Z czasem Tiril dowiedziała się dużo więcej na temat cienia. To nie ona była przedmiotem jego zainteresowania, nie jej towarzyszył.
Widywała go wielokrotnie, najczęściej jako szarą mgłę, przepływającą obok niej, dostrzeganą kątem oka. Niekiedy zdawał się wyższy niż zazwyczaj i groźnie czarny, choć nie pojmowała, dlaczego tak jest. Od czasu do czasu jednak znikał bez śladu. Zaczęła więc zapisywać, w jakich okolicznościach go widuje. A przejrzawszy później notatki stwierdziła ponad wszelką wątpliwość: Cień pokazuje się tylko wtedy, kiedy w pokoju znajduje się jej mały synek, bywa też z dzieckiem na dworze.
W pierwszej chwili doznała szoku, serce waliło jej jak młotem. Wiedziała wprawdzie, że każdy człowiek ma swego ducha opiekuńczego, Móri jej o tym powiedział. Ale ten tutaj to jednak chyba coś innego. Jakiś potwór z pozaziemskich otchłani? Taki wysoki, taki czarny, z tym dziwnym sposobem przemieszczania się jakby się skradał, płynął lub toczył się w powietrzu. Ciężka peleryna sięgała ziemi i plątała się pod stopami.
Poza tym… Móri mówił, że każdy ma ducha opiekuńczego odmiennej płci, to znaczy kobietami opiekują się duchy męskie, a mężczyznami żeńskie. A to przecież nie była kobieta, Tiril mogła przysiąc, że nie.
Porozmawiała na ten temat z Mórim. On również widywał cienistą zjawę, lecz uznał, że nie powinni się w to mieszać.
– Nie możemy go odpędzić – powiedział – bo to by jeszcze pogorszyło sprawę.
– Czy za tym stoją twoi towarzysze?
– Nic mi o tym nie wspominali.
Tiril nie zadowoliła się tą odpowiedzią.
Pewnego przedpołudnia, kiedy była w pokoju sama z synkiem, zebrała się na odwagę. Najpierw wielokrotnie przełykała ślinę i głęboko wciągała powietrze.
– Ty, który tam stoisz – powiedziała w końcu cicho do niewyraźnej szarej plamy w kącie. – Skąd do nas przybywasz? Czy mógłbyś dać mi jakiś znak? Boję się o mego maleńkiego synka i chciałabym wiedzieć, czy życzysz mu dobrze, czy źle.
Cień ani drgnął.
Czekała przez chwilę, potem westchnęła zrezygnowana.
Ułożyła dziecko w kołysce, skąd wzięła je tylko na chwilkę, bo chciała poczuć jego ciałko w objęciach. Stwierdziła przy tym, że mały ma mokro, więc go przewinęła, nie wzywając do tak prostej czynności niańki, po czym wyszła z pokoju z mokrą pieluszką w ręce.
Kiedy wróciła, zamarła z przerażenia.
Cień, straszliwie wysoki i czarny, pochylał się nad dzieckiem.
Tiril miała wrażenie, że serce pęknie jej ze strachu.
Cień wyprostował się i „odleciał” z powrotem do kąta.
Na brokatowej kołderce maleństwa leżała cudownie piękna. biała róża, lecz jej łodyga najeżona była niebywale długimi i strasznie ostrymi kolcami.
Przybył cesarz z lokajami i ochroną osobistą. Jeśli uważał, że z takim licznym orszakiem podróżuje incognito, to Móri nie podzielał jego zdania.
Karol VII nie był władcą wojowniczym, ale jego dokonania polegały zdaje się głównie na zdobywaniu, utracie i ponownym zdobywaniu nowych obszarów. Był szorstki w obejściu i władczy, lecz bardzo przywiązany do swojej najmłodszej siostry. Przy powitaniu czynił jej jeszcze wymówki za młodzieńczą lekkomyślność, później jednak stał się serdeczny i miły.
Siostrzenicę, Tiril, traktował z powściągliwą życzliwością, ale spoglądał na nią rzadko. Móri go niepokoił i być może odrobinę przerażał, tak reagują wielkie autorytety przy spotkaniu z kimś obdarzonym jeszcze większym autorytetem. Autorytet Karola wpisany był niejako w jego cesarską godność, Móri przyniósł go ze sobą na świat i okazywał też bardziej naturalnie. Wkrótce jednak łagodny głos Islandczyka przywrócił cesarskiemu majestatowi poczucie pewności siebie.
