– Rozumiem. W takim razie trzeba się pożegnać. Było mi bardzo miło panią spotkać, księżno!
Ani słowa o Mórim.
Biskup Engelbert zdawał się co najmniej tak samo zbity z tropu jak Theresa, rozstali się jednak z obietnicą, że odwiedzi ich natychmiast, gdy tylko znajdą dla siebie jakiś prawdziwy dom.
Na dziedzińcu Theresa zaczęła znowu protestować.
– Móri, muszę powiedzieć, że twoje zachowanie było co najmniej naganne…
On jednak pociągnął ją jak najszybciej do powozu.
– Proszę się pospieszyć! Powinniśmy stąd natychmiast zniknąć! To niebezpieczne miejsce.
– Przecież Engelbert nie może być niebezpieczny!
– Nie, on nic nie znaczy – powiedział Móri i naprawdę tak myślał. – Natomiast kardynał! On tak! Jedź! – krzyknął do stangreta i sam wskoczył na swego wierzchowca.
– Do domu! Bez chwili zwłoki!
Theresa ledwo zdążyła wsiąść do powozu, gdy konie ruszyły z kopyta.
Oczy kardynała von Grabena zrobiły się wąziutkie niczym szparki, ale pod zmrużonymi powiekami płonęły piekielnym ogniem. Hierarcha syknął do swego bratanka:
– Ta fatalna historia z twojej młodości zaczyna nam znowu stwarzać problemy. Jakbyśmy nie mieli dość innych.
– Ale przecież ja od tamtej pory nie miałem żadnych kontaktów z Theresą. A wuj obiecał mi, że nie spotka jej nic złego.
– I obietnicy dotrzymałem – warknął kardynał. – Ale dlaczego nie wycisnąłeś z niej informacji na temat, gdzie mieszka? Musimy przecież dostać córkę.
Biskup Engelbert nie miał żadnego stosunku do tej córki, której nigdy nie znał, a której się wstydził.
– Próbowałem – powiedział. – Ale ten okropny człowiek nieustannie mi przeszkadzał.
– On nie jest okropny. On jest śmiertelnie niebezpieczny. Teraz wiemy, kto pomaga tym kobietom i pracuje przeciwko nam.
Następne słowa kardynał wyszeptał tak cicho, że bratanek ich nie dosłyszał:
– On musi umrzeć. Ja się tym zajmę.
Engelbert uniósł rękę.
– Tylko pamiętaj: Nic nie może się stać Theresie!
– Wiem, wiem – syknął kardynał. – Taka była umowa wówczas, kiedy zdobyłeś dla nas kielich z Hofburga. W podzięce za ten uczynek obiecałem ci, że włos z głowy nie spadnie twojej drogocennej księżniczce.
Pospieszył do swych prywatnych komnat i wezwał kilku zaufanych ludzi.
Dzięki danej ci obietnicy, mój krótkowzroczny bratanku, nie mogłem pojmać tych dwojga, kiedy tutaj byli, myślał von Graben. Ale teraz ja będę decydował!
Dwaj ludzie dostali krótkie rozkazy, po czym w największym pośpiechu opuścili konno kanonię i ruszyli w tym samym kierunku, w którym odjechała księżna ze swoim zięciem.
Kiedy znaleźli się w głębi gęstego lasu, Theresa poleciła woźnicy, by zatrzymał konie. Zdenerwowana wysiadła z powozu i poszła w stronę Móriego, który zeskoczył ze swego wierzchowca.
– Muszą się skończyć te twoje głupstwa – powiedziała księżna ostro. – Obrażasz mojego przyjaciela tą nagłą ucieczką do domu, i nie tylko jego, ale jeszcze jednego z największych dostojników kościelnych, czcigodnego kardynała von Grabena.
Móri patrzył na nią ponuro, ale nie odpowiedział wprost na jej wymówkę.
– To bardzo dobrze, że się zatrzymaliśmy – rzekł. – Konie muszą trochę odpocząć. Rozbijemy tu mały obóz i zjemy nasze domowe zapasy.
Stangret zaczął przygotowywać się do popasu. Theresa była zagniewana. W milczeniu usiadła na kocu, który jej stangret rozpostarł, i zajęła się jedzeniem.
Móri także nie powiedział ani słowa.
Kiedy zjedli, Móri ze stangretem zebrali wszystko i przygotowali się do dalszej drogi. Nagle stangret zamarł.
– Ciii! Ktoś się zbliża! Myślę, że to dwaj jeźdźcy.
