Po prostu spał.
Tego dnia się rozstali.
Większa grupa, w której między innymi znalazł się Heinrich Reuss, wyruszyła na zachód, by później zawrócić na północ i przeprawić się przez przełęcz w ośnieżonych Pirenejach do granicy francuskiej. Erling i Theresa podróżowali na jednym koniu, wierzchowca bowiem odstąpili Reussowi do czasu, kiedy kupi własnego.
Mniejsza grupa podążyła na południowy zachód, ku równinom i dolinom Kastylii. Kraina ta wzięła nazwę od licznych zamków i kaszteli, lecz podróżnicy na razie jeszcze niewiele ich spotkali. Widzieli natomiast, że ludzie w tej rzadko zaludnionej krainie mieszkają w lepiankach albo w grotach wydrążonych w żółtej miękkiej skale, by chronić się przed palącym żarem lata i surowymi chłodami zimy.
Móri i jego towarzysze nie posuwali się drogami, tego się bali, znajdowali się przecież w kraju Zakonu Świętego Słońca. Wprawdzie Tiril mówiła, że bracia spotykają się w Burgos dwukrotnie w ciągu roku i kolejne spotkanie przypadało dopiero za jakiś czas – miała wówczas stanąć przed sądem – ale nigdy nie wiadomo, lepiej zachować ostrożność. Wędrowali bocznymi ścieżkami, byle tylko posuwać się we właściwym kierunku. Jedynie czasami Willy wyprawiał się do ludzi, by wypytać o drogę do Burgos, ale na razie wszystko szło jak najlepiej, nie napotkali żadnego śladu braci zakonnych ani ich podwładnych.
Żaden z rycerzy nie przypuszczał zapewne, że Móri i jego towarzysze mogą być na tyle głupi, by wyruszyć na południowy zachód. Wszyscy przypuszczali, że jak najprędzej wrócą z ocaloną Tiril do domu, do Austrii.
Grupka składała się z Móriego, Dolga, Willy’ego, Siegberta i Nera. Nie mieli dodatkowego jucznego konia, chcieli podróżować najskromniej jak się da. Poza tym w ogóle przecież cierpieli na niedostatek koni.
– Nero musi mieć już chyba obolałe łapy – zauważył Willy.
– O dziwo, raczej nie – odparł Móri. – Wydaje się, że on wszystko zniesie.
– Otrzymuje pomoc – spokojnie powiedział Dolg.
Nikt tego nie skomentował, bo wszyscy wiedzieli, że Nero zajmuje szczególne miejsce w sercach duchów Móriego, a zwłaszcza Zwierzęcia.
Wszyscy także zwrócili uwagę, jak świetnie, pomimo codziennej morderczej wędrówki, radzą sobie konie. Tylko podmokłe okolice Camargue naprawdę je udręczyły.
Móri tęsknił za Tiril. Bardzo chciał być teraz z nią. Wiedział jednak, że ukochana jest bezpieczna, a nieodwiedzenie przez niego Burgos, kiedy znalazł się już tak blisko, byłoby ogromną stratą.
Erling Müller przekonał się na własnej skórze, jak trudno jest podejmować ważne decyzje. Nie chciał opuszczać przyjaciela w potrzebie, lecz Móri, który dobrze rozumiał, jak gorąco Erling pragnie być z Theresa, wrócić do domu do Theresenhof, poprosić cesarza o jej rękę i zająć się dwójką ich nowych dzieci, niemal wypchnął go w powrotną podróż. Erling uśmiechał się smutno, ale z wdzięcznością.
Móriemu brakowało teraz starego przyjaciela. Kapitan gwardii cesarskiej także odjechał, cała odpowiedzialność spoczywała więc na Mórim. Ciążyła mu, lecz nie na tyle, by nie mógł jej udźwignąć.
Tiril spodziewała się, że grupa Móriego powróci do domu zaledwie tydzień po nich. Nie sądziła, by mogło to potrwać dłużej.
Wszystko jednak zależało od tego, czy podróż przebiegnie bez komplikacji. No i do Burgos było dalej, niż przypuszczała…
Wszyscy czterej ubrali się skromnie, by niepotrzebnie nie wzbudzać zainteresowania. Willy nawet oddał kolegom swój barwny mundur gwardii cesarskiej. Teraz wyglądał jak prawdziwy Hiszpan.
Dotarli na miejsce.
Siedzieli nieruchomo na koniach ze wzrokiem utkwionym w największą i najokazalszą bramę miasta, jaką kiedykolwiek zdarzyło im się widzieć.
