Nie była to cała prawda. Nie tylko tym się kierowali. Być może nie zdawali sobie z tego sprawy, lecz w brutalnym torturowaniu i zabijaniu przynajmniej niektórzy odkrywali niezmierną rozkosz.
Oczywiście nie wszyscy mnisi byli tacy, ale sąd inkwizycyjny doskonale wiedział, co robi, posługując się najgorszymi indywiduami.
Owego dnia, tego strasznego ostatniego dnia życia rycerzy, w starym kościele panował półmrok. Światło wpadało jedynie przez witraże w oknach, malując na posadzce niewyraźny, migotliwy wzór.
Pięciu rycerzy było w tym momencie już bliskich śmierci. Wisieli na narzędziach tortur i zamglonymi, na pół oślepionymi oczyma obserwowali zadziwiającą walkę. Z ust ciekła im krew, nieustannie zanosili się kaszlem, by nie pozwolić się zadławić krwi spływającej do gardła.
Nagle pojawiło się kilku mnichów, ciągnąc z triumfem jakąś olbrzymią istotę. Dwóch rycerzy rozpoznało w niej budzącego grozę Wambę, czarownika, o którym mówiono, że żyje już co najmniej sto lat. Zapewne nie była to prawda, lecz plotki, które trafiły na podatny grunt. Wamba był jednak dostatecznie brudny, obdarty i obszarpany, aby przypisywać mu tak sędziwy wiek. Gardłowo wykrzykiwał jakieś niezrozumiałe dla nikogo słowa, ale mnisi, uradowani, ciągnęli go pod sklepienie kościoła.
Sykiem rozkazywali mu, co ma robić, a Wamba, wywodzący się z dawnego potężnego ludu Wizygotów, który tak jak on znajdował się w żałosnym stanie upadku, brzydził się wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z rycerstwem. Bez wahania więc skazał pięciu rycerzy na wieczną tułaczkę. Po wsze czasy i jeszcze dłużej mieli jeździć konno, błąkać się, nie zaznając spoczynku, jeśli nie zgodzą się na odkrycie swej tajemnicy.
Wówczas zjawiła się Urraca. Piękna, choć starzejąca się już kobieta czym prędzej pospieszyła do kościoła, usłyszawszy, że pojmano dumnych rycerzy. Przerażona skryła się w cieniu, żal ściskał jej serce. Przybyła zbyt późno, by ich ocalić, to było jasne.
Czarownica wiedziała, co uczynili rycerze. Sama brała w tym udział. Teraz tylko ona znała prawdę. Nie zamierzała jednak nic mówić, nie tutaj i nie teraz.
Gdy jednak oszołomiony napitkami mnichów Wamba, pomrukując coś, z trudem wystąpił naprzód i wypowiedział swoje przekleństwo, Urraca ukazała się w rozszczepionym świetle wpadających do środka promieni słońca.
Czarownica nie miała mocy unicestwienia kary, lecz jedynie jej złagodzenie. Krzyknęła, że jeśli któryś z potomków rycerzy zdoła rozwiązać ów tajemniczy węzeł, jaki zawiązali ich przodkowie, to rycerze odzyskają spokój.
Jej śmiałość rozdrażniła Wambę. Rzucił na kobietę zaklęcie, lecz ona w porę się uchyliła.
Czarownik zawołał wtedy chrapliwym głosem:
„Trudno im będzie tego dokonać, ty czarownico bez znaczenia! Pierworodni, jedyni, którzy będą w stanie ocalić swych nędznych przodków, zdołają przeżyć zaledwie dwadzieścia pięć zim. Nie będą mieli czasu na znalezienie odpowiedzi, nie starczy im czasu na spłodzenie dzieci… „
„O tym ostatnim nic nie wiesz, obrzydliwa zmoro z otchłani! Gdyby nawet w istocie nie zdążyli, zadanie przejdzie na pierworodnych ich rodzeństwa. Takie wyjście szlachetni rycerze muszą mieć, a ich rody tak łatwo nie wymrą!”
Wamba zgodził się na ten kompromis. Żadne z nich bowiem nie było w stanie całkowicie odwrócić czarów drugiego.
„Ci twoi żałośni rycerze nie będą natomiast mieli możliwości przekazania swoim potomnym, co ci muszą robić. Zaklinam im głosy, nie wolno im rozmawiać na ten temat”.
„Ten czar drogo będzie kosztował twoich złych przyjaciół” – odgryzła się Urraca. Trudno jej było oddychać w dusznej, przerażającej atmosferze wśród odoru palonego ciała i ciepłej jeszcze krwi. Ogarnęła ją wielka rozpacz, lecz wciąż nie chciała się poddać.
