W końcu znów zwróciły się do ludzi.
– Możecie spokojnie dostać się do zamku głównym wejściem, bez żadnego wahania. My zajmiemy się resztą.
– Dzięki! Ale… nie chcemy, by ktokolwiek przy tym ucierpiał.
– To najgłupsza z próśb, jakie usłyszeliśmy – odparł Nauczyciel, krzywo się przy tym uśmiechając. – Dwóch rycerzy Zakonu po prostu nie możemy skrzywdzić, bo noszą swoje znaki Słońca. A pozostali się nie liczą.
– Nie na tyle, by ich po prostu zabić – rzekł Móri ostrzegawczo.
– Zaufaj nam! – odparł Nauczyciel tonem tak beztroskim, że Móri wcale mu nie uwierzył.
Pragnął, aby Dolg został wraz z Nerem, końmi i osiołkiem, ale duchy nie chciały nawet o tym słyszeć.
– Dolg jest równie ważny jak my i w naszym planie odgrywa wielką rolę. Pies także – dodał Nauczyciel. – Nigdy nie docenialiście miejsca Nera w waszym życiu.
– Ja zawsze potrafiłem go docenić – spokojnie wtrącił Dolg.
Nauczyciel obrócił się w stronę chłopca.
– To prawda. Tiril, twoja matka, także. Ale wy pozostali nigdy nie rozumieliście roli psa. Nero zastępuje na ziemi Zwierzę i mógłby wam bardzo pomóc, gdybyście się tylko na to zgodzili.
Nero stanął wyprężony niczym saluki, chart perski, a z oczu pod krzaczastymi brwiami biła duma.
– Wiemy, że Nero jest dla nas niezwykle cenny – zaoponował Móri. – Wszyscy bardzo go lubimy i jeśli nawet czasami staraliśmy się trzymać go z daleka, to dlatego, że się o niego boimy.
– Dobrze, ale dzisiaj jest jego dzień. Prawda, Nero?
Pies przysunął się o kilka kroków, zamachał ogonem, gotów na wszystko.
– Trzymaj się blisko swojego młodego pana – przykazał Nauczyciel. – A oto nasz plan, jeśli macie ochotę go wysłuchać…
Brat Lorenzo, kasztelan i jego ludzie nie dotarli jeszcze do schodów prowadzących do lochów, a już musieli się zatrzymać.
– Cóż tam, do licha! – Lorenzo dotknął swojej twarzy. – Czyżby coś się działo z moimi oczami?
– Nie, naprawdę się ściemnia – stwierdził kasztelan. – Może to zaćmienie słońca?
– Nie słyszałem, by coś takiego miało nastąpić. Wszyscy tu są?
Rozległy się zaniepokojone głosy. Z kuchni dobiegały okrzyki przestrachu.
To pani powietrza zgromadziła nad zamkiem ciemne obłoki. Wilgotne deszczowe chmury otoczyły mężczyzn, gęste tak, że przestali widzieć wyraźnie. Natomiast coś usłyszeli. Kroki.
– Kto biega po hallu? – zawołał kasztelan. – Kto tu jest? Zatrzymać się! Odźwierni? Zostańcie na swoich miejscach!
Ale nikt mu nie odpowiedział. Od bramy dochodziły zalęknione i gniewne głosy, wołano o światło, padały przekleństwa, gdy ludzie obijali się jedni o drugich.
– Kto biegnie po schodach? – ostrym głosem wykrzyknął Lorenzo. – Zatrzymać ich, ktoś chce się dostać do lochu!
– Nie mogę znaleźć schodów! – poskarżył się któryś strażnik. – Gdzie ja jestem?
– Tu są schody, głupcze! – strofował go kasztelan. – Schodź na dół!
Słyszeli zniecierpliwione okrzyki Lorenza, który zdołał wreszcie zebrać swoich podwładnych i zbliżył się do schodów.
W tej samej chwili zalała ich niewidzialna fala, później wielu przysięgało, że woda chlusnęła im w twarze, wdarła się do gardła, omal ich nie dusząc. A przecież tutaj nigdzie nie było wody.
To oczywiście Woda wywołała tę iluzję posługując się napędzonymi przez Powietrze deszczowymi chmurami.
Mężczyźni, pokasłując i plując, odstąpili od schodów. Zorientowali się, że mroczna mgła rzednie. Przy bramie było już całkiem jasno.
Odwrócili się w tamtą stronę.
We wpadającym z zewnątrz blasku słońca, tworzącym aureolę wokół wchodzących, mężczyźni ujrzeli niedużego chłopca z psem. Zwierzę sięgało dziecku prawie do ramion.