– Arco de Santa Maria – oznajmił Willy, który wcześniej dowiedział się tego od ludzi. – Posągi na ścianie przedstawiają między innymi Cyda. On urodził się właśnie tutaj, w Burgos.
– Nie wiedziałem o tym – przyznał Móri. – W ogóle żałośnie mało wiem o Hiszpanii.
Siegbert przyglądał się łukowatym sklepieniom bramy i otaczającym je wieżom, ogromnym rzeźbom sięgającym kilku pięter w górę, i z wrażenia prawie odebrało mu mowę.
– Jezus, Maria – szepnął. – Można by postawić jeden na drugim kilka Theresenhofów, a i tak nie sięgnęłyby szczytu! Co za brama!
– Tak, w przeszłości nie poprzestawano na małym – stwierdził Móri nie bez goryczy. – Ale rzeczywiście imponujące! Nigdy czegoś podobnego nie widziałem.
Przejechali przez Arco de Santa Maria przytłoczeni ogromem budowli. Za nią czekało ich kolejne zaskoczenie.
– Spójrzcie na tę katedrę! – zachłysnął się Dolg. – Wielka jak cała wioska i jeszcze wyższa niż bramy! I te okna! Witraże! Szkoda, że nie ma z nami babci, umarłaby ze szczęścia!
– Może lepiej, że jej nie ma – uśmiechnął się Móri. – Spędziłaby w środku cały dzień!
– I nie mogłaby dotrzeć do wyjścia! – dodał Dolg ze śmiechem.
Obaj bardzo kochali Theresę, dlatego też mogli sobie pozwolić na żarty z jej słabości, robili to wszak z życzliwością dla tej osoby o wielkim sercu.
Przyglądali się ogromnym budowlom.
– W istocie jest to gotyckie miasto. A mnie się wydawało, że Burgos to zwyczajne maleńkie miasteczko.
Willy dobrze nauczył się lekcji, zresztą dopiero przed chwilą wysłuchał wykładu.
– W pierwszym wieku naszej ery Burgos było stolicą pierwszej prowincji, późniejszego królestwa Kastylii, a katedra zalicza się do najwspanialszych na świecie. Powiedzieli mi o tym tuż pod miastem. Ta kraina nazywa się zresztą Stara Kastylia, Nowa Kastylia położona jest bardziej na południe.
– Brawo, Willy! – pochwalił żołnierza Móri. – Co byśmy zrobili bez ciebie?
Willy odwrócił się, by ukryć uśmiech dumy. Wyrazy uznania z ust samego Móriego były naprawdę czymś szczególnym dla wszystkich z jego otoczenia, zarówno tutaj, jak i w Theresenhof, i wszędzie indziej. Być może dlatego, że na jego twarzy tak często gościł wyraz surowości lub ponieważ umiał o wiele więcej niż inni.
Kilka godzin zajęło im znalezienie noclegu, posilenie się i ułożenie planu działania. W sali jadalnej gospody, w której się zatrzymali, trwało właśnie wesele, musieli więc zasiąść w ogrodzie przy kamiennym stole, w niczym jednak im to nie przeszkadzało, gdyż wieczór był cudownie ciepły, w trawie cykały świerszcze. Znów posmakowali hiszpańskiego wina, które wszystkim, z wyjątkiem rzecz jasna Dolga, przypadło do gustu. Młode Hiszpanki przyniosły jedzenie, te same dania, które serwowano weselnikom, mieli więc prawdziwą ucztę.
Na drzewach zawieszono latarnie, Nero bezwstydnie żebrał o smaczne kąski u stóp Dolga, a w sali jadalnej rozpoczęły się śpiewy i tańce. Przemiły, nastrojowy wieczór!
Móri rozłożył na stole szkic planu miasta i twierdzy. Dyskutowali, co należy zrobić, dokąd iść, i złościli się na Heinricha Reussa, który nie potrafił im dokładniej opisać, w jaki sposób można zejść do wielkiej sali zakonu rycerskiego. Nie było to jednak winą Reussa. Z bastionem Zakonu łączyło się ogromnie wiele tajemnic. Sami bracia wiedzieli zdumiewająco mało, znajomość tajemnic zarezerwowana była dla wielkiego mistrza i jego najbardziej zaufanych ludzi. Obecnie byli nimi kardynał von Graben, brat Lorenzo i usunięty biskup Engelbert.
Dolg czymś się niepokoił. Móri wyczuł to, sam zresztą był trochę podekscytowany, nie mógł jednak zrozumieć przyczyny.
– Uważasz, że porywamy się na coś bardzo niebezpiecznego, Dolgu? – spytał cicho.
Читать дальше