Wróciła Gudrun. Na jej twarzy malował się wyraz najwyższego zdumienia. Wszyscy znieruchomieli, patrząc na nią pytająco.
Kobieta musiała mocno wziąć się w garść, by wreszcie móc przemówić:
– To leżało w skrzynce – szepnęła i położyła na stole stary, zniszczony zwój pergaminu.
Nikt nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.
W końcu ciszę przerwał Antonio:
– Co, na miłość boską, ma to oznaczać?
– Czy to nie jest pierwszy pergamin? – spytała Gudrun.
– Owszem – odparli jednocześnie Jordi i Morten. Każdy z nich przecież swego czasu otrzymał podobną przesyłkę.
– Ojej! – jęknęła nagle Unni.
Popatrzyli na nią. Dziewczyna wyglądała na przerażoną nie na żarty.
– Jaka dzisiaj data? – spytała niewyraźnie, jakby zesztywniał jej język.
Gudrun odpowiedziała na jej pytanie.
– Ojej! – westchnęła znów Unni. – Całkiem się pogubiłam. Tyle się ostatnio działo!
– Z czym się pogubiłaś? – przyciskał Morten.
– Z czasem. Dzisiaj są moje urodziny. Moje… – Głos jej zamarł i słabym szeptem wydusiła z siebie: – Moje dwudzieste pierwsze urodziny.
Wybałuszyli oczy.
– No, nie! – zdenerwował się Morten. – Przecież ty nie jesteś…
– Przestań! – przerwał mu Antonio. – Unni już od dawna jest wmieszana w tę sprawę. Wielu rzeczy nie rozumiemy, jeśli chodzi o jej osobę.
– I to jeszcze ilu! Ale ta jest chyba najważniejsza.
Morten tylko kręcił głową, Antonio jednak był surowy.
– Teraz, Unni, chyba najlepiej zrobisz, sprawdzając swoją tablicę genealogiczną.
– Ależ ja ją znam! – zaprotestowała dziewczyna. – Są tam jedynie robotnicy, wieśniacy, paru kupców, komornicy… Wiem o swojej rodzinie wszystko aż do siedemnastego wieku, bo ojciec interesował się historią rodu. Historia kończy się na komornikach z odległych dolin.
– A skąd u ciebie taka ciemna karnacja? – łagodnie spytał Jordi.
– Tego… nie wiem – odparła zmieszana. – Mama i ojciec są rzeczywiście stosunkowo jaśni.
– Kochana Unni – rzekła Gudrun, kładąc dziewczynie ręce na ramionach. – Chyba powinnaś zadzwonić do swojej mamy.
– Rozumiem – powiedziała Unni żałosnym, ściszonym głosem. – Ale co będzie, jeśli ich zasmucę?
– Nie ma na to rady – stwierdził Jordi. – Twoje życie może być zagrożone, musisz poznać prawdę.
Popatrzyła na niego, kiwnęła głową i przełknęła ślinę.
– Możesz skorzystać z telefonu w salonie – poradziła Gudrun. – Tam będziesz mogła swobodnie rozmawiać.
Unni przeszła do salonu. Wszystko wydawało jej się jednym wielkim chaosem, było jej również bardzo przykro. Nie chciała tego, co miało nastąpić, nie wiedziała, co ma mówić.
Niech matka odbierze telefon, błagała w duchu, bo jeśli tylko mam innego ojca… Wtedy może być naprawdę trudno.
Dzięki Bogu, słuchawkę podniosła matka.
– Mamo, wyniknęło coś, co mnie zmusza do zadania ci bardzo osobistego pytania. I błagam, powiedz prawdę!. Ogromnie was kocham oboje i tak naprawdę dla mnie to nie ma większego znaczenia, po prostu muszę się dowiedzieć, najzupełniej teoretycznie…
Nie, to, co mówi, nie ma sensu. W końcu zdecydowała się i wypaliła:
– Czy ja jestem adoptowana?
To była długa rozmowa, popłynęło też wiele łez. Matka chciała wiedzieć, dlaczego. Unni wykręciła się białym kłamstwem.
W końcu wróciła do kuchni. Przyjaciele nie posunęli się nawet o milimetr dalej ani w nakrywaniu do stołu, ani w przygotowywaniu posiłku. Cały czas na nią czekali.
Unni załkała.
– Tak, zostałam adoptowana. Tylko oni mi o tym nie powiedzieli. To bardzo niemądre z ich strony, ale przecież chcieli dobrze.
– Świetnie to rozumiemy – uspokajała ją Gudrun.
– Wciąż jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, pod tym względem nic się nie zmieniło. Oni są moimi rodzicami i basta.
