– A dokąd? – spytała Tiril.
Móri z żalem wzruszył ramionami.
– Niestety nie wiem.
– Ale legenda jest prawdziwa – powiedziała Tiril. – Potwierdza to niebieski kamień Dolga.
Heinrich Reuss ciągnął:
– Według opowiadania Dolga, które moim zdaniem jest ogromnie interesujące, bo wypełnia wiele luk, zostawili niebieski kamień gdzieś po drodze i wyznaczyli kobietę, aby go strzegła…
– To prawda – przyznał Móri. – Ale jak się do tego mają maleńkie błędne ogniki Dolga?
Reuss popatrzył na nich przebiegle.
– Zapomnieliście, że jeden mężczyzna został na brzegu? Nie chciał opuszczać Ziemi, ukrył się. I spłodził potomstwo z ziemskimi kobietami z jakiegoś prymitywnego plemienia, niemal małpami…
– Z lemurami? – wykrzyknął Dolg.
– Tego nie wiem – odparł Heinrich Reuss. – Kwestia lemurów jest dla mnie całkiem nowa. Nie, sądzę, że potomstwo owego wojownika z dawnej baśni miało to już we krwi. Mogli przejść do innej formy życia, ale tu, na Ziemi, czuli się opuszczeni. To właśnie ich spotkałeś, Dolgu.
Chłopiec patrzył jakby nieobecnym wzrokiem.
– Tęskniły. Tęskniły tak gorzko, zarówno one, jak i Strażniczka, i Cień… I gorąco dziękowały mi za to, że pokazałem im kamień, wręcz chłonęły jego promienie. Dlatego były na bagnach! U Strażniczki, żywej krewniaczki.
Móri kiwnął głową i dokończył:
– Powiedziały ci jednak, że cel wciąż nie został osiągnięty, prawda, Dolgu?
– Tak, i że być może jeszcze kiedyś się spotkamy. Jeśli właściwie wykonam spoczywające na mnie zadanie. Życzyły sobie tego.
Tiril westchnęła:
– Mam nadzieję, że zdążysz przynajmniej dorosnąć, kochany synku! Dla dwunastolatka wyprawianie się na takie przygody może być bardzo niebezpieczne, serce matki ściska się na samą myśl!
– Do tej pory świetnie sobie radził – przypomniał Erling. – Ma potężnych przyjaciół!
– Owszem, szczególnie Cienia – przyznał kapitan. – Ale kim on właściwie jest?
Nikt nie odpowiedział, wielu jednak myślało o tym samym.
Cień nie miał w sobie pomieszanej krwi jak inni, których spotkał Dolg.
Myślą powędrowali dalej:
Jedną wyznaczono, aby została na Ziemi: Strażniczkę. Inny został dobrowolnie. Umarł, lecz dla kogoś z jego rasy nie oznaczało to ostatecznej śmierci.
Zakończył żywot targany tęsknotą i głębokim żalem.
U kresu życia usiłował odnaleźć morze, które nie istnieje. Brzeg, na którym wszyscy pozostali z jego rasy wkroczyli prawdopodobnie w nieznany wymiar. On, samotny, pragnął odnaleźć Święte Słońce, wiedział bowiem, że zostało na brzegu.
Ale brzegu nad morzem nie odnalazł nigdy.
Nie znalazł go, choć szukał od tak wielu, bardzo wielu lat.
Dlatego stworzył ludzkie dziecko, odpowiadające jego pragnieniom, żywego, rzeczywistego człowieka, który mógłby mu pomóc osiągnąć cel: Dolga.
Ostatnim wojownikiem, który nie chciał opuszczać Ziemi, był Cień.
– Ale wobec tego on musi być nieprawdopodobnie stary! – wykrzyknął Dolg.
– Owszem – przyznał Erling. – I w tej sytuacji poszukiwanie starego zakonu w czasach rzymskich na nic się nie zda.
– Musicie znacznie bardziej cofnąć się w czasie – zamyśliła się Tiril. – Jak daleko… Chyba nawet nie ośmielimy się zgadywać.
Dolg podniósł się wołając:
– Cieniu! Cieniu, przyjdź!
Jego głos odbił się echem gdzieś od skalnej ściany. Czekali. Las trwał w milczeniu.
Ale Cień się nie ukazał. Jakby nagle ogłuchł na wszelkie wołania.
Heinrich Reuss wstał. Z podciętą brodą i przystrzyżonymi do odpowiedniej długości włosami wyglądał teraz porządniej, ale widać było, jak bardzo jest wychudzony.
