– Nie, teraz nie.
Zgrzytnął klucz i kapitan otworzył sąsiednią celę.
– Kto to jest? – chciał wiedzieć Móri.
Tiril bala się odpowiedzieć wprost, postanowiła, że dopóki są na zamku, niczego nie zdradzi.
– Siedzi tu jakieś dwanaście, może piętnaście lat – wyjaśniła.
– Ach, mój Boże – przeraziła się Theresa.
– On się boi wyjść! – krzyknął jeden z żołnierzy. – Myśli, że jesteśmy wrogami.
– Wyjaśnijcie mu po niemiecku, że ja także jestem wolna – odkrzyknęła Tiril z wysiłkiem, sepleniąc przez opuchnięte od uderzeń wargi.
Po długiej chwili z lochu wyczołgała się żałosna istota. Mężczyzna nie miał na sobie ubrania, był kompletnie nagi, ale jeden z żołnierzy natychmiast okrył go wojskowym płaszczem. Siwe włosy i broda rosły nie strzyżone, nie mogli przez nie dostrzec rysów twarzy, całą skórę pokrywały strupy.
– Chodź – powiedział Erling, pod surowością kryjąc współczucie. – Mamy mało czasu.
Ale więzień nie mógł ustać na nogach, chwiał się tylko nieporadnie. Inny żołnierz wziął go na plecy.
– On nic nie waży! – zawołał zdumiony.
Nareszcie mogli wejść na schody.
Bracia zakonni obserwowali orszak wychodzących przez szparę w drzwiach.
– Kim jest ten drugi więzień? – szeptem spytał Lorenzo.
– Nie wiem – równie cicho odparł kasztelan. – Nie pamiętam, w lochach zawsze byli więźniowie. Trudno ich wszystkich spamiętać.
Móri zwrócił się do Nauczyciela:
– Czy zechcecie przetrzymać ich w zamknięciu jeszcze przez kilka godzin? Musimy dotrzeć w bezpieczne miejsce.
– Zaufał nam – odrzekł Nauczyciel z uśmiechem. Sam był Hiszpanem, z pochodzenia Maurem, więc nie bez złośliwej radości w głosie zawołał do rycerzy Zakonu Świętego Słońca: – Zachowujcie się spokojnie, niewierne psy, inaczej ześlę na was waszego własnego Szatana!
Wybuchnął śmiechem. Nie wierzył w chrześcijańskiego Szatana, tak jak chrześcijański Bóg nie był jego bogiem.
Dolg z bolesnym zdumieniem patrzył na matkę, którą ojciec niósł w ramionach.
– Dolg – szepnęła Tiril. – Kochany, dzielny Dolg, i ty tu jesteś? Nie, Nero, nie skacz, nie mogę… Ach, mój drogi Nero, jak dobrze cię widzieć!
Pies natychmiast jej usłuchał.
– Chodźmy! – ponaglił Erling. – Opuśćmy to zamczysko grozy.
Strażnicy przy bramie także zostali obezwładnieni i przyjaciele mogli spokojnie ich minąć. Wędrowali szybkim krokiem do miejsca, gdzie nie mogli już być widziani z wioski ani zamku, i dopiero wtedy skręcili w las, do czekających na nich koni i osiołka. Dosiedli wierzchowców, dwoje oswobodzonych wzięto przed siebie na siodło.
Bez słowa ruszyli głębiej między drzewa, aż dojechali do małego jeziorka. Tam się zatrzymali.
Dzień wciąż był gorący, ciepłe promienie słońca padały na wilgotne podszycie leśne. Tiril i drugi więzień mogli wreszcie wziąć upragnioną kąpiel, przy pomocy innych wyszorowali się mydłem najdokładniej, jak się dało.
Kiedy się wytarli, Móri zajął się ich ranami. Na szczęście po długim zanurzeniu głów pod wodą pozbyli się robactwa, lecz rany wyglądały źle.
Obrażenia Tiril okazały się głębsze i bardziej poważne, chociaż rany mężczyzny jątrzyły się dłużej. Móri przy pomocy Dolga musiał się uciec do swych uzdrawiających zdolności, i tych mniej, i bardziej tajemnych. Dla Tiril, rzecz jasna, nie było to pierwszyzną, lecz drugi więzień ze zdumieniem obserwował odmawianie śpiewnych zaklęć i wykonywanie niezwykłych gestów nad ranami.
– Dolgu – powiedział wreszcie Móri. – Zrobiłem już, co mogłem. Ale ręce twej matki… Palce i ramię. Z tym sobie nie poradzę.
