– Owszem – zgodził się Móri. – I ród zakończył się na tym synu, prawda?
– Drugą część klucza wraz z informacją o kamieniach otrzymał Rudolf, graf Tierstein, który poślubił Itę z Habsburga. W ten sposób w jego posiadanie wszedł ród Habsburgów.
– A trzeci?
– Z czasem odziedziczył go ród Wetlevow. A ja mieszkałem z Georgiern Wetlevem w Christianii, Bergen i innych miejscach.
– Wszystko więc panu opowiedział?
– To było nieuniknione. Ale zachowałem milczenie wobec Zakonu Świętego Słońca, podobnie jak wcześniej Georg. Ród Wetlevow już wymarł i nikt poza wami i mną nie wie już o kamieniach.
– Biskup Engelbert doniósł o tym kardynałowi – oznajmił z ponurą miną Móri. – Słyszał o nich w dzieciństwie, kiedy gościł w Hofburgu, lecz zapomniał o całej sprawie.
– Szkoda, że tak się stało – westchnął z żalem Heinrich Reuss.
– Cóż, i tak by się wydało – na pociechę stwierdził Móri. – Sługusy kardynała widzieli, jak Dolg posługiwał się kamieniem. Wówczas jednak nie zdawali sobie sprawy, że szafir jest ściśle powiązany ze Świętym Słońcem.
Przez chwilę rozważali to w myślach.
– A czerwony kamień? – spytał Reuss…
– Nic o nim nie wiemy… na razie – rzekł Móri.
– Nigdy nie wspominałeś przy mnie o kamieniach, Heinrichu? – zdziwiła się Tiril.
– Szczerze mówiąc, wcale o nich nie myślałem – odparł oswobodzony więzień. – Były tylko legendą, częścią rodowej opowieści.
– Podobnie jak u nas, Habsburgów – pokiwała głową Theresa. – Wierzę panu.
– Ogromnie mnie zdziwił widok niebieskiej kuli w rękach chłopca – powiedział Heinrich Reuss. – Przypomniała mi się legenda i zrozumiałem, że to jeden z kamieni. Szafir, prawda?
– Tak – z radością przyznał Dolg. – Posiada ogromną moc. Wyłącznie dobrą.
– Nie przypuszczałem, że istnieją tak olbrzymie kamienie szlachetne. – Reuss uśmiechnął się ze smutkiem. – Jak sądzę, nie ma sensu pytanie, czy mogę go odkupić. Szafir należy do chłopca, prawda? Tylko i wyłącznie do niego?
Wszyscy to potwierdzili.
– Zauważyłem, że stanowią jakby jedność. Ale dokąd on was zaprowadzi?
– Donikąd. Na razie – odparł Erling. – Musimy być cierpliwi. Być może pewnego dnia coś się wydarzy. Ale to pytanie nasuwa mi na myśl inne: dokąd pojedziemy teraz?
– Oczywiście do Theresenhof – odrzekła natychmiast Theresa.
– Nie bezpośrednio – zaprotestował Móri. – Zamkną przed nami wszystkie prowadzące tam drogi, dlatego musimy wyruszyć w kierunku, w którym najmniej się nas spodziewają: na południowy zachód.
– Och! – jęknął Heinrich Reuss. – Prosto w paszczę lwa?
– Taki był nasz pierwotny zamiar. Cień przykazał, abyśmy dalej posuwali się tą drogą. Sądzę, że należy go słuchać. W dodatku to najbardziej praktyczne rozwiązanie, ponieważ jesteśmy już tak blisko twierdzy Zakonu i najwyraźniej kamienia Ordogno!
– Znajdujemy się w pobliżu? – wybałuszył oczy Heinrich Reuss. – Doprawdy wiecie więcej niż Zakon Świętego Słońca! Szukali go rozpaczliwie przez setki lat. Wszelkie informacje o nim przepadły wraz z Tiersteingram, którego także nigdy nie udało im się odszukać.
– Wiemy o tym – rzekł Móri ponuro. Dobrze pamiętał, jak duchy pomogły mu się przenieść do nie istniejącego już Tiersteingram, a on wszystko popsuł, próbując otworzyć księgę o kamieniu Ordogno.
Chociaż wtedy nic jeszcze nie wiedzieli o Ordogno, kamieniu, ani że to takie istotne.
– Zastanawiam się nad jednym – wtrącił Erling. – A jeśli kamień Ordogno to ten czerwony kamień, taki jak niebieska kula Dolga?
– Ja także już o tym myślałem. Nie rozumiem w takim razie, jak mógłby nas doprowadzić do starego zakonu?