– Cóż, bez względu na wszystko teraz was opuszczę. Pozostałe informacje usłyszycie od Tiril. Późno się zrobiło, a chciałbym przed zapadnięciem nocy być już daleko stąd. Do Gera w Saksonii długa droga.
Móri pokręcił głową nad takim uporem, ale zrezygnował już z dalszego przekonywania Reussa.
Nie mieli konia, którego mogliby mu ofiarować, bo przybyła przecież Tiril i juczny koń był im teraz bardzo potrzebny. Theresa podarowała więc Reussowi kilka luidorów, aby mógł kupić wierzchowca, gdy tylko przybędzie do Francji. Dostał też trochę jedzenia na pierwszy dzień, zresztą nie potrzebował go wiele, odwykł od obfitych posiłków.
Heinrich Reuss obiecał, że odwdzięczy się za jej wielkoduszność, gdy tylko będzie miał ku temu sposobność. Później każdemu z osobna dziękował za ocalenie, a szczególnie długo trzymał w uścisku Tiril.
– Będzie mi brakowało naszych rozmów, przyjaciółko.
– Mnie także – odparła wzruszona.
– Wyglądasz inaczej, niż przypuszczałem.
Tiril zaśmiała się nerwowo.
– Nigdy nie byłam pięknością, a teraz nie śmiem nawet spojrzeć w lusterko.
– Pięknością? Móri miał naprawdę wiele szczęścia, że mógł cię poślubić.
– Tak jest w istocie – przyznał Móri z powagą.
Jak większość kobiet, Tiril troszeczkę rozczarowała taka pochwała. My, kobiety, jesteśmy na tyle niemądre, że najbardziej lubimy słuchać komplementów o swojej urodzie, nawet jeśli wiemy, że wcale nie jesteśmy takie brzydkie, pomyślała.
Ale podziękowała Reussowi za miłe słowa.
Na pożegnanie jeszcze raz mocno go uściskała. Dzielili wszak tyle strachu, bólu i zwątpienia.
Reuss pomachał ręką i odszedł.
Przejechali jeszcze kawałek na południe, aż ujrzeli dolinę, w której rozciągały się pola uprawne i stały wiejskie chaty. Na wzgórzu, przy skraju lasu, rozbili obóz na noc. Z ludźmi na razie bali się stykać.
Tiril przytuliła się do Móriego, aby jak najpełniej poczuć bijące od niego ciepło. Tyle czasu upłynęło od chwili, gdy ostatni raz czuła jego bliskość, opłakiwała też jego śmierć… A teraz była wolna, i to razem z prawdziwym, żywym Mórim.
Miała wrażenie, że to niemal zbyt wielkie szczęście. Bała się nim w pełni rozkoszować, nie chciała myśleć, uświadamiać sobie prawdy. Osłabione ciało mogło nie znieść takiej radości.
Móri starał się traktować żonę z jak największą delikatnością. Nie przyszło mu nawet do głowy, by się do niej zbliżyć, wiedział, że Tiril nie ma na to sił. Tulił tylko do siebie wychudłe ciało, w którym można było policzyć wszystkie żebra, kości ostro zaznaczały się pod skórą.
– Czy wam nie dawano nic do jedzenia? – spytał wzburzony.
– Coś tam dostawaliśmy, ale było tak ciemno, że nie widziałam, co mi rzucają, a czasem jedzenie śmierdziało i nie śmiałam go podnieść do ust. Zdarzało się też, że po nim chorowałam, i wtedy przez kilka dni nic nie jadłam. Nikt do mnie nie zaglądał, mogłam tam umrzeć.
Móri westchnął z bezsilności. Lepiej rozmawiać o czym innym, ogarniał go taki gniew, kiedy słyszał, jak traktowano Tiril.
– Powinniśmy byli przybyć wcześniej – rzekł ze smutkiem. – Najpierw jednak musieli uratować mnie, przeprawa Dolga przez bagniska też trochę trwała, a i odważne poczynania Theresy, mające na celu zdobycie informacji o miejscu twego pobytu, również zabrały nieco czasu.
– Najdroższy, przecież ja to rozumiem!
– I jeszcze po drodze mieliśmy dwa postoje. Jeden żeby uratować te dzieci, a drugi w Aix – en – Provence, żeby Dolg mógł dostać swój znak Słońca. Przypuszczam, że bardzo mu się przyda.
– Na to wygląda. Móri, jestem taka dumna z naszego najstarszego syna, a zarazem tak się o niego niepokoję.
Читать дальше