– Pogoń! – krzyknął Móri gwałtownie. – Wasza wysokość, proszę wziąć mojego konia, on jest teraz wypoczęty, i jechać przez las prosto do Theresenhof! Proszę się orientować według stron świata. To panią chcą pojmać! Nie wolno do tego dopuścić! Poprzez panią chcą dotrzeć do Tiril. Proszę pędzić co koń wyskoczy! My wprowadzimy w błąd prześladowców, będą podążać za powozem, a jeśli nas napadną, damy im radę. A z panią spotkamy się w najbliższym miasteczku.
– Ale ja nie mam damskiego siodła – protestowała Theresa i próbowała wyrwać się Móriemu, gdy chciał jej pomóc dosiąść konia.
– Tiril na Islandii jeździła na oklep! Proszę ruszać! Nie ma czasu do stracenia!
Dość bezceremonialnie podsadził ją na koński grzbiet tak, że chcąc nie chcąc usiadła w siodle po męsku. Silnym klapsem w zad Móri przynaglił wierzchowca, który pogalopował leśnym duktem. Theresa musiała całą uwagę skupić na tym, by nie spaść na ziemię. Móri usiadł obok stangreta i powóz ruszył powoli przed siebie.
Theresa próbowała powstrzymać konia, zawrócić go ku głównej drodze i przerwać nareszcie te głupstwa. Skończyło się jednak na tym, że koń stanął dęba, a ona spadła pomiędzy grube pnie sosen.
Potłukła się boleśnie, ale zaciskała zęby. Słyszała, że zbliżają się jacyś jeźdźcy, i już miała zamiar wzywać pomocy, gdy dotarły do niej zdyszane głosy:
– Pospiesz się, właśnie usłyszałem skrzypienie kół! Pamiętaj: księżnę musimy dostać żywą! Mężczyzn możesz bezlitośnie zastrzelić jak kaczki, przede wszystkim tego czarnego. I wszystko musi się stać jak najszybciej. Jego eminencja mówi, że ten człowiek jest oskarżony o czary.
Theresa skamieniała. Koń! Grzebał nerwowo kopytem na ścieżce, prowadzącej do drogi. Co robić? Co mogła wymyślić w tej sytuacji? Naraziła życie swoich przyjaciół na śmiertelne niebezpieczeństwo!
Ogarnęła ją panika.
I wtedy na ramieniu poczuła dotyk czyjejś ręki. Odwróciła się gwałtownie, lecz nikogo nie dostrzegła. Dotyk ręki natychmiast ustał, lecz koń w całkowitej ciszy został przez kogoś przeprowadzony za sosny.
Bogu dzięki, że w lesie głos niesie się tak daleko i usłyszeliśmy ich zawczasu, myślała, kiedy jeźdźcy w galopie przelatywali pobliską drogą.
O, dzięki temu, kto mi pomógł! Czy to był mój własny Anioł Stróż, czy też ten, którego Móri nazywa duchem opiekuńczym, choć ja się z nim nie zgadzam, czy też któryś z towarzyszy Móriego? Ale jak ja teraz dosiądę konia?
Znowu pojawiła się czyjaś niewidzialna dłoń. Pokazała, jak należy włożyć nogę w strzemię, i pomogła jej wspiąć się na grzbiet zwierzęcia niemal zupełnie bez wysiłku.
– Jeszcze raz dziękuję – mruknęła obciągając suknię, by przyzwoicie okryć kolana. – No, teraz siedzę wygodnie.
Koń ruszył od razu galopem i Theresie aż dech zatykało. Zdawało jej się, że słyszała odgłos wystrzału, ale nie była pewna.
Móri, myślała. Co się stało z Mórim i moim nieszczęsnym stangretem? Dla mnie narażali życie.
Orientować się według stron świata, tak powiedział Móri. Ale skąd mam wiedzieć, gdzie jest na przykład północ? Powinnam jechać na południowy wschód. Słońce? Pora dnia…?
Chyba jadę we właściwym kierunku.
Ale jak się dostanę do najbliższego miasteczka, skoro muszę się przedzierać przez ten gęsty las?
I nagle ogarnął ją wielki spokój. Miała przecież jednego, a może wielu przewodników. Powinna im po prostu zaufać. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że ktoś przy niej jest.
Powoli jednak zaczęły ją ogarniać złe myśli. Móri miał rację. Ci, którzy ścigali Tiril od wielu lat, mają swoją siedzibę właśnie tutaj, gdzie Theresa dopiero co była. Engelbert jest z pewnością niewinny. Oczywiście, że jest niewinny, taki dobry człowiek!
Читать дальше