Reuss odparł, że Wielki Mistrz zawsze miał dwóch zaufanych, wybranych przez siebie ludzi. On sam, naturalnie, dobrze znał drogę, nigdy nie przybywał wraz z innymi, czekał już na nich na dole.
Tak oto docierało się do bastionu Świętego Słońca.
Błąd, pomyślał Móri. To bastion Zakonu Świętego Słońca.
Bo sama złocista kula z pewnością nie miała nic wspólnego z tym wyniosłym zgromadzeniem.
Zadał pasterzowi kolejne pytanie.
Krypty twierdzy? Owszem, zejście do nich znajdowało się za ruinami po wschodniej stronie. Klasztor? Nie, klasztor jest w mieście, zresztą niejeden – wyjaśnił stary.
No tak, powiedział w duchu Móri. Spytał, czy cytadela, kasztel, warownia, twierdza, albo jak zwać ten obszar, pokrywała kiedyś całe miasto Burgos.
Nie, nie całe, ale rzeczywiście teren twierdzy rozciągał się jeszcze spory kawałek w dół na wschodnim zboczu góry. Oczywiście było to dawno temu. Tamten zamek, na przykład, którego wieże było widać, stanowił niegdyś część twierdzy. Tak, tak, ten w pobliżu monumentalnej bramy.
Dolg szepnął:
– Widziałem, że kiedyś w przyszłości zostanie całkowicie zniszczony.
Móri kiwnął głową. Zadał jeszcze kilka pytań dotyczących najdawniejszej historii miasta, bo informacje nie bardzo mu się zgadzały.
Pasterz potwierdził mniej więcej opis przekazany przez Reussa, ale dodał dwie ważne wiadomości: oprócz tego, że miasto było stolicą królów kastylijskich, od roku 1075 mieściła się tu także siedziba arcybiskupa. Potwierdziło się więc prawdopodobieństwo istnienia w tym miejscu klasztoru. Druga informacja okazała się znacznie bardziej interesująca: wnuczka Gonzalo Nuneza, Urraca, poślubiła Ordogno Złego z Leon!
Istniało więc jakieś powiązanie. Bardzo prawdopodobne zatem, że Ordogno przebywał w Burgos. Może nie chciał swego niezwykłego kamienia chować we własnej stolicy? Bo przecież Ordogno był pierwszym w nowym zakonie. Może uznał twierdzę, z jej licznymi zamkami, zbudowanymi jeden na drugim, za lepsze miejsce dla zebrań Zakonu. Ostatni został wzniesiony przez dziada jego żony, Ordogno musiał znać każdy jego zakamarek.
Cząstki układanki powoli zaczynały się dopasowywać.
Podziękowali staruszkowi za udzieloną pomoc i na koniec spytali, czy przychodzi tu wielu ludzi.
Nie, wcale nie, twierdzy nie odwiedza nikt poza stacjonującymi tu żołnierzami, oni jednak raczej trzymają się bliżej koszar nie opodal.
Doskonale, powiedzieli sobie w duchu. Będziemy mogli szukać w spokoju.
Rozstali się ze staruszkiem.
Żołnierze o tej godzinie pomiędzy nocą a dniem zdawali się spać. Móri i jego przyjaciele szybko odnaleźli ruiny na wschodnim zboczu. Poniżej na tym samym zboczu stała katedra, zamek i wiele innych olbrzymich budowli. Było to niezwykłe uczucie, z góry patrzeć na okazałą katedrę, nie mogli jednak zbyt długo podziwiać widoku.
– Heinrich Reuss mówił, że zbierali się przy kaplicy grobowej. W pobliżu starej cysterny na wodę. Pójdziemy tam, gdzie wskazał nam pasterz, zobaczymy – zaproponował Móri.
Odnaleźli starą cysternę, sprawiającą wrażenie nie używanej od wielu lat. Wejście do kaplicy grobowej znaleźli także, trafili więc we właściwe miejsce. Od tej pory jednak było trudniej.
– Reuss opowiadał, że w pobliżu jest kilka wejść do głównych budynków twierdzy, ale nie wiedział, którym ich prowadzono.
– Przypuszczam, że przez kryptę – podsunął Siegbert, który już od poprzedniego wieczoru próbował się przyzwyczaić do tej myśli.
– Nie, właśnie nie, to akurat Heinrich Reuss podkreślał. Do krypty prowadzą bowiem ciężkie drzwi, aż dudni, kiedy się je otwiera, natomiast te, przez które oni szli, poruszały się bardzo lekko i cicho.
