątkiem Catherine. Ona tylko, marszcząc nos, przybrała najłaskawszą z baronowskich min.
Tiril nie mogła tego dłużej znieść i syknęła rozgniewana:
– Jeśli nie będziesz się zachowywać przyzwoicie, jak ludzie, wepchnę cię do najbliższego jeziorka!
Zdumieni popatrzyli na zwykle tak łagodną dziewczynę.
– Proszę, proszę – jadowitym głosem powiedziała Catherine. – Nasze Zero udaje ważną! Poza tym nie jestem „jak ludzie”. Jestem szlachcianką, arystokratką.
– Rzeczywiście, do ludzi ci daleko.
– Dosyć, już wystarczy – uspokajał je Móri. Zwrócił się do mieszkańca lasu i przedstawił wszystkich po kolei. Wyjaśnił, że przybywają do Tiveden w pewnej szczególnej sprawie, i dlatego pragną pomówić z nim, dobrze znającym te okolice.
Starzec popatrzył na niego spod oka.
– Tak, tak, wiele wiem o tym lesie. Ale Tapio nie jest dziś zadowolony.
– Tapio… Leśny bożek, prawda? Władca lasu?
– Tak, właśnie tak. Od razu zrozumiałem, że posiadasz wielką wiedzę.
– Móri pochodzi z Islandii, jest czarnoksiężnikiem – wyjaśnił Erling. – Przypuszczam, że podobnie jak wy, ojczulku?
– Może i tak, może i tak – zarechotał stary.
– Czym się zajmowaliście, kiedy nadeszliśmy?
Fin spojrzał na swych kamiennych bożków.
– Próbowałem dzisiaj przeróżnych modłów i rytuałów, ale Tapio odrzuca wszelkie ofiary. Rozgniewał się. Tapio nazywany bywa także Korvenkuningas, bogiem pustkowi. Jumala, ten obok, także się gniewa.
Móri potraktował jego słowa z powagą.
– Może ma to jakiś związek z naszym przybyciem…
W tej samej chwili z chaty wyszła równie nieduża staruszka i zaprosiła ich do środka na poczęstunek. Tiril w ostatnim momencie powstrzymała Nera przed podniesieniem nogi przy kamiennym posążku boga.
Po gwałtownych zapewnieniach, że nie przybyli tu, by objeść mieszkańców lasu ze wszystkich zapasów, i protestach gospodarzy, że na pewno tego nie zrobią, wszyscy zasiedli przy stole w małym, lecz przytulnym domku. Jedzenie było dość osobliwe, lecz smaczne i nawet Catherine nie śmiała się skrzywić. Wybuch Tiril odrobinę ją przestraszył.
Fin dopytywał się o sprawę, z jaką przybywają, krótko mu więc ją przedstawili. Pokazali mu kawałki figurki. Stary długo się im przyglądał.
– Tistelgorm – powtórzył, oddając części „klucza”.
– Oczywiście, słyszałem o tym zamku.
– On nie istnieje – zaprotestowała żona.
Starzec milczał. Popatrzył w oczy Móriemu. Przez moment Tiril wyczuła prądy wzajemnego zrozumienia łączące obu mężczyzn.
– Nigdy go nie widziałem – rzekł w końcu Fin.
– Ale mówisz, że twoi bogowie są wzburzeni – powiedział Móri. Zwracał się do staruszka na ty, jakby byli sobie równi. Chcesz przez to powiedzieć, że strzegą Tistelgorm przed nami?
– Tego nie twierdzę. Sądzę, że są przerażeni. Uważam, że powinniście zawrócić.
– Przez cały czas tak mówię – Móri uśmiechnął się krzywo. – Ale moi towarzysze nie chcą o tym słyszeć.
– Towarzysze – zadumał się Fin. – Których towarzyszy masz na myśli?
– Tych, których widzisz.
– Chodzi ci o tych, których widzą inni przy stole?
W izbie zapadła cisza. Dwaj wtajemniczeni nie spuszczali z siebie wzroku.
Wreszcie Fin ośmielił się spytać:
– W coś ty się właściwie wplątał?
Móri wstał.
– Czy zechcesz wyjść ze mną i nauczyć mnie o swoich bogach? Powiem ci o moich przeżyciach.
Wyszli. Ponieważ nikogo innego nie poproszono o dotrzymanie im towarzystwa, wdali się w pogawędkę ze starą Finką. Dowiedzieli się o życiu polegającym na ciągłej walce z siłami przyrody, z głodem i samotnością. Tiril jednak pojęła, że dwojgu starym ludziom dobrze jest razem. Wzruszyła się, gdy zrozumiała, jak silni muszą być ci, którzy taką walkę podejmują.
– Pomaga nam Tapio i jego żona Mielikki – mówiła pogodnie staruszka. – Dzikie zwierzęta to ich dobytek, pilnują, by nie wyrządziły nam krzywdy. Uważają za swoją własność także naszą trzodę, o nią także dbają. Mój mąż ma dobre układy z władcami lasu. Ich służący i służące, tapionkansa , zajmują się naszym dobytkiem.
Nawet Catherine poczuła szacunek dla takiego rozumienia świata.
Staruszka westchnęła.
– Ale wiele złego dzieje się teraz w naszym lesie. Córkę sąsiada wtrącono do ciemnicy w Askersund. W bagnie odkryto äpärä .
– Co to jest äpärä ? – dopytywała się Catherine.
– Dziewczyna wpadła w kłopot. Podejrzewano ją o to, ale zaprzeczała, dopóki nie znaleziono äpärä . Urodziła dziecko i zabiła je. Wrzuciła w bagno. Miało odcięty język.
– Dlaczego? – zadrżała przerażona Tiril.
– Trzeba tak zrobić, żeby dziecko nie stało się prawdziwym äpärä . Inaczej będzie się błąkać po lesie, płakać, skarżyć się albo śmiać.
– Jest ptak, który potrafi wydawać takie odgłosy – mruknął Fredlund. – Proszę, mówcie dalej.
– Dziecko wzywa złą matkę i właśnie po to, by nie mogło zdradzić jej imienia, odcina mu się język.
– A więc äpärä to to samo, co myling po szwedzku – stwierdził Fredlund.
– A utburd po norwesku – uzupełnił Erling. – Noworodek porzucony na śmierć. Co się teraz stanie z tą biedną matką?
– Nie chcę tego wiedzieć – zasmuciła się Finka. – To dobra dziewczyna, ale ojca miała zbyt surowego. Powiadają, że ojcem dzieciaka był jej stryj, ale on, rzecz jasna, uniknie kary.
Читать дальше