Któryś z mężczyzn się przeżegnał, tak niesamowita wydała mu się ta scena. Aura słonecznego światła, olbrzymie niewinne oczy chłopca i strzegący go pies…
Było w nich coś niemal świętego.
Brat Lorenzo nareszcie odzyskał mowę.
– To syn czarnoksiężnika! Stwór nie z tego świata!
Na te słowa strażnicy zareagowali jeszcze większym przerażeniem. Jeśli chłopiec jest nie z tego świata… Może to jeden z aniołów Pana? Przybył tu, aby przygotować ich na Dzień Sądu?
– W imię Jezusa Chrystusa, wyznaję swoje grzechy… – wymamrotał któryś.
– Zamknij gębę! – syknął Lorenzo. – To żaden święty! Przeciwnie!
Ruszył w stronę chłopca, ale zaraz przystanął, bo pies warknął ostrzegawczo. Lorenzo, wciąż mając w pamięci wczorajszego potwora, zatrzymał się w pewnej odległości od dziecka.
– Proszę o wydanie mojej matki – powiedział Dolg jasnym głosem.
Lorenzo zaśmiał się drwiąco.
– Twojej matki? Tej wiedźmy?
– To znaczy, że trzyma ją pan w zamku?
– Tego nie powiedziałem – prędko odparł Lorenzo. Zrozumiał, że się zdradził. – Przychodzisz sam?
– Nie, Nero jest ze mną, mój najlepszy przyjaciel.
– Ten kundel? Masz doprawdy wspaniałych przyjaciół. A twój ojciec? Siedzi w domu, warzy czarodziejskie wywary i puścił syna aż tutaj?
Dolg nic na to nie odpowiedział.
– Wiem, że moja matka jest w tym lochu. Jeśli mi ją wydasz, panie, nic złego nie spotka ani ciebie, ani twoich przyjaciół.
– A niby cóż może nam się stać? – Lorenzo wybuchnął śmiechem, inni mu zawtórowali.
– Może wobec tego sam po nią pójdę – z niezmąconym spokojem zaproponował Dolg.
– Tak sobie to wyobrażasz? – burknął Lorenzo. Na wielkiej odpychającej twarzy pojawił się wyraz przebiegłości. – Ale myślę, że nam się przydasz, chłopaku. Chyba popełniłeś największe głupstwo w życiu. Straż! Łapać go! Posłużymy się nim jako zakładnikiem, żeby wreszcie zmusić jego upartą matkę do mówienia.
Krzyknął w stronę podwórza tak głośno, że głos echem odbił się od wysokich ścian:
– Odetnijcie chłopcu drogę! Nie pozwólcie mu uciec!
Strażnicy na dziedzińcu albo go nie słyszeli, albo też nie mogli ingerować. Zresztą takiego rozkazu wcześniej nie dostali, mieli jedynie nie dopuścić do ucieczki chłopca.
A Dolg wcale nie miał zamiaru uciekać. Stał, oświetlony od tyłu promieniami słońca.
Strażnicy przygotowali się, by zaatakować stojącego nieruchomo Dolga. Nero natychmiast wzmógł czujność. Obnażył zęby, warknął, prawie ryknął jak lew, gotów rzucić się na tego, kto pierwszy ośmieli się tknąć jego pana i przyjaciela.
Strażnicy odruchowo się cofnęli.
– Bierzcie go! – wrzasnął Lorenzo, rozwścieczony takim tchórzostwem.
Któryś ze strażników wyciągnął pistolet.
Tego nie powinien był robić. Na oczach wszystkich zebranych rozegrało się coś niesamowitego.
Nero został przy Dolgu, by go chronić, ale jednocześnie skoczył do przodu. To jednak nie był on. Od psa oderwała się straszliwa bestia, którą widzieli już wczoraj, okaleczony potwór, ten sam, który podarł bratu Lorenzo ubranie.
Strażnicy uskoczyli w tył, niektórzy jak szaleńcy wrzeszczeli ze strachu. Rozpierzchli się na wszystkie strony. Pobiegli na górę po schodach, ukryli się w kuchni bądź w komnatach.
Zwierzę, potworna, okaleczona, kulawa bestia, zniknęło.
W halki zostali jedynie brat Lorenzo i kasztelan. Wprawdzie nie potrafili ukryć strachu, jaki zapalił się w ich oczach, lecz stali z nieugiętym postanowieniem, że nie dadzą się pokonać takiemu smarkaczowi i jego upiornemu psu.
Co prawda pies znów przypominał raczej zwykłego kundla.
Chłopiec i pies stali jak przedtem, zalani potokiem słonecznego światła. Sprawiali wrażenie takich bezradnych…
Читать дальше