– Ja także. Przekonałem się jednak, że możemy być dumni także z młodszych dzieci. W Virneburg dokonały prawdziwie bohaterskiego czynu.
– Pięknie – uśmiechnęła się Tiril. – Czy o nich także trzeba się niepokoić?
– Niestety, obawiam się, że tak – westchnął Móri. – Zwłaszcza o Taran. Ona potrafi wpaść w prawdziwe tarapaty, mimo że stara się postępować jak najlepiej. Villemann sprawia wrażenie chyba… bardziej dojrzałego.
– Ja bym powiedziała, że bardziej dziecinnego, naiwnego.
– Pewnie masz rację. Taran jest bardziej spontaniczna i ciekawa świata. To może być niebezpieczne.
– Musimy ją chronić przed światem.
– Owszem.
Tiril mocniej przytuliła się do męża.
– Mamy wspaniałe dzieci.
– Najwspanialsze. I fantastycznego psa.
– O, tak, to prawda!
Nero przysunął się bliżej pleców Móriego.
– Tiril, dokąd my właściwie jedziemy?
– Chodzi ci o to, gdzie leży bastion Zakonu?
– Tak.
– W Burgos.
Móri podniósł rękę, jakby chciał lepiej widzieć Tiril w gęstej ciemności.
– Burgos? A co to jest?
– Miasto w północnej Hiszpanii, w dawnej prowincji Kastylia i Leon. Teraz nazywa się już tylko Kastylia.
– Leon – mruknął Móri.
– Nazwa pochodzi stąd, że kiedyś stacjonował tam legion rzymski.
Móri kiwnął głową.
– Ordogno Zły z Leon.
– Tak. Byli także dawni wielcy mistrzowie z Kastylii, na przykład Pedro Okrutny, chyba pamiętasz.
– Tak. – Móri nie przerywał własnego toku myślenia: – Cień mówił, że kamień Ordogno podobno jest gdzieś w tamtym kierunku.
– Powiedział gdzie?
– Tak. W miłym miejscu Deobrigula. Wydaje się jednak, że nikt nie słyszał takiej nazwy.
Teraz Tiril wsparła się na łokciu.
– Ależ, kochany… jaka jestem niemądra! Reuss nie wiedział, co to jest Deobrigula. A przecież ja to widziałam! Na starej mapie w hallu, kiedy kasztelan chciał mi się przyjrzeć. Byłam wtedy tak przerażona, że nie zastanawiałam się nad tym, co widzę, ale teraz sobie przypominam. Mapa przedstawiała Hiszpanię za czasów rzymskich.
– I co to takiego Deobrigula?
– Tak Rzymianie nazywali Burgos.
Z Móriego jakby nagle uszło całe powietrze.
– I rycerze zakonni o tym nie wiedzą? Nie wiedzą, że kamień Ordogno przez cały czas znajdował się pod ich nosem? W ich twierdzy?
– Najwyraźniej tak właśnie jest. Szukają go wszak od stuleci. Później, po Rzymianach, do Hiszpanii “wkroczyli Wizygoci i oni nazwali miasto Burgos, czyli twierdza, tyle mi powiedział Reuss. Być może wtedy miasto było jeszcze tylko twierdzą, ale o tym nic nie wiem.
Móri zastanowił się chwilę. Nawinął na dłoń pasemko włosów żony. Mieć ją znów przy sobie… Nieprawdopodobne! Przecież owego strasznego dnia na skale Graben wydawało się to niemożliwe. Wciąż trudno mu było uwierzyć, że to prawda, że ona jest tutaj, że są razem!
Wrócił do wcześniejszej rozmowy.
– Czy Burgos leży daleko stąd?
– Nie jest to droga nie do przebycia. Bardzo chciałabym jechać z tobą!
– Ja także! Niestety, jesteś za słaba. Nawet szafir Dolga nie przywróci ci ciała na kościach. Jesteś całkiem wycieńczona.
– Rzeczywiście – przyznała. – Bardzo tęsknię za domem. Chciałabym leżeć między czystymi, chłodnymi prześcieradłami i spać, tylko spać. I jeść wspaniałe przysmaki z Theresenhof. I patrzeć na swoje dzieci. Uważaj na Dolga – tok myśli Tiril nagle się zmienił, lecz nietrudno było go prześledzić.
– Możesz mi zaufać.
Kiedy wszyscy już zasnęli, Móri czuwał. Granatowe, aksamitne niebo rozjaśniło się tysiącem gwiazd i zawisło nad nimi niczym ciepły dach.