Theresenhof zostało, rzecz jasna, wypucowane do połysku na przyjęcie tak znakomitego gościa. Służba wycofywała się ze spuszczonymi oczyma, nie mając śmiałości nawet spojrzeć na cesarza, a pokojówka, której kieliszki o mało nie zsunęły się z tacy, wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Theresa skinęła jej uspokajająco głową i wszystko skończyło się dobrze.
Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła w zamku Gottorp, pomyślała Theresa. Tam popatrzyłabym na dziewczynę surowo, a potem ukarała.
Ja się rzeczywiście zmieniłam. To zasługa Tiril i Móriego. To oni postępują właściwie. Ich kultura bycia ma źródło w ich sercach, a nie w wyuczonych formułkach na temat etykiety.
Obiad był wyszukany. Tak wytworny, że Móri, który na Islandii niekiedy musiał się żywić wodą wyciśniętą z mchu, patrzył na zastawiony stół z wyrazem niedowierzania w oczach. Najpierw podano gęstą zupę na najdelikatniejszym mięsie, zaprawioną śmietaną i jajkiem. Potem kolejno na stole pojawiły się zimne i gorące przystawki, pieczeń cielęca ze szparagami na maśle, węgorz marynowany w białym winie, przepiórki z truflami w śmietanie i maleńkie kanapki z purée z łososia… Okazało się, że to dopiero początek. Zanim dotarli do dania głównego, Móri był absolutnie najedzony i mógł nabierać tylko maleńkie porcje na spróbowanie. Wszystko to spożywano na najpiękniejszej miśnieńskiej porcelanie. Ale pod stołem siedział Nero… Na długo przed końcem obiadu dochodziły stamtąd ciężkie posapywania przejedzonego psa.
Deseru Móri nie był w stanie nawet spróbować, wszelkie granice zostały przekroczone. Postanowił jednak, że poprosi w kuchni, by mu zostawiono na później kawałek pysznego z pewnością tortu. Niczego bardziej apetycznego nigdy w życiu nie widział.
Cesarz wyraził kucharzom uznanie w formie dowcipnego komplementu. Theresa odetchnęła z ulgą, gdy nareszcie mogła zabrać swego tak wysoko postawionego gościa do salonu.
Kiedy lokaje wycofali się na odpowiednią odległość, brat księżnej rzekł:
– Jak rozumiem, Móri, ty nie pochodzisz ze szlacheckiego rodu?
– Nie, Wasza Cesarska Mość. Proszę jednak pamiętać, że Tiril nie wiedziała o swoim pochodzeniu, kiedy wychodziła za mnie za mąż.
Troszkę się mijał z prawdą, ale ustalili już przedtem, że datę ślubu przesunie się nieco, powie się, że małżeństwo zawarte zostało wcześniej, by uniknąć dodatkowych wymówek.
Cesarz Karol skinął głową. Mam nadzieję, że on nie zamierza nadać mi szlacheckiego tytułu, pomyślał Móri. Niczego takiego po prostu nie chcę.
Cesarz jednak zastanawiał się nad czymś innym.
– Przed kilkoma miesiącami mieliśmy wizytę pewnego włoskiego szlachcica. Wypytywał o ciebie, Thereso.
Wszyscy wstrzymali oddech, a cesarz spoglądał na nich surowo.
– On ważył się przyjechać do Hofburga? – zapytała Theresa ledwo dosłyszalnie.
– Tak. Ale przedtem dostałem twój list, więc nie wyjawiłem, gdzie przebywasz.
– Dziękuję, Karolu. Nawet nie wiesz, jakie dobrodziejstwo wyświadczyłeś całej naszej rodzinie!
Móri zapytał:
– Czy to był mężczyzna w średnim wieku, o ciemnej karnacji i z blizną na policzku?
– Owszem. Nazywa się Lorenzo jakiś – tam, długie włoskie nazwisko.
Pozostała trójka spoglądała po sobie w milczeniu.
– Natomiast całkiem niedawno mieliśmy kolejną wizytę – mówił dalej cesarz z uśmiechem. – Czy pamiętasz naszego towarzysza zabaw z dzieciństwa, Engelberta? On także zapytał kiedyś, co u ciebie, a ja szczerze mówiąc nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, bo przecież obiecałem ci, że nie wyjawię nikomu miejsca twego pobytu. Nie powiedziałem tedy nic.
Policzki Theresy gwałtownie poczerwieniały, a w jej oczach pojawił się podejrzany blask.
Читать дальше