„Nie wyobrażaj sobie, że twoim katom, mordercom, ujdzie to płazem. Skazuję ich teraz na oślepienie wielką zdobyczą, jaką przyniesie rozwiązanie zagadki. Przez całe wieki będą jej szukać”.
Tym razem Wamba, pomimo zamroczenia umysłu, zareagował bystro.
„Ha, tym samym sprzedałaś swoich przyjaciół! To oznacza bowiem, że moi przyjaciele mnisi będą deptać twoim rycerzom po piętach i dręczyć ich nawet w świecie duchów, dopóki ci nie ujawnią tajemnicy”.
„Jaką korzyść będą z tego mieli? Jako duchy nie zdołają dotrzeć ani do tajemnicy, ani do moich przyjaciół, ani też do ich potomków. Lędźwie mnichów nie spłodziły żadnego dziecka, więc w ich pożałowania godnych uczynkach nie pomoże im żaden potomek”.
„Tak ci się wydaje, czarownico” – zaśmiał się drwiąco jeden z trzynastu katów, którzy pełni uniesienia i zachwytu obserwowali całą tę scenę ze swych miejsc przy narzędziach tortur. Po ich gładkich czaszkach płynął pot, złe twarze pokryte były sadzą, a na ramionach, widocznych spod podwiniętych rękawów szat, rany czerwienią odcinały się od czerni. W torturowanie więźniów włożyli całą duszę i nawet nie zauważyli, że sami odnieśli obrażenia.
Ręka Urraki podniosła się do góry. Jej palce wskazały na tego mnicha, który się odezwał.
„To znaczy, że winien jesteś również cudzołóstwa. Bądź przeklęty, szatański pomiocie!”
Syknęła coś niezrozumiałego, a katów inkwizycji zostało teraz jedynie dwunastu.
Pozostali byli tym wyraźnie wstrząśnięci.
„Odpowiesz za to, wiedźmo!” – wrzasnął Wamba.
Tylko jeden z rycerzy wciąż pozostawał przy życiu. Po nie mających końca dniach, wypełnionych nieznośnym bólem i upokorzeniem, pozostali musieli się poddać. Ich chrapliwe oddechy umilkły.
Pozostały przy życiu rycerz przesłoniętymi mgłą cierpienia oczami patrzył, jak Wamba potężnym zaklęciem zsyła na Urracę śmiercionośną błyskawicę.
Wreszcie również i ten rycerz, najmłodszy, zmarł. Jego oczy zgasły. Z tych, którzy znali tajemnicę, nie pozostał już nikt.
Stary rycerz zakończył swą opowieść. Jego blada twarz pod mnisim kapturem wyraźnie się uspokoiła.
„Resztę już znasz” – przekazał swoje myśli Jordiemu, który nagle poczuł, że ciało ma napięte jak stal w obronie przed zimnem i emocjami.
Rycerz wysokiego rodu podjął:
„Jeździliśmy konno przez stulecia, bez chwili wytchnienia, szukając kogoś, kto zdoła rozwiązać zagadkę i wyzwoli nas spod przekleństwa. I kto będzie w stanie uratować również naszych nieszczęsnych potomków. Patrzyliśmy, jak wymierają, jedna gałąź po drugiej. Na początku dziedzictwo przekazane zostało wszystkim dzieciom, które miało nas pięciu. Lecz już w następnym pokoleniu przekleństwo spadło jedynie na pierworodnych lub na najstarsze dzieci ich rodzeństwa. Zaczęliśmy więc od kilku gałęzi, jak zapewne rozumiesz, było to zasługą Urraki. Późniejsze pokolenia długo opierały się śmiertelnej klątwie, jaka na nich spadła. Powoli jednak rody wymierały. Teraz nasza nadzieja wiąże się zaledwie z garstką ludzi”.
– To już zrozumiałem – odparł Jordi, z całych sił starając się nie szczękać zębami.
„Dobrze. Liczyliśmy na ciebie, ty bowiem jesteś najsilniejszy z tych, którzy obecnie żyją. Ale twój czas upłynął!”
Jordiemu serce zaczęło walić jak młotem.
– Wiem, że tak jest.
„Zostało ci zaledwie kilka dni na to, by rozwiązać naszą zagadkę, a tym samym nas wyzwolić, lub na to, by spłodzić dziecko”.
– Niestety, nic już nie mogę uczynić! – krzyknął Jordi. – Czas jest zbyt krótki na to, by znaleźć coś, co jest mi zupełnie nieznane. Nie chcę też wyrządzać dziecku ogromnej krzywdy, jaką byłoby obarczenie go tak ciężkim brzemieniem.
Читать дальше