Jej słowa spotkały się z właściwą reakcją. Wszyscy zdali sobie sprawę, że tego dnia w ogóle zapomnieli o jedzeniu. Usiedli więc, gdzie kto mógł, studiowali dziennik przyniesiony przez Miguela, żując resztki jedzenia, jakie udało im się znaleźć w torbach i kieszeniach. Było tego potwornie mało, więc ostrzeżenie Unni: „Tylko nie poplamcie dziennika”, zabrzmiało przesadnie. Zostało im właściwie tylko trochę owoców i sucharki, odrobina czekolady…
Juana siedziała z kartką Flavii w ręce. Według tego szkicu pod kościołem nie ma nic więcej prócz dwóch pomieszczeń, które dopiero co obejrzeli.
– Ale ten szkic nie jest chyba kompletny – powiedział Jordi. – Migueł, Kenny miał dziennik Flavii, który według wszelkiego prawdopodobieństwa jej ukradł.
– Dziennik jest pisany po norwesku – powtórzyła Sissi. – Więc pewnie nie był własnością Flavii.
– Widocznie ona też go ukradła – stwierdził Jordi sucho. Zaciekawieni kartkowali zniszczony kajet. Wszyscy chcieli zobaczyć. Wkrótce dowiedzieli się, że to poszukiwany dziennik Jonasa Hansena, z mnóstwem notatek po włosku, na marginesach i w tekście. Wszędzie wykrzykniki, znaki zapytania.
Można się było dowiedzieć wiele o dzieciństwie i młodości Jonasa. Rozpoznawali wiele z jego przeżyć, słyszeli już przedtem o ponurych, dziwnych wizjach, w których pojawiali się rycerze i mnisi, o snach, że czas nagli. Z dziennika wynikało też to, że Jonas nic a nic z tego nie rozumiał…
– Teraz nie zdążymy wszystkiego przeczytać – stwierdził Antonio. – To, co interesuje nas najbardziej, to oczywiście opis tego miejsca. Ale hrabiowska para namazała tyle różnych uwag na czerwono, że cały ten rozdział trzeba będzie najpierw rozszyfrować. Popatrzmy więc na koniec! Spójrzcie, tutaj mamy plan kościoła. Oryginalny.
Zapis kończył się następująco:
Jednak to, czego nie rozumiem, to wielkie kamienie. Coś takiego nie powinno się chyba znajdować w kościele? I kto lub co to jest AGILA?
Spoglądali po sobie. Jakie wielkie kamienie? Nigdy przedtem o nich nie słyszeli. No i rzeczywiście, przy tym zdaniu znajdowało się pięć czerwonych, postawionych ze złością znaków zapytania. Widać włoskie rodzeństwo też niczego nie zrozumiało.
– To raduje moje podłe serce – oznajmiła Urini ze złośliwym uśmiechem. – Czytaj dalej, Antonio! Powinniśmy byli mieć ten dziennik od dawna!
Selje w listopadzie 1953. Spotkałem fantastyczną dziewczynę. Ma na imię Gudrun, Gudrun Vik, i szczerze powiedziawszy, znałem ją od dawna, tylko jej po prostu przedtem nie odkryłem. Ona wie wszystko o tej sprawie ze śmiercią w moje dwudzieste piąte urodziny, ale w to nie wierzy. Ja też nie.
– Witamy w klubie – bąknął Morten cierpko.
Selje 1955. Urodziła nam się maleńka córeczka! Niewiarygodnie słodka. Będzie mieć na imię Sigrid i zamierzamy stworzyć jej fantastyczne życie.
– Nie udało się – rzekła Unni zasmucona.
Dam jej ten pamiętnik, kiedy będzie odpowiednio dorosła. Może zrozumie to o opuszczonym kościele i wszystkich rytuałach. Zwłaszcza to, co zostało napisane dużymi literami:
NIC NIE JEST TAK, JAK SIĘ WYDAJE. KONIEC NIE JEST KOŃCEM.
– Czy to wszystko musi być takie cholernie tajemnicze? – jęknęła Sissi.
Kiedy tak siedzieli, zastanawiając się, co mogłyby znaczyć powyższe słowa, Juana pogrążyła się we własnych zmartwieniach. Ja, która zawsze szukałam samotności, zajęta swoimi książkami i studiami, ja, która tłumiłam wszelkie potrzeby, siedzę teraz tutaj niczym świeżo naładowana bateria, otoczona tyloma wspaniałymi mężczyznami, myślała bliska rozpaczy.
Przede wszystkim Jordi, w nim pierwszym się zakochałam. Marzyłam o nim przez jakiś czas, dopóki nie odkryłam, że on i Unni są razem. Rozdzielać ich nie miałam ani ochoty, ani możliwości. Oni do siebie należą. Na zawsze.