Na razie zrezygnowali z dalszych rozważań.
Tiril, wyciągnięta na ziemi przy Mórim, rozkoszowała się przyjemnym chłodem trawy, połyskującą wodą i lekkim wietrzykiem owiewającym policzki. Poprosiła, by opowiedziano jej o przygodach Dolga i o tym, w jaki sposób zdobył niebieski kamień.
– Cień mi pomógł – oznajmił po prostu chłopiec.
– Zaczekaj – przerwał mu Erling. – Czy powinniśmy mówić aż tyle w…
– W mojej obecności? – dopowiedział Heinrich Reuss. – O tym sami musicie zdecydować. Ja w żadnych okolicznościach nie chcę zbliżać się do bastionu Zakonu Świętego Słońca. Pragnę jedynie wrócić do domu, do Gera, ukryć się tam i zapomnieć o wszystkim, co ma związek z tym przeklętym Zakonem.
– Nie obchodzi cię więc także opowieść Dolga? – spytała Tiril, która w ponurym zamkowym lochu przeszła z Reussem na ty.
– Owszem – odrzekł z uśmiechem. – Bardzo chętnie jej wysłucham, bo wprawdzie nienawidzę Zakonu, ale zdobycie Świętego Słońca wciąż pozostaje moim pragnieniem. Później mogę wam pomóc, w czym tylko sobie życzycie, ale nie proście, bym zapuszczał się dalej w głąb Hiszpanii!
Popatrzyli po sobie. Erling od każdego po kolei odbierał zgodę, od Móriego, Tiril, księżnej, czterech żołnierzy i obu parobków. Wszyscy jednogłośnie zdecydowali, że powinni okazać wielkoduszność człowiekowi, który cierpiał tak długo.
– A więc, Heinrichu – Erling uśmiechnął się szeroko. – Witaj wśród nas. Ufamy ci.
– Dziękuję wam – odparł wzruszony. – Wiem, że wiele krzywd wam wyrządziłem. Tiril, Erlingowi, Móriemu i księżnej. Ale to było dawno temu i przez wiele samotnych nocy w krypcie, jak nazywałem loch, gorzko tego żałowałem. Wy natomiast nie pożałujecie okazanego mi zaufania.
Dolg mógł wreszcie opowiedzieć o swoich przygodach, o odnalezieniu szafiru i o tym, jak mu pomógł Cień.
– Ach, tak, Cień! – ucieszyła się Tiril. – To dobrze!
Zamyśliła się jednak, słysząc o podobnych do syna istotach i o tym, że Cień wywodził się z tego samego rodu.
Żołnierze i parobcy także słuchali z zainteresowaniem. Fragmenty historii poznali już wcześniej, teraz usłyszeli ją w całości. Wszyscy obejrzeli symbole na odwrocie znaku Słońca, lecz nikt wcześniej nigdy ich nie widział.
Oprócz, jak się okazało, Heinricha Reussa.
– Widnieją nad ołtarzem w bastionie Zakonu. Identyczne jak te tutaj. Sądzę jednak, że to po prostu któryś z wielkich mistrzów skopiował je ze znaku Słońca, nie mając pojęcia, co znaczą.
– To dość prawdopodobne – przyznał Erling. – Oni sprawiają wrażenie, że błądzą w mroku.
– I to jeszcze jak! – przyznał Reuss. – W porównaniu z wami nie wiedzą nic.
– No, coś wiedzieć muszą, inaczej nie walczyliby tak zaciekle – uśmiechnął się Móri.
Reuss spoważniał.
– Oczywiście. Wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Ale oni znają tylko cel, podczas gdy wy – prawie całą prowadzącą do niego drogę.
Popatrzyli na siebie. Zapadał wieczór, ale nad leśnym jeziorkiem wciąż było ciepło. Za nim wznosiły się najwyższe partie Pirenejów, pokryte śniegiem, strome i niedostępne niczym długi, ostry jak brzytwa grzebień, rozdzielający hiszpańskie prowincje, Nawarrę i Aragonię.
Wiedzieli, że są teraz w Nawarze. Odpowiadało im to, ponieważ zmierzali dalej na zachód.
Erling wciągnął głęboki oddech i głośno wypowiedział to, o czym wszyscy myśleli.
– Co wy na to, abyśmy posłuchali teraz o celu działań Zakonu? O tym, dlaczego idą po trupach, byle go osiągnąć? Dlaczego przez kolejne pokolenia garstka ludzi usiłuje odnaleźć Święte Słońce?
Theresa ostrzegawczo podniosła rękę do góry.
Читать дальше