– Rozumiem, ojcze. – Dolg wyjął kulę. Więzień jęknął ze zdumienia, aż Móri zaczął mu się badawczo przyglądać. Mężczyźnie ofiarowano ubranie, a Tiril suknię matki. Teraz oboje prezentowali się znacznie lepiej, tyle że obcy nie zgodził się na ostrzyżenie włosów ani na golenie. “Na razie jeszcze nie – powiedział. – Dopiero gdy znajdę się w naprawdę bezpiecznym miejscu”.
Teraz jak zaczarowany wpatrywał się w kulę, którą Dolg trzymał nad drżącymi rękami matki. Na jego oczach zranienia się zamknęły i dłonie znów były gładkie. Tiril podziękowała synkowi za przyniesienie ulgi w cierpieniach.
– Brat Lorenzo mówił o ogromnym szafirze – przypomniała sobie. – Nie mogłam pojąć, o co mu chodzi. Gdzie go znalazłeś, Dolgu? I co to za siła?
– Nie czas teraz na bliższe wyjaśnienia – krótko odparł Móri. – Ale to właśnie szafir wrócił mi życie.
Tiril odwróciła głowę do Erlinga.
– Tobie także?
– Nie – zaprzeczył Erling. – Mnie uratowały duchy Móriego, panie powietrza i wody.
– Rozumiem. Tak czy owak, jestem ogromnie wdzięczna za wszystko.
– Ja także – zawtórował jej więzień, nie odrywając oczu od szlachetnego kamienia. Dolg schował szafir z powrotem do torby.
– Kim pan właściwie jest? – spytał Móri.
Mężczyzna zwrócił pytający wzrok na Tiril. Kiwnęła głową i powiedziała:
– To Heinrich Reuss von Gera. Zakon o nim zapomniał, a przed wielu łaty miał zostać stracony za zdradę.
Słowa Tirił wywołały wielkie poruszenie.
– Ależ, Tiril – uniósł się Erling. – Oszalałaś, nie możemy przecież…
Reuss podniósł rękę.
– Uwierzcie mi, wciąż pożądam Świętego Słońca, lecz Zakon przez resztę życia będę zwalczać ze wszystkich sił. Z mojej strony nie macie się czego obawiać. Przeciwnie. Pańska mądra żona dobrze o tym wie. Zaprzyjaźniliśmy się, chociaż dzielił nas gruby, zimny mur. Pamiętacie być może, że już wtedy, przed wielu laty, próbowałem uciec przed Zakonem? Dość miałem jego brutalności i nieludzko twardych reguł. Schwytano mnie jednak, skazano na śmierć za odstępstwo i zapomniano w lochu. Ani słowem nie chciałem się zdradzić, kim jestem. Przybycie pańskiej żony było dla mnie niczym przebłysk człowieczeństwa i zrozumienia. Wyjawiłem jej wiele tajemnic Zakonu Świętego Słońca.
Ponieważ milczeli niepewni, podjął, gestem wskazując na sakwę Dolga.
– Widzę jednak, że wy znacie ich jeszcze więcej.
– Owszem – przyzna} Móri ostrożnie. Nie zapomniał, jak Heinrich Reuss i Georg Wetlev prześladowali Tiril jeszcze w Bergen. – Ale coś się tutaj nie zgadza. Kardynał nigdy nie słyszał o szafirze, nie słyszał też o nim nikt inny w Zakonie poza biskupem Engelbertem, nawet Tiril. Skąd więc pan…?
– To proste – odparł Reuss. W naznaczonej zmarszczkami twarzy oczy sprawiały wrażenie oczu starca, lecz spowodował to zapewne długotrwały pobyt w więzieniu. – Habsburgowie wiedzieli o trzech olbrzymich kamieniach, niebieskim, czerwonym i złocistym – samym Słońcu. Ale pani, księżno Thereso, orientuje się, że wiedza o nich poszła u Habsburgów w zapomnienie, w każdym razie o czerwonym kamieniu i niebieskim.
– Zgadza się – spokojnie odpowiedziała Theresa.
– Wiedza na temat trzech kamieni łączyła się ze znajomością trzech części klucza do Tiersteingram. Jak pamiętacie, stary hrabia podzielił klucz pomiędzy swych trzech synów, jednocześnie usłyszeli oni o kamieniach, opisanych jedynie w księdze o kamieniu Ordogno. To wielka tajemnica, która nie miała być przekazana dalej.
– No tak, to da się zrozumieć – rzekła księżna. – Ale w jaki sposób pan posiadł tę wiedzę?
– Popatrzmy w przeszłość: Jedna część klucza wraz z wiedzą o trzech kamieniach oraz z niezwykle ważną księgą o kamieniu Ordogno przeszła z ojca na syna, który osiadł w Tiersteingram.
Читать дальше