Nie do niej mówiły te głosy, rozmawiały pomiędzy sobą.
Przewlekły, nieznośny ból, który zdawał się rozrywać ją na strzępy, powoli przygasał, jakby wypływał z jej ciała.
Czuła się pusta, cudownie wyzwolona, lecz pusta!
Przez długą chwilę trwała cisza.
A potem rozległ się szept:
– Zabierz go stąd, zanim ona się ocknie!
To był głos jej matki, martwy, pozbawiony wyrazu.
– Ale to znamię… – szepnęła akuszerka.
– Znamię?
To ochrypły, przerażony głos Móriego.
– Tutaj – powiedziała akuszerka.
Cisza.
Znamię? Znak? Kiedyś, bardzo dawno temu, duchy powiedziały: „Ale uważaj na znak!”
Tiril chciała coś powiedzieć, chciała otworzyć oczy, lecz była na to zbyt wyczerpana. Nie stać jej było na nic.
Ponownie głos matki:
– Wyglądasz na kompletnie porażonego, Móri. Co oznacza to znamię, skoro jego widok tak na ciebie działa?
Dlaczego dziecko nie krzyczy? Bo tyle mogę zrozumieć, że dziecko przyszło na świat i że to chłopiec. Ale dlaczego nie krzyczy?
– Ja miałem takie samo znamię na łopatce, kiedy się urodziłem – odparł Móri. – Moja matka nazywała to znamieniem maga. Później zniknęło.
– Dokładnie tak jak Mongolskie plamki znikają z dzieci – powiedziała Theresa. – Móri, czy to znaczy, że…?
– Tak. Ale przecież sama pani widzi, że to nie tylko znamię…
– Owszem, widzę – odparła Theresa. – Cii, Tiril się budzi! Zabierajcie stąd dziecko, szybko!
Pospieszne kroki po podłodze, jakieś zamykane drzwi.
Nie, nie zabierajcie mi dziecka, chciałabym je zobaczyć, pomyślała.
Mozolnie starała się otworzyć oczy. Przy drzwiach… Jakiś wysoki cień.
– Móri?
– Jestem tutaj, Tiril.
Jego ręka w jej dłoni. Jego ciemne oczy, teraz całkiem czarne w bladej twarzy. Dłoń matki w drugiej ręce Tiril. Zapomnij o cieniu! Nie patrz w tamtą stronę!
– Miałam okropny sen – szepnęła Tiril, a Theresa zwilżyła jej spękane wargi mokrą szmatką. Móri pomógł jej unieść głowę i dał jej się napić wody.
Poczuła się lepiej. Była już w stanie rozmawiać, ale czy chciała? Czy chciała poznać prawdę? Czy nie lepiej wybrać nieświadomość?
Nie, musi wiedzieć!
– Czy urodził się żywy?
Że też czekanie na odpowiedź może być takie bezlitosne!
Skoro odpowiedź nie nadeszła w ciągu następnych kilku sekund, mówiła dalej niemal jednym tchem:
– Nie słyszałam, żeby płakał.
– On żyje – zapewnił Móri zachrypłym głosem.
– I tylko to jedno się liczy – powiedziała Tiril z głębokim westchnieniem ulgi. – Chcę go zobaczyć! Dlaczego nie chcecie mi go pokazać?
Matka wahała się.
– On jest…
– To nie ma znaczenia – przerwała jej Tiril. – Kocham go i tak.
– My także – potwierdziła Theresa. – Prawda, Móri?
– Owszem.
– Widzieliście go i mimo to go kochacie. Dlaczego. mnie nie wolno go widzieć?
– Jesteś jeszcze bardzo słaba. Mało brakowało, a byli – byśmy cię utracili.
– Dlaczego? To znaczy, co się stało?
Móri zwlekał z odpowiedzią.
– Chyba za bardzo się wykrwawiłaś. A i przedtem nie miałaś za dużo krwi. Poza tym w pokoju coś się stało. Obudziłem się, bo jęczałaś przez sen, myślałem, że coś ci się śni, ale ty byłaś nieprzytomna, jakby twoja dusza przebywała gdzie indziej. Mimo to zrozumiałem, że zbliża się poród.
– Masz rację, byłam bardzo daleko – potwierdziła Tiril.
Móri patrzył na nią badawczo.
– Pokój był taki dziwnie mroczny. I powietrze takie gęste. Takie gęste jak… jak…
– Jak ziemia – podpowiedziała Tiril.
– Tak. To właściwe określenie. Ale ja, naturalnie, natychmiast podniosłem alarm. Kiedy wróciłem do ciebie, pokój był znowu zwyczajny. Potem przez cały ranek walczyliśmy o życie twoje i dziecka.