Długo szeptali z Tiril, tyle mieli sobie do powiedzenia o końcu pasma lęku i tęsknoty. Tiril mówiła o tym, czego dowiedziała się od Heinricha Reussa. Właściwie powinna wstrzymać się z tym do rana, ale nie mogła dłużej czekać. Móri tak wiele chciał wiedzieć.
Później po prostu leżeli w milczeniu, rozkoszując się wzajemną bliskością, aż wreszcie oddech Tiril wyrównał się i pogłębił, kiedy zasnęła.
Ale Móri nie mógł spać. Jeszcze nie.
Wyruszali teraz na poszukiwanie kamienia Ordogno, musieli bowiem cofnąć się w przeszłość. Zakon Świętego Słońca i jego obecni członkowie interesowali ich już teraz mniej. Gromada napuszonych starców, pomyślał Móri gniewnie, ale zaraz się zreflektował. Rycerze wciąż byli niebezpieczni w swym dążeniu do odnalezienia Słońca.
Móri jednak liczył na to, że znajdzie coś interesującego nawet w tajemnej siedzibie zakonnych braci.
Heinrich Reuss von Gera ruszył ku granicy między Hiszpanią a Francją. Orszak, wybierający tak okrężną drogę aż do Bordeaux, postępował z przesadną ostrożnością. On nie miał czasu na takie nadkładanie drogi, pragnął wracać do domu zaraz, jak najprędzej, nie marnując ani jednej chwili!
Ach, wspaniała wolność! Cudownie czyste powietrze nocy! Gotów był iść nieprzerwanie, bez snu, aż do samego Gera w Saksonii.
Czuł, rzecz jasna, że nie jest już tak silny jak dawniej. Lata więzienia odcisnęły swój ślad. Z początku poganiała go siła woli, a ona potrafi zaprowadzić człowieka naprawdę daleko. Teraz jednak nogi zaczęły mu odmawiać posłuszeństwa, serce waliło mocno. Oddychał z trudem, nieprawdopodobny wprost upór wyczerpał jego ciało do reszty.
Musiał przysiąść, a w końcu położyć się płasko na ziemi.
Skraj drogi był twardy i kamienisty, a żółtawoczerwoną ziemię porastały osty. Reuss ułożył się wygodniej.
Ktoś się zbliżał!
Reuss usiadł i odpełzł dalej od drogi. Ukrył się za krzakami.
Dwaj jeźdźcy.
Doszły go urywki rozmowy:
– …idiotyzm tak się włóczyć. Lepiej byłoby siedzieć w domu.
– Co oni sobie wyobrażają? Że ich odnajdziemy w środku nocy?
– Oczywiście, że ich znajdziemy, nie ma co do tego wątpliwości. Całe wzgórze jest otoczone, posłano wieści do granicy i dalej. Nie dotrą do Austrii, ba, nie przedostaną się nawet do Francji.
– Jak, do diabła, zdołali uciec z tych lochów? Podobno jeden siedział tam od czternastu lat.
– Pewnie już go zabiło świeże powietrze. Łatwo go będzie poznać, musi wyglądać jak jaskiniowiec!
Wybuchnęli śmiechem, wkrótce ich głosy ucichły.
Heinricha Reussa ogarnęła panika.
Na co on się poważył?
Jak mógł zachować się tak nierozumnie? Dlaczego nie usłuchał dobrych rad? Jakby nie znał fanatycznej mściwości Zakonu Słońca!
Podniósł wzrok na niebo, z położenia gwiazd usiłował wyczytać kierunek.
Nie mogli dotrzeć daleko, mieli co prawda konie, ale on wyruszył w swą szaleńczą podróż na długo przed nimi.
Którędy szedł? Do jeziorka jakoś uda mu się dotrzeć, a potem…
Będzie musiał iść po śladach koni.
Gdyby tylko nie te ciemności!
Jacyż oni byli życzliwi! I przeciwko takim ludziom występował, prześladował ich, usiłował zabić!
Heinrich Reuss załkał głucho.
Przez całą noc szukał. Gdy miał trochę więcej sił, biegł na chwiejnych nogach, i znów odpoczywał. Nie błądził, bo wiedział, dokąd zmierzają i czego ma wypatrywać.
Nad ranem, kiedy zaczynało już świtać, odnalazł wreszcie obóz. Wyczerpany, wybuchnął zdyszanym, bolesnym płaczem niewypowiedzianej ulgi. Przyjęli go życzliwie, bez wyrzutów i wypominań. Przespał dwie godziny ciężkim, niemal przypominającym śmierć snem, w poczuciu, że jest bezpieczny wśród przyjaciół, snem, w którym nie ma miejsca na koszmary o tym, że strażnicy wchodzą do celi i oznajmiają, że oswobodzenie tylko mu się przyśniło.
Читать дальше