– Skąd pochodzisz? – spytał Jordi.
– Z Chile.
Antonio zmarszczył brwi.
– Ale nie wyglądasz na Indiankę?
– Bo też i nią nie jestem, nie całkiem. Jestem Kreolką. Nie wiem, ile mam w sobie krwi południowoeuropejskiej, a ile indiańskiej. Matka również tego nie wiedziała. Moja biologiczna matka zmarła podobno w wieku dwudziestu pięciu lat, ojciec jest nieznany. Moja matka była rzeczywiście z pochodzenia Hiszpanką, mogę być nawet w pełni hiszpańską Kreolką.
Jordi pokiwał głową.
– Wielu ludzi z północnej Hiszpanii wyemigrowało do Chile.
Unni ożywiła się.
– Ale jak to możliwe, że zebraliśmy się tu wszyscy z wyjątkiem tego Hiszpana Pedra? Chodzi mi o to, że jakaś dramatyczna historia z dawnych czasów z Hiszpanii miałaby skupić wszystkich w to wciągniętych w tym samym niewielkim miasteczku w Norwegii? To przecież szaleństwo! Tak, tak, wiem, że jesteśmy teraz tu nad morzem, ale mam na myśli miasto, w którym zwykle mieszkamy. Wszyscy w tym samym miejscu?
– Nasze miasto wcale nie jest niewielkim miasteczkiem! – zaprotestował Morten.
– Ach, zamknij się! W każdym razie nie jest wcale duże! – prychnęła Unni. Była tak wstrząśnięta tym, czego się przed chwilą dowiedziała, że ledwie się opanowała, by nie uderzyć Mortena.
– To wszystko nie jest wcale tak przypadkowe, na jakie wygląda – odezwał się Jordi z powagą i nie bez poczucia winy. – Wcale nie tak znów łatwo było was zebrać.
– Czy to ty…? – wybuchnął Morten.
– Mniej lub bardziej, owszem. Byłem zupełnie nieprzygotowany na to, czego teraz dowiedziałem się o Unni, ale poza tym trochę wami manipulowałem, do tego muszę się przyznać. Miałem jak najlepsze zamiary. Kiedy mieszkaliście tak daleko od siebie, nie byłem w stanie opiekować się wami. Rzeczywiście, namówiłem Antonia, żeby zaczął pracować w szpitalu w tym samym mieście, w którym mieszkał Morten. Mało brakowało, a Morten przeniósłby się do Oslo, pamiętasz? Zdołałem temu zapobiec rozmaitymi listami i działaniami, o których nie wiecie. I to właśnie ja… to ja wmówiłem sobie, że Unni będzie właściwą dziewczyną dla Mortena. No, ale o tym wspominałem już wcześniej.
Patrzyli na niego zaskoczeni. Jak on zdołał wszystko to zrobić?
Nad wyspą Selją zapadał zmrok. Panowała taka cisza, że zaczęli się zastanawiać, gdzie się podziały wszystkie krzyki mew. Ptaki najwidoczniej udały się już na nocny spoczynek.
Trudno sobie wyobrazić, że gdzieś istnieje jakieś normalne życie.
Jordi sprawiał nagle wrażenie straszliwie zmęczonego, jak gdyby na jego barkach spoczęły wszelkie cierpienia tego świata.
– Cóż, przyjaciele, po ostatnim wstrząsie chyba najwyższy czas przedstawić was tym pięciu rycerzom.
Gudrun pobladła.
– Nie, nie tutaj – uspokoił ją Jordi. – Jutro przecież wybieramy się na wyspę w poszukiwaniu pamiętnika młodej Anne. Tam będziemy mieli spokój, prawda?
– Owszem, w okolicach klasztoru jest bardzo spokojnie – odparła Gudrun. – O tej porze roku nie ma żadnych turystów.
– A ci, którzy boją się tego spotkania, mogą zostać w domku. Vesla?
– Nie, jadę z wami – odpowiedziała, przelotnie zerknąwszy na Antonia.
– A ty, Gudrun? I Morten?
– Co mogę stracić, wyruszając z wami? – wzruszyła ramionami Gudrun.
Morten odetchnął głęboko.
– Spróbujcie tylko jechać beze mnie!
– Wobec tego ustalone, wyruszamy jutro.
Wszyscy popatrzyli po sobie. Mają zostać przedstawieni grupce rycerzy z piętnastego wieku?
Wyrazili już, może trochę zbyt prędko, zgodę. Ale, do diabła, z każdym dniem stawali się coraz bardziej zahartowani!
Читать дальше