Antonio. Jeszcze przystojniejszy niż brat, ale myślę, że Jordi jest bardziej fascynujący. No i Antonio ma swoją Veslę oraz maleńkiego synka. Nigdy nie miałam zamiaru zadawać się z żonatymi mężczyznami. A zresztą u tego też jestem pozbawiona wszelkich szans.
Miguel! Westchnienie. Dlaczego, dlaczego, dlaczego ten cudowny, fantastyczny chłopak musi być demonem? To on mnie rozbudził, o, nigdy mu tego nie zapomnę, zresztą i nie potrafię, dopóki nie wygaśnie to wszystko, co teraz we mnie płonie. Musiałam go jednak oddać Sissi, która z demoniczną stroną jego natury radzi sobie dużo lepiej niż ja, to już nieraz przyznawałam. Poza tym on jest w niej tak strasznie zakochany. Myśli, że nikt tego nie widzi, ale miłość wprost z niego promieniuje.
Na mój widok nigdy się tak nie rozjaśniał, chociaż uratował mi życie i okazywał życzliwe zainteresowanie. Nie, nie chcę myśleć o Miguelu, nadal sprawia mi to ból.
Pod pewnym względem jednak to dobrze, że on się okazał demonem. Bo gdyby był tylko człowiekiem – Miguelem, tym absolutnie fantastycznym facetem, to nie przeżyłabym tego, że kocha Sissi, a nie mnie. Tak jak jest, czuję się nieco lepiej, bo przecież wiem, że to beznadziejna miłość. Dlatego nie jestem zazdrosna o Sissi, w każdym razie nie tak bardzo. Nie będzie jej łatwo, kiedy nadejdzie czas rozstania.
W tej chwili przemknęła jej przez głowę groźba Tabrisa, że ich wszystkich pozabija, otrząsnęła się więc z zamyślenia i zaczęła słuchać tego, co Antonio mówi do Jordiego:
– Ale ty, bracie, dokonałeś jakiegoś odkrycia. Możesz nam o tym opowiedzieć?
Jordi wyprostował się i głęboko zaczerpnął powietrza.
– Tak, rzeczywiście, hrabia zwrócił uwagę, że na ścianach, które miałyby nas prowadzić dalej, nic nie ma. Ale pamiętacie przecież słowa z dziennika: Nic nie jest tak, jak się wydaje. Koniec nie jest końcem.
– Miecz – próbowała podpowiadać Unni. – Powiedziałeś, że są na nim jakieś znaki.
Jordi uśmiechnął się.
– Tak tylko mówiłem hrabiemu, żeby odwrócić jego uwagę.
– Ale na nim coś jest – upierał się Morten, który, ku zmartwieniu wszystkich, siedział i dotykał broni.
– Możemy zobaczyć?
Morten z trudem dźwignął ogromny miecz.
– To chyba wygląda na starohiszpański, Juana, zobacz. Tuż przy rękojeści znajdowały się małe, ozdobne literki.
– Żeby to tylko nie było coś w rodzaju Made in Taiwan – mruknęła Unni.
– Nie martw się – uspokoiła ją Juana z wielką powagą. – Widzę tu coś… zaraz wam przetłumaczę: Śmierć Wamby.
– O, nie – jęknął Jordi. – Tylko znowu nie to! Antonio go pocieszał:
– Może to ten miecz zabił go po raz pierwszy? Dawno temu.
– Miejmy nadzieję.
– Co to chciałeś nam opowiedzieć, Jordi? – spytał Miguel.
– No właśnie, otóż dokonałem pewnego odkrycia. Spójrzcie w dół, na pustą komorę po skarbie!
Na dole, w pomieszczeniu gdzie jeszcze niedawno leżał skarb, dostrzegli po jednej stronie małą szczelinę, ledwie widoczną.
– Co by to było, gdybyśmy spróbowali wbić tam miecz? – zastanawiał się Jordi.
– No, spróbujmy – zachęcała Sissi.
– Tam pod spodem na pewno coś jest – mruknął Morten pesymistycznie.
No i rzeczywiście. Ale opór nie był tak wielki, żeby nie można było wsunąć miecza aż po rękojeść.
Gdzieś w głębi budynku coś zatrzeszczało. Nic innego jednak się nie wydarzyło. Jordi wyciągnął miecz z powrotem.
Rozejrzeli się wokół.
– Pomieszczenie wygląda na hermetycznie szczelne – rzekł Morten.
– Owszem. No to co robimy? Unni wpadła na znakomity pomysł.
– Kościelny dzwon! Dzwon i miecz wymieniano równocześnie.
Читать дальше