– Dzięki Bogu – Siegbert odetchnął z ulgą, a Móri nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
Rozejrzeli się dokoła. Reuss miał rację: istniały co najmniej cztery pary możliwych drzwi, prowadzące do dwóch położonych w pobliżu budynków.
– Wyglądają na stare, opuszczone budowle, których dzisiaj nikt już nie używa – stwierdził Móri.
– Tylko w wypadku wojny – podpowiedział Willy, który sam był wszak żołnierzem. – Są wyposażone w otwory strzelnicze ł blanki, co wskazuje na czasy dawno minione i… nie tak bardzo stare.
– Chcesz powiedzieć, że ten zespół budynków to łatanina?
– O, tak! Znać tu ślady wielu epok, jedne na drugich.
– Dobrze – kiwnął głową Móri. – Możemy więc stopniowo odrzucać wierzchnie warstwy i posuwać się ku rdzeniowi. Tam z pewnością odnajdziemy wielką salę, o której mówił Reuss.
Wszyscy, dość niepewni, rozmyślali o tym samym: twierdzę wybudowano na skale, w jaki więc sposób można dostać się do jej jądra?
Faktem było, że powstawały tu kolejne warownie. Najbardziej prawdopodobne jednak wydawało się przypuszczenie, że pierwsza twierdza legła w gruzach i w tym samym miejscu postawiono nową. Nie dobudowywano chyba kolejnych pięter? W takim razie coraz starsze fragmenty znajdowałyby się coraz głębiej w skale. A skała sprawiała wrażenie bardzo solidnej. Czy naprawdę pod domami, które teraz widzieli, znajdowały się niższe poziomy?
Wszyscy mieli co do tego wątpliwości.
Móri westchnął:
– Musimy zaczynać. Które drzwi wybieramy?
Ruszył w stronę jednych, ale syn go powstrzymał.
– Ojcze… mam pewien pomysł. Stwierdziliśmy, że te budynki sprawiają wrażenie nie używanych, od dawna nikt tu nie przychodzi.
– No tak, ale do czego zmierzasz?
– Ludzie zostawiają ślady, zapachy, których my nie wyczuwamy, wyczuwają je natomiast psy.
Móri popatrzył na Dolga z zainteresowaniem.
– Masz na myśli Nera? Uważasz, że nie powinniśmy podchodzić do drzwi ani ich dotykać, zanim Nero ich nie powącha? Nie sprawdzi, czy wcześniej byli tu ludzie?
– Właśnie.
– Dobrze, ale jak go o to spytasz? – trzeźwo zauważył Móri. – Jak poprosisz, żeby sprawdził, którędy chodzili ludzie? Nie mamy żadnej pary niewymownych należących do jego eminencji kardynała ani też używanej chusteczki do nosa brata Lorenzo.
– Wiem o tym. Nie mamy nawet nic, co by należało do Heinricha Reussa, zresztą w niczym by nam to nie pomogło, bo nie było go tu od czternastu lat. Pozwól mi jednak porozmawiać z Nerem!
– Oczywiście, zaczynaj!
Móri wiedział, że ci dwaj potrafią się naprawdę świetnie porozumieć.
Dolg, dobrze już widoczny we wczesnym świetle poranka, przykucnął przy nasłuchującym z zainteresowaniem psie. Z miasta wciąż nie dochodziły żadne odgłosy. Przed wschodem słońca w powietrzu wyczuwało się chłód.
Wydawało się, że chłopiec i pies doszli do porozumienia, zanim ruszyli w stronę budynków. Nero nie spuszczał pytającego spojrzenia ze swego pana.
Po sprawdzeniu wszystkich drzwi jasne się stało, które z nich są najbardziej uczęszczane. Nero wrócił do nich biegiem, stanął, merdając ogonem. Oczekiwał pochwały.
Owszem, podziękowano mu gorąco, ale drzwi okazały się zamknięte. Klucza nie było.
– Użyję niebieskiej kuli – powiedział Dolg bez przekonania.
– Nie, nigdy nie należy się nią posługiwać w sytuacjach, kiedy nie jest to absolutnie konieczne, dobrze o tym wiesz, a już na pewno nie na terenie złych rycerzy. Tym razem zaufaj ojcu, staremu czarnoksiężnikowi. Otwieranie zamkniętych drzwi to stara czarodziejska sztuka, Tiril dobrze o tym wie. Wszyscy musicie teraz stąd odejść, bo nie chcę, abyście coś słyszeli albo widzieli.
Usłuchali. Móri nie lubił zaklęcia runicznego, otwierającego zamki, mówił o tym jeszcze przed laty Tiril, kiedy musiał się do niego uciec w Bergen. Potrzebował do niego zbyt wielu okropnych ingrediencji, wielu strasznych run.
Читать дальше