– To wszystko stało się tak szybko – wyjaśniła matka.
– Nie było żadnych znaków świadczących, że rozwiązanie się zbliża, prawda? I nagle poród był w toku. Mało brakowało, a akuszerka przyszłaby po wszystkim.
Ja czułam, że coś się zbliża, pomyślała Tiril. Niepokój w całym ciele. Powinnam była powiedzieć im o tym. Ale zdawało mi się, że to nic takiego.
– Czy mogłabym go teraz zobaczyć?
– Tak, tylko trzeba go wykąpać i ubrać – powiedziała Theresa.
– Gdzie ty właściwie byłaś, Tiril? – zapytał Móri z powagą. – Wyglądałaś jak martwa, przeraziło mnie to.
Tiril wpatrywała się rozmarzonym wzrokiem w letni krajobraz za oknem, szczęśliwa, że znowu jest tutaj, że może się cieszyć jasnym, ciepłym dniem.
– To nie był sen, mogłabym przysiąc, że…
– Nie, oczywiście, że to nie sen. Ale przez cały czas znajdowałaś się tutaj, wszystko inne bym natychmiast zauważył.
– Tak.
Tiril zamyśliła się.
– Ogniki – szepnęła, ale o cieniu nie wspomniała.
– Ogniki?
– Na mokradłach. Na bezkresnych mokradłach. Nieduże niebieskie płomyki tańczyły ponad bagnem…
– Gaz błotny – stwierdziła Theresa krótko.
– Możliwe, ale one czegoś ode mnie chciały. Wabiły mnie do siebie, ale. to było oszustwo, bo kiedy się zbliżałam, oddalały się. Słyszałam ich świszczące szepty.
Theresa już miała coś powiedzieć, lecz Móri uniósł rękę w ostrzegawczym geście.
Tiril ciągnęła:
– Widziałam je już przedtem… Chociaż może wtedy to był sen, nie pamiętam. Wtedy też słyszałam ich szepty. O tym, że czekają. I teraz też tak mówiły. Nie rozumiem tego.
– Ani ja – westchnął Móri. – Czy na tym sen się skończył?
– Tym razem to wcale nie był sen – zaprotestowała ostro. – A później zostałam wciągnięta w dół.
– W bagno?
– Nie wiem. Nie, chyba nie. Znalazłam się w jakiejś krypcie grobowej. I twoi przyjaciele z tamtego świata byli ze mną.
– Och! – jęknął Móri wyraźnie zmartwiony.
Nagle Tiril poczuła, że nie chce mu powtarzać tego, co jej powiedziały, jakby to dotyczyło tylko jej samej. Zakończyła walkę, wydostała się znowu na powierzchnię ziemi i nie ma do czego wracać.
Otworzyły się drzwi i do pokoju weszła akuszerka z białym zawiniątkiem w ramionach. Tiril widziała, że twarze Theresy i Móriego zamarły, ona jednak poczuła się teraz bardzo silna. Pojmowała, że coś z tym dzieckiem jest nie tak jak powinno, ale może właśnie dlatego obiecała sobie, że nigdy go od siebie nie odepchnie.
Mimo wszystko nie zdołała się opanować i głośno przełknęła ślinę w panicznym strachu przed tym, co za chwilę zobaczy.
Najpierw dostrzegła z profilu maleńką główkę. I zaciśniętą, wymachującą piąstkę.
Długie, czarne niczym węgiel włoski. Różowy policzek i mocno zamknięte oczka.
– Ale… on jest przecież śliczny – powiedziała niepewnie. – Co z nim nie w porządku?
Akuszerka odwróciła dziecko, pokazując jego drugi profil, i Tiril patrzyła zdumiona.
Ta strona twarzyczki także była ładnie ukształtowana, ale kolor skóry…?
Skóra wydawała się wprost trupio blada, w niektórych miejscach niebieskawa jak lód, wargi od tej strony miały kolor sinoniebieski.
Jedna strona dla Życia. Jedna dla Śmierci.
Tiril zaczęła głośno płakać ze zmęczenia i długotrwałego napięcia. Wszystko się w niej burzyło z żalu nad tym dzieckiem, które było jej i Móriego i które zasłużyło na ich największą miłość. Biedny mały chłopaczek.
Chociaż był taki maleńki i chociaż dopiero co się urodził, dostrzegała w jego buźce wyraźne podobieństwo do Móriego. W każdym razie ciemne włosy musiał odziedziczyć po ojcu.
Читать дальше