Wszyscy wstrzymali dech, gdy pies pochylił swój wielki łeb nad kołyską. Mógł śmiertelnie przestraszyć maleństwo, ale trudno mu było zabronić oględzin. To by mogło źle usposobić zwierzę do nowego członka rodziny.
Również Móri łagodnie przemawiał do czworonożnego przyjaciela. Szeptał mu coś do ucha dokładnie tak samo jak wtedy w Bergen, kiedy prosił Nera, by bardzo uważnie strzegł Tiril.
Nero nastawił uszu i słuchał. Ogon z wolna uderzał o podłogę. Potem pies znowu z zaciekawieniem spojrzał na leżące w kołysce niemowlę.
Malec patrzył na niego swoimi lśniącymi, czarnymi oczkami. Wszyscy widzieli, że niańka jest sztywna ze strachu i w każdej chwili może zacząć krzyczeć, dawali jej więc znaki, żeby była cicho. Gdyby chłopiec się teraz poruszył, wszystko mogłoby zostać zniszczone.
Nero zlizał spokojnie kroplę mleka z bródki chłopca. Mięśnie na twarzy dziecka drgnęły, ale wyglądało to tak, jakby malec się uśmiechnął. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Księżna przystała na to, by zaczekać z chrztem. W tajemnicy przed innymi modliła się jednak często w kaplicy w intencji dziecka, wciąż paliła świece przed obrazami świętych i przed wyrzeźbioną w drewnie figurką Panny Marii, błagając o łaskę dla nieszczęsnego chłopca, który przyszedł na świat z takim strasznym obciążeniem. Płakała z jego powodu i prosiła o wybaczenie ciężkiego grzechu, jakiego dopuściła się w młodości, a który teraz, jak sądziła, zemścił się na jej wnuku. Całą winę za to, że chłopczyk jest taki… odmienny, Theresa brała na siebie i w tajemnicy przed Tiril lala z tego powodu gorzkie łzy.
Trudno, niech niewidzialni towarzysze Móriego ochrzczą dziecko, nie, ochrzcić to nieodpowiednie słowo, tu w grę wchodzi jedynie nadanie imienia. Mimo wszystko księżna upierała się, by malec został chrześcijaninem. No i przy tym otrzymał też dodatkowo chrześcijańskie imię, żeby któryś święty mógł roztaczać nad nim opiekę, chronić go przed…
Nie, nie była w stanie wymienić tych, którzy zagrażali maleństwu, bo sama nie miała dla nich żadnego określenia.
Móri obiecał, że będzie rozmawiał z duchami na temat ewentualnego drugiego imienia. Wiedział przecież, że Theresa jest głęboko religijną katoliczką i że dla niej fakt, iż jedyny wnuk nie został ochrzczony, trudny będzie do zniesienia. A gdyby tak umarł nie uwolniony od grzechu pierworodnego? Przecież w takim wypadku znalazłby się w piekielnych płomieniach.
Bardzo szybko jednak Theresa musiała zająć swoje myśli czym innym.
Brat księżnej zawiadomił, że wybiera się do niej z wizytą.
Theresa okropnie się denerwowała. Od dawna gotowa była przedstawić mu Tiril, to nie nastręczało kłopotów. Gotowa też była przedstawić mu swego zięcia. To co prawda trudniejsza sprawa, ale przecież bardzo lubiła Móriego i bez wątpienia sobie poradzi. Myślała o nim z dumą, będzie go bronić ze wszystkich sił, jeśli zajdzie potrzeba.
Natomiast zupełnie nie wiedziała, co zrobić z ukochanym wnuczkiem.
Pokazać go, tak jak pragnęła? I wywołać okrzyki zdziwienia, może nawet szok?
Czy może ukryć dziecko, oszczędzić córce, i zięciowi upokorzenia? Ale zarazem dałaby im przecież do zrozumienia, że wstydzi się tego dziecka.
Pojawił się jeszcze inny, przerażający problem.
Od chwili gdy dziecko przyszło na świat, nieustannie wszyscy troje przekonywali się nawzajem, że sinobiała barwa skóry z pewnością niedługo zniknie…
I rzeczywiście znamię, znak czarownika, powoli bladło, ale razem z nim bladła również normalna, różowa skóra.
Ich ukochany mały skarb, któremu wszyscy w domu okazywali tyle czułości, stawał się cały równomiernie bladosiny. Taka barwa nie była w żadnym razie właściwa ludziom. Nawet chore na serce dzieci są sine w inny sposób. One bowiem są bardziej niebieskie z wyraźnie czerwonawą tonacją pod skórą.
Maleńki synek Tiril był zimny i biały niczym szron. Najbardziej nieprzyjemnie wyczuwało się ten chłód przy dotyku. I na nic się nie zdało to, że pokojówka Theresy i niańka wynajęta do dziecka bardzo się starały, żeby w pokoju wciąż było ciepło. W końcu Móri musiał im powiedzieć, żeby przestały palić w piecu, dziecko od tego i tak się nie rozgrzeje.
Oczywiście pochodząca z najbliższej okolicy służba bardzo się dziwiła przypadłości malca, szukano wytłumaczenia w różnych przesądach, ale w ich stosunku do dziecka było bardzo wiele współczucia. Tiril i Móri wielokrotnie w pokoju dziecka znajdowali mające je chronić amulety i inne dziwne przedmioty. Pozostawiali je na miejscu, przecież i tak nie mogły chłopcu zaszkodzić.
Ale co Theresa miała zrobić ze swoim bratem? Czy mogła mu pokazać to dziecko? Powiedziała o swoim dylemacie Tiril i Móriemu, a oni zrozumieli ją bardzo dobrze.
– Tego dnia, kiedy przybędzie brat waszej wysokości, powiemy, że akurat dziecko nie jest całkiem zdrowe – zaproponował Móri. – Myślę, że powinniśmy zaczekać, niech książę pobędzie u nas kilka dni, niech nas lepiej pozna.
– To bardzo rozsądna propozycja – zgodziła się Theresa. – Z tą tylko drobną uwagą, że mój brat nie jest księciem. To sam cesarz!
Tiril i Móri, którzy dotychczas stali, usiedli oboje równocześnie z bardzo niepewnymi minami.
Theresa spoglądała na nich zakłopotana.
– Ja wiem, że powinnam była powiedzieć wam o tym wcześniej. Nie chciałam jednak, żeby dystans między nami był zbyt duży. On przybędzie tutaj w całkowitej tajemnicy, jedynie w towarzystwie kilku ludzi ze swojej gwardii przybocznej. Nie będzie ani cesarzowej, ani córek, ani żadnej z moich sióstr, bo one po prostu nie wiedzą o waszym istnieniu. Brat również robił mi poważne wymówki w liście, ale potem złagodniał. Ja osobiście wstęp do Hofburga mam zamknięty, on jednak chce mnie zobaczyć. Tutaj. I poznać moją córkę.
– To może lepiej, żebyśmy obaj, i ja, i malec, pozostali w ukryciu – zaproponował Móri.
– Ty nie. Mój brat wie, że Tiril wyszła za mąż. Ale masz rację, chłopca na razie mu nie pokażemy. Nie możemy władcy narażać na zbyt wielki szok. On pozostanie tu tylko dwie noce, wobec tego pokażemy mu dziecko następnego dnia po przyjeździe. Bo przecież wszyscy troje jesteśmy bardzo dumni z naszego maleństwa, prawda?
Tiril i Móri uśmiechnęli się, ale w ich oczach było tyle smutku…
Zanim jednak wspaniały gość przybył z wizytą, Theresa została zaproszona na przyjęcie do sąsiedniego dworu. Gospodarze nie znali jej osobiście, lecz osoby książęcego rodu zapraszane są chętnie. Można zaimponować innym gościom!
Theresa pojechała z radością. To przyjemnie móc spotkać się z ludźmi ze swojej klasy, myślała. Bardzo, oczywiście, kochała swoją małą rodzinę, ale szczerze powiedziawszy nie była przyzwyczajona do tej warstwy społecznej, do której należeli. Poza tym Móri był dość szczególnym człowiekiem, temu przecież nie można zaprzeczyć.
U sąsiadów została przyjęta z otwartymi ramionami, wszyscy chcieli z nią rozmawiać. Zaproszono wiele wytwornych dam, bo właśnie dla najelegantszych pań z okolicy zorganizowano ten wieczór. Po znakomitym obiedzie towarzystwo rozmawiało w salonie.
Początkowo Theresa uważała, że wszystkie panie są przemiłe. Znalazła kilka znajomych swoich dawnych znajomych z czasów młodości spędzonej w Wiedniu. Trochę ją to co prawda zaniepokoiło, bo nie miała pojęcia, co te panie o niej wiedzą, a dopiero co opowiedziała, że mieszka w Theresenhof z córką, zięciem i czarującym małym wnuczkiem, co dwie panie z Wiednia przyjęły z niejakim zdumieniem.
– Słyszałyśmy, że małżeństwo pani z księciem Adolfem von Holstein – Gottorp było bezdzietne – nie wytrzymała jedna z nich